- Z moich badań, a przejrzałam archiwa Jerzego Ficowskiego rozsiane po różnych instytucjach, wynika, że opowieść o ucieczce do taboru jest rodzajem autolegendy. Rozmowa z dr hab. Emilią Kledzik, autorką książki „Perspektywa poety. Cyganologia Jerzego Ficowskiego”, nominowanej do Nagrody im. Jerzego Giedroycia i Nagrody im. prof. Tadeusza Kotarbińskiego.
Czy Polacy mają problem z autorytetami? Gwałtowna reakcja na pani książkę trochę przypomina burzę po biografii „Kapuściński non fiction” Artura Domosławskiego.
– Myślę, że znaczenie ma medium, na którym ta polemika się rozpoczęła: Facebook. Pierwszy krytyczny komentarz wywołał lawinę kolejnych, coraz ostrzejszych i coraz bardziej oderwanych od meritum.
Każdy z nas ma wyobrażenia, do których się przywiązuje. Czasem trudno jest przyjąć ich naukową weryfikację. Tak stało się w przypadku cyganologii Jerzego Ficowskiego. To chyba nie znaczy jednak, że czasy autorytetów bezpowrotnie minęły. Chcę podkreślić, że moja książka nie jest ani biografią Ficowskiego, ani biografią Bronisławy Wajs (Papuszy). Dotyczy koncepcji naukowej, rozwijanej od kilkuset lat na europejskich uniwersytetach i poza nimi. W Polsce podjął ją między innymi Jerzy Ficowski, który na pewnym etapie chciał zostać naukowcem, a jednocześnie był poetą. Rozwijał obraz cygańskości równolegle w tych dwóch obszarach. Jeśli chce się pokazać, w jaki sposób powstawała cyganologia Jerzego Ficowskiego, trzeba sięgnąć do wielu dyscyplin i zobaczyć, co w nich jest wizją, a co niekoniecznie zweryfikowaną informacją o ludziach nazywanych Cyganami.
Odnosząc się jeszcze do Artura Domosławskiego: jego książka o Ryszardzie Kapuścińskim była pisana z perspektywy rozczarowanego ucznia. Ja występowałam z zupełnie innej pozycji, bo nie mam emocjonalnej więzi z twórczością Ficowskiego. Kiedy przeczytałam jego książki dotyczące ludzi nazywanych Cyganami, nabrałam przekonania, że bezkrytyczne posługiwanie się nimi w dzisiejszych czasach jest jak czytanie „W pustyni i w puszczy” bez świadomości, czym był kolonializm. Nie spodziewałam się, że naukowa książka, poświęcona niszowemu zagadnieniu, może wywołać tak silne emocje.
Ficowski opowiadał o sobie romantyczną historię, że był żołnierzem AK i ukrywał się wtaborze. Jak było w rzeczywistości?
– Z moich badań, a przejrzałam archiwa Jerzego Ficowskiego rozsiane po różnych instytucjach, wynika, że opowieść o ucieczce do taboru jest rodzajem autolegendy.
Na przełomie lat 40. i 50. XX wieku Ficowski był zaangażowany w działalność Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich (potem Hitlerowskich) i zbierał dla niej materiały dotyczące zagłady Romów. Jednocześnie brał udział w agitacji na rzecz rozpoczynającej się w PRL akcji osiedleńczej tzw. lud- ności cygańskiej. W jej ramach publikował artykuły prasowe.
Trudno powiedzieć, że Ficowski się ukrywał. Z korespondencji z Papuszą wynika, że jego wyprawa do taboru Bronisławy Wajs była spotkaniem, które trwało dwa-trzy tygodnie. Później pisarz mówił w wywiadach o długich wędrówkach „z Cyganami”, czasem metaforycznie używając słowa „wędrówka” na określenie rozmów, wymiany listów etc. Ficowski był poetą, ale chyba nikt nie przypuszczał, że nawet jego teksty cyganologiczne trzeba czytać jak literackie.
Skoro wędrówki nie były długie, nasuwa się pytanie, skąd wzięła się przekrojowa wiedza Ficowskiego, która pozwoliła mu napisać monografię. Oczywiście – z innych książek. Ficowski był wtedy młody, nie miał wyższego wykształcenia, a dodatkowo dyscyplina, którą wybrał – cyganologia – w zasadzie nie wykształciła warsztatu krytycznego. Pierwsza jego cyganologiczna książka, „Cyganie polscy”, została opublikowana w latach 50. Wznowiono ją w zmienionej formie pod tytułem „Cyganie na polskich drogach” w 1965 roku. Najnow- sze wydanie tej ostatniej pracy ukazało się w 2024 roku. Jest towięcmonografia sprzedblisko 60 lat, a od tego czasu stan wiedzy dotyczący społeczności romskich na świecie diametralnie się zmienił. Ta książka potrzebowała krytycznego komentarza.
Powszechnie znana historia mówi, że Papusza została odkryta przez Ficowskiego. Wyniki pani badań wskazują jednak, że Ficowski bardzo swobodnie potraktował rolę tłumacza wierszy poetki i to, co wyszło drukiem, nie jest do końca jej twórczością. Czy to prawda?
– Czasem tak bywa z pięknymi opowieściami w historii literatury – okazuje się, że mają drugie dno. Do tej pory jedynym źródłem wiedzy na temat metod edycji tekstów Papuszy był Ficowski. Głosy powątpiewania należały do literatów z Gorzowa, gdzie Papusza mieszkała kilkadziesiąt lat. Ci od lat 60. XX wieku próbowali uzyskać od Ficowskiego wgląd w rękopisy jej wierszy, ponieważ Papusza stała się jedną z najważniejszych poetek tamtejszego życia literackiego. Ficowski odmawiał pokazania manuskryptów, a Papusza konsekwentnie odsyłała wszystkich do Ficowskiego. Traktowała swoją twórczość z dystansem i skromnością. Nowe informacje na ten temat wynikają z ponad 100 listów Papuszy, które do 2020 roku były niedostępne. Ta korespondencja pochodzi głównie z przełomu lat 40. i 50., więc można się z niej wiele dowiedzieć o spotkaniu Papuszy i Ficowskiego i zobaczyć, jak wyglądały wiersze Bronisławy Wajs w rękopisach, bo one są w listach.
Ficowski miał zgodę poetki na to, by do tekstów wprowadzać dowolne zmiany. W „Pieśniach Papuszy” z 1956 roku umieścił 13 utworów w trzech wersjach. Najpierw były przekłady poetyckie, potem przekłady dosłowne, a na końcu teksty oryginalne w języku romskim. Te ostatnie różnią się od rękopisów, część z nich jest skrótem. Ficowski wybierał 20, czasem 50 procent tekstu, niekiedy przewidując ingerencje cenzury. To może wydawać się bez znaczenia, a jednak wiersz jest przecież całością. Jeśli z sonetu wybierze się trzy pierwsze wersy, to tekst przestaje być sonetem. Są też ingerencje w treść: słowa, fragmenty, których nie ma w manuskryptach. W kolejnych tomach wiersze ukazywały się już tylko po polsku. W jednym z nich jest piękny wiersz zaczynający się od słów: „Lesie, ojcze mój / czarny ojcze”. Znalazłam te wersy w liście Papuszy jako fragment ponad 20-stronicowego utworu.
Papusza nazywała swoje wiersze po romsku – „gila”. Termin ten nie do końca pasuje do naszej współczesnej definicji pieśni czy wiersza. Wiersz współcześnie służy do cichej lektury, a gila musi wybrzmieć, jest oparta na powtórzeniach, dużo w niej zwrotów do słuchaczy. Ten romski klimat w utworach Papuszy został przez Ficowskiego przykryty folklorystycznym obrazkiem. A w tej poezji jest dużo więcej niż folklor.
Myślę, że wiersze Papuszy są piękne, więc liczę na to, że będziemy mogli zobaczyć je w całości i że ktoś ze społeczności romskiej zechce je przetłumaczyć na język polski, bo niewątpliwie na to zasługują.
Zobacz też: Prof. Agnieszka Gajewska. Lem był chory na Polskę
Dlaczego listy Papuszy do Ficowskiego były tak długo przekazywane przez Stowarzyszenie Miłośników i Twórców Kultury Cygańskiej w Gorzowie Wielkopolskim? Trwało to 24 lata.
– Jerzy Ficowski sprzedał te rękopisy bibliotece w Gorzowie w 1996 roku, dziewięć lat po śmierci Papuszy. Zrobił to między innymi dlatego, że powróciły pogłoski z lat 60., że Bronisława Wajs nie potrafiła pisać. Dotację na zakup otrzymało stowarzyszenie, którego szefem jest bratanek Bronisławy Wajs, Edward Dębicki. W umowie z Urzędem Wojewódzkim stowarzyszenie zobowiązało się, że niezwłocznie po transakcji przekaże listy bibliotece, ale tak się nie stało. Trudno jest wyrokować o przyczynach. Słyszałam różne uzasadnienia, na przykład że Edward Dębicki sam chce opracować listy, ale idzie mu to bardzo powoli. Wiele osób wcześniej dopominało się, żeby znalazły się w bibliotece. Sama dowiedziałam się o nich w archiwum w Tarnowie. Dębicki nie chciał ze mną rozmawiać, powiedział, że mogę iść na policję. Proces odzyskiwania tych listów trwał niemal rok.
Udało się 1 grudnia 2020 roku.
Teraz możemy więcej dowiedzieć się o prawdziwych przeżyciach Papuszy.
– Lada chwila ukaże się jej świadectwo ze zbrodni wołyńskiej. To jest tekst, który znaliśmy w przekładzie Ficowskiego jako poemat o prześladowaniach Romów przez Niemców i protest Papuszy przeciwko wojnie. Jest w nim jednak o wiele więcej. Papusza wyraziście opisała, jak udało się jej przetrwać na Wołyniu w 1943 i 1944 roku: jak z rodziną podawali się za ukraińskich Romów, zmieniali imiona, uczyli się wykonywać gest krzyża, by nie rozpoznano w nich katolików, jak w lasach szukali ochrony różnych oddziałów partyzanckich. Jak zostali przez UPA osiedleni w wybitej wiosce, musieli mieszkać w domach po Polakach, nosić ich ubrania. Papusza odmówiła. To bardzo wartościowe, chyba jedyne świadectwo romskie z czasu zbrodni wołyńskiej.
Historia pani badań jest niezwykła.
– Trochę kryminalna.
Nie każdy badacz przeżywa coś takiego.
– A tata mówił mi: idź na uczelnię, to jest taka spokojna praca!
Cieszę się, że książka dobrze się sprzedała. Gratuluję! Nominacje do znaczących nagród mogą zamknąć usta adwersarzom.
– Bardzo się cieszę z tych nominacji, to ogromne wyróżnienie. Mam nadzieję, że „Perspektywa poety. Cyganologia Jerzego Ficowskiego” przysłuży się tworzeniu nowych narracji o historii i kulturze Romów. Wkrótce czeka nas szersza dyskusja nad miejscem cyganologii i jej dziedzictwa w nauce, literaturze i muzealnictwie. Liczę na to, że będzie spokojna i merytoryczna.
Ewa Konarzewska-Michalak