Z Jej Magnificencją Rektor UAM prof. Bogumiłą Kaniewską rozmawia Krzysztof Smura
Pani rektor, mijające trzy lata skłaniają do pewnych podsumowań. Wszak został nam rok tej kadencji… Pytanie: czy zamierza pani ponownie ubiegać się o stanowisko rektora UAM?
– Nie bardzo mogę jeszcze na nie odpowiedzieć.
A dlaczego?
– Pół żartem, pół serio odpowiem, że po urlopie i przed ostatnim tygodniem urlopu mówię – tak, jasne, będę startować, ale bywały takie momenty, zwłaszcza minionym roku, że bardzo mocno się nad tym zastanawiałam. Mówiąc poważnie: do ewentualnej rezygnacji z kandydowania na drugą kadencję skłoniłby mnie fakt, że w jakiejś dziedzinie mojej działalności poniosłam poważną klęskę, że coś się mocno nie udało. Że kontynuacja mojej misji byłaby szkodliwa i nie służyłaby uniwersytetowi. Gdyby coś takiego się zdarzyło, to zrezygnuję. Ale generalnie jestem nastawiona pozytywnie.
Ze składu rektorskiego jest pani zadowolona?
– Jak najbardziej. Stanowimy zgraną drużynę. Mam zespół, który dobrze współpracuje i dobrze się kłóci, a wszystko z pożytkiem dla naszej uczelni. Najważniejsze, że z tych sporów wynikają dobre rozwiązania. Idziemy do przodu.
W minionych trzech latach sporo się zadziało, ale czy może pani wymienić kilka rzeczy, z których naprawdę jest zadowolona?
– Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to fakt, że jesteśmy liderem pomocy Ukrainie. Byliśmy jedną z pierwszych uczelni, która takiej pomocy udzieliła najpierw uchodźcom, a później studentom i pracownikom tamtejszych uczelni. Co więcej, wprowadziliśmy nawet te działania pomocowe na płaszczyznę międzynarodową, inicjując akcję solidarnościową podjętą przez uniwersytety europejskie. Z tego możemy być naprawdę dumni.
Druga rzecz to działania równościowe, konsekwentne promowanie strategii antydyskryminacyjnej. Cieszę się z faktu, że od lat jesteśmy postrzegani jako uczelnia bardzo przyjazna osobom z niepełnosprawnościami. Z działań w obrębie kultury pracy, równości, polityki antydyskryminacyjnej. Posuwamy się powolutku, ale cały czas budujemy coraz lepszą kulturę pracy i nauki. W tym kontekście koniecznie wspomnieć musze o rozliczaniu się z historią – książka „Wyparte historie” poświęcona problemowi dyskryminacji Żydów na Uniwersytecie Poznańskim ma moim zdaniem fundamentalne znaczenie dla budowania świadomości nie tylko naukowców.
Rzecz trzecia to na pewno fakt, że nareszcie otwieramy akademik na Morasku, bo realizacja tej budowy stanęła w pewnym momencie pod znakiem zapytania ze względu na gwałtowny wzrost cen spowodowany wybuchem wojny w Ukrainie. Kończymy także – nie bez podobnych kłopotów - inwestycję związaną z „koszarowcem” i dokonaliśmy zakupu willi przy ulicy Wieniawskiego, w której ulokowany zostanie Instytut Historii Sztuki. Bardzo się z tego cieszę.
Zapewne znacznie więcej mogłabym powiedzieć o rzeczach, z których nie jestem zadowolona, ale muszę też dodać, że bardzo mnie cieszy to, że nasz uniwersytet wspina się pod względem naukowym. Gdybyśmy rozmawiali po 19 września czyli po wizytacji oceniającej działania programu ID-UB, to powiedziałabym o realizacji projektu… Ale nie będę zapeszać. Na pewno jestem bardzo zadowolona z rozwoju EPICUR-a, bo to jest nasz ogromny sukces, ale i z wyników parametryzacyjnych i rekrutacyjnych.
Jako szefowa KRUP-u musi być pani szczególnie wyczulona na kontakt z władzą. Czy można ją za coś pochwalić?
– W kontekście tego, co się dzieje dzisiaj, przed wyborami, to bardzo trudne pytanie, bo polityczne. Nie ukrywam, bo nigdy nie ukrywałam tego, że mam krytyczny stosunek do realizowanej przez MEiN polityki a także wielu poglądów naszego ministra. Wiele decyzji mi się nie podoba, wolałabym na przykład, żeby finanse były bardziej transparentnie przyznawane. Nie mówię tu o subwencji. Mówię o dodatkowych środkach. Wolałabym, żeby cała edukacja była odpolityczniona i podporządkowana celom edukacyjnym po prostu. Ale wracając do pytania: pan minister Czarnek dotrzymał słowa w sprawie Kalisza, wsparł mnie mimo nacisków związanych z naszym wydziałem w kontekście tworzenia nowej uczelni nad Prosną. Oboje wywiązaliśmy się z umowy. Ja określiłam warunki, a właściwie jeden warunek brzegowy, pod jakim filia może zostać przekazana, a pan minister ten warunek uznał. Chodziło o zgodę społeczności wydziału kaliskiego. Mamy dziś nadal znakomity wydział w Kaliszu. Dostaliśmy też pieniądze na linię w Narodowym Centrum Promieniowania Synchrotronowego Solaris. Ostatnio Ministerstwo Finansów przychyliło się także do kilku proponowanych przez KRUP rozwiązań finansowych, ułatwiających funkcjonowanie uczelni – jak na przykład możliwość wypłacania „trzynastki” pracownikom zatrudnionym w projektach przed końcem roku kalendarzowego. Ta prosