Z prof. Agnieszką Gajewską, autorką nominowanej do Nagrody Nike książki „Stanisław Lem. Wypędzony z Wysokiego Zamku” i laureatką Nagrody Literackiej Gdynia, rozmawia Ewa Konarzewska-Michalak.
Zanim napisała pani biografię Stanisława Lema, odkryła pani, że pisarz był Żydem. Stało się to za sprawą intuicji? Czy była ona decydująca w rozwikłaniu tej zagadki?
To nie intuicja, a metodologia badań literackich sprawiła, że zajęłam się pracą nad biografią Lema. Studia nad mniejszościami, studia żydowskie i liczne prace teoretyczne pozwoliły mi krytycznie zinterpretować dokumenty osobiste i zdystansować się do dwóch wywiadów rzek, z których większość badaczy i badaczek czerpała dotychczas informacje o jego rodzinie i przedwojennym życiu we Lwowie. W pewnym momencie pracy nad pierwszą książką zrozumiałam, że ani autobiograficzny „Wysoki Zamek”, ani wywiady nie pozwolą mi odtworzyć wydarzeń z życia Lema i jego rodziny. Najważniejsza okazała się więc skrupulatność i rzetelność, a to oznaczało kilkuletnie badania w archiwach. Z uwagi na to, że niewiele znalezionych w nich dokumentów potwierdzało wersję Lema, musiałam rozpocząć pracę typową dla historyczki i starać się zrozumieć kontekst historyczny, polityczny i kulturowy. Napisana przeze mnie książka to efekt 10 lat mozolnej pracy, szukania drobiazgów i wyjazdów na kwerendy, które niejednokrotnie okazywały się daremne.
Włożyła pani ogromny wysiłek w badania. Bardzo trudno było na przykład dotrzeć do informacji o rodzicach pisarza. Kiedy nastąpił przełom?
Tych przełomów, które zmieniały trajektorie poszukiwań, było kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt. Przy pisaniu „Zagłady i gwiazd” ważnym dokumentem okazał się spis gminy żydowskiej we Lwowie, gdzie widniało nazwisko ojca pisarza, Samuela Lema. Kluczowe było więc podążanie za dokumentami. Przy okazji wiele nauczyłam się o archiwach państwowych i zasadach ich funkcjonowania. Brak adekwatnego wsparcia finansowego ze strony państwa tych instytucji sprawia, że nie są one odpowiednio wyposażone, również pod względem technologicznym, co utrudnia badania.
Przy poszukiwaniu informacji o rodzinie Lema korzystałam z zagranicznego portalu, ponieważ niezależna od polskiego państwa organizacja zdigitalizowała dokumenty i zaprojektowała wyszukiwarkę, która pomaga odnaleźć żydowskie metryki w Archiwum Głównym Akt Dawnych. Życzyłabym wszystkim archiwom w Polsce, żeby miały takie zaplecze, jak IPN. Myślę, że mielibyśmy więcej książek takich jak moja, gdybyśmy mieli łatwiejszy dostęp do materiałów zdeponowanych w kraju i nie musieli sięgać do nich przez amerykańskie serwery. To samo dotyczy archiwum TVP, którego zbiory należą przecież do nas wszystkich, a żeby uzyskać dostęp do kopii archiwalnych programów i widowisk, trzeba liczyć się z naprawdę poważnymi kosztami.
Niektórzy Żydzi po wojnie wyparli się swego pochodzenia, za co zapłacili wysoką cenę. Jak to było w przypadku Lema?
Mechanizm ukrywania tożsamości pozostaje wciąż ten sam. Dzisiaj niektórzy z naszych kolegów i koleżanek nie mówią o swojej homoseksualności nie dlatego, że wypierają się swojej tożsamości, tylko dlatego, że z dużym prawdopodobieństwem mogą zakładać wrogą reakcję. W tym kontekście jeśli coś ukrywamy, to nie dlatego, że się tego wstydzimy, tylko dlatego, że nasza tożsamość nie jest akceptowana, a jej ujawnienie stanowi realne zagrożenie dla nas i dla naszych bliskich. Stygmatyzacja uniemożliwia nam znalezienie przyjaciół, pracy, utrudnia awans. Lem wcale nie chciał wypierać się swojego pochodzenia zaraz po wojnie, ale skłoniły go do tego doświadczenia zarówno pogromu krakowskiego, jak i kieleckiego oraz późniejsze antysemickie wystąpienia w odwilżowym roku 1956, a rok 1968 tylko utwierdził go w słuszności ukrywania własnej przeszłości. Lem zrobił to, co większość młodzieży w jego sytuacji. Zniknięcie Żydów z Krakowa czy innych miejsc nie oznacza, że oni wszyscy wyemigrowali tylko że przestali o tym mówić, ponieważ byli prześladowali i piętnowani, a państwo – deklarujące równość wszystkich – nie podejmowało żadnych działań, by ich chronić. Jeśli uświadomimy sobie, że Stanisław Lem ukrywał swoją przeszłość i związki z tradycją żydowską przez 60 lat, to zrozumiemy skalę lęku, jaki wywołał antysemityzm w powojennej Polsce.
Zastanawiam się, jak Lemowi udało się utrzymać to w tajemnicy. Czy ludzie ze środowiska pisarza naprawdę niczego się nie domyślali?
W Krakowie zamieszkało po wojnie wielu wygnanych ze Lwowa ekspatriantów, a ojciec Lema był żydowskim lekarzem, należał do lwowskiej elity i był rozpoznawalny, ponieważ oprócz prowadzenia prywatnej praktyki pracował także w placówkach państwowych. Tymczasem Lem uparcie powtarzał, że o swoim żydowskim pochodzeniu dowiedział się dopiero, kiedy we Lwowie zaczęły obowiązywać ustawy norymberskie, co sugerowało, że ma dalekich żydowskich krewnych. Dał się przekonać do ślubu kościelnego, do którego doszło, mimo że nie został ochrzczony. Starał się opowiadać o swoich wojennych losach, by nie naruszać polskiej pamięci zbiorowej. Nie tylko Stanisław Bereś i Tomasz Fiałkowski przyznają teraz, że podczas udzielania wywiadów każde pytanie o żydowską przeszłość zbywał milczeniem, reagował na nie gniewem albo wyciągał aparat słuchowy i w ten sposób kończył rozmowę.
Coraz trudniej jest mi czytać te wywiady, bo dostrzegam w nich rozpaczliwe próby uspójnienia własnej wersji wydarzeń. Przykładowo opowiadając o losach ojca podczas wojny, wplatał w tę historię doświadczenia teścia, dzięki czemu jego opowieść przylegała do polskich wyobrażeń. Jednak jego projekt zapomnienia, wyleczenia się samemu z wszystkich ran i traum, nie powiódł się. Milczenie o przeszłości wzmagało stany depresyjne, które nazywał w prywatnej korespondencji „wstrętem do życia”. Niemniej kiedy udzielał wywiadów po angielsku, na przykład Raymondowi Federmanowi, czy w korespondencji z Michaelem Kandlem mówił otwarcie o swoim żydowskim doświadczeniu, co potwierdza moją tezę, że to polski antysemityzm zmusił go do milczenia. Myślę, że wiele osób nie tylko w Polsce wiedziało, że Lem ma związki z tradycją żydowską, ale szanowało jego decyzję o milczeniu. Kultura polska XX wieku nie była gotowa na przyjęcie tej opowieści.
Czy literatura była dla Lema nieświadomą formą terapii?
Myślę, że literatura nie mogła go wyleczyć, a pisanie raczej wywoływało demony przeszłości. Wiele jego najważniejszych książek ma strukturę koszmaru sennego, dzieje się w labiryntowych, klaustrofobicznych przestrzeniach, opowiada o narastającym poczuciu zagrożenia i ucieczce. Stworzeni przez niego bohaterowie nie mają wielkiego wpływu na swoje życie, ich decyzjami i losem rządzi przypadek. W ten sposób funkcjonuje trauma: powraca w różnych konfiguracjach, odsłaniając coraz to nowsze trudne doświadczenia. Lem nie konstruował swoich powieści według ułożonego wcześniej schematu. Sam twierdził, że większość powieści, które powstały między 1958 a 1961 rokiem, napisał pod wpływem natchnienia. Oddał w nich atmosferę kosmicznej alienacji oraz ukazał, w jaki sposób lęk może doprowadzić do myśli samobójczych.
Lem korespondował z Ursulą Le Guin, znaną pisarką SF. W listach potrafił być krytyczny wobec jej twórczości. Jaka była ich relacja?
Lem korespondował z dwiema pisarkami SF. Najpierw była to Ariadna Gromowa, która miała podobne doświadczenia życiowe co on, a jej pierwsza książka przypomina jego „Czas nieutracony” i dzieje się podczas okupacji niemieckiej. Mąż Gromowej zginął w Babim Jarze, o czym Lem wiedział, ponieważ spotykali się osobiście. W listach szeroko dyskutowali nad statusem SF, a Lem szczegółowo opisywał, co mu się podoba w jej książkach, a co go drażni.
Znajomość z Ursulą Le Guin była wyłącznie korespondencyjna. To ona pierwsza do niego napisała. Zaciekawił ją artykuł Lema opublikowany po angielsku o przyszłości SF. Przeczytała też jedną z jego powieści i uznała, że warto wymienić się pisarskimi oczekiwaniami wobec konwencji SF. Uważała, że ona, Lem, Dick i Borges to najważniejsi twórcy fikcji spekulatywnej we współczesnym świecie. Takie towarzystwo Lem był w stanie zaakceptować, jednak w rozważaniach o przyszłości gatunku pozostał wierny swoim tezom z „Fantastyki i futurologii”, czyli uważał, że SF osuwa się w tanią rozrywkę. Tezy te głosił dosyć hardo, jednocześnie doceniając książki Le Guin.
Dla Lema do końca życia najważniejszy w pisaniu pozostał namysł nad rozwojem technologii i wyzwania, jakie technologia stawia przed filozofami i etykami. Z czasem zasklepił się w swoich poglądach. Widać to zarówno w korespondencji z Ariadną Gromową, jak i Ursulą Le Guin, które namawiały go do powrotu do fikcji. Widziały, że jego eseje naukoznawcze są ważne, ale nie tak interesujące jak to, co wymyślił w swoich powieściach. Lem zwątpił w możliwości fikcji, jednocześnie w tym samym okresie pisał do bliskich przyjaciół, że nie ma siły wrócić do fabuły. Nie potrafił już tego robić. Przez jakiś czas myślałam, że jego narzekania są mało przekonujące, bo twierdził, że to sytuacja w pomarcowej Polsce uniemożliwia mu pracę twórczą. Jednak wkrótce zrozumiałam, że kiedy wyjechał do Wiednia po wprowadzeniu stanu wojennego, mimo złego stanu zdrowia napisał tam trzy książki, między innymi „Fiasko”, bardzo istotne w jego twórczości. Był więc najwyraźniej chory na Polskę.
Zobacz też: Tata Lem byłby zadowolony
Agnieszka Gajewska (ur. 1977) pracuje w Instytucie Filologii Polskiej UAM w Poznaniu, jest profesorką literaturoznawstwa, autorką książek „Stanisław Lem. Wypędzony z Wysokiego Zamku” (2021), “Holocaust and the Stars. The Past in the Prose of Stanisław Lem” (2022), „Zagłada i gwiazdy. Przeszłość w prozie Stanisława Lema” (2016) oraz „Hasło: feminizm” (2008). Redaktorka naukowa antologii przekładów „Teorie wywrotowe” oraz współredaktorka (razem z Maciejem Michalskim) „Kultur dziewictwa” (2020). Za biografię Lema otrzymała Nagrodę Literacką Gdynia (2022) oraz nagrodę Krakowska Książka Miesiąca (2022). Kieruje Interdyscyplinarnym Centrum Badań Płci Kulturowej i Tożsamości UAM.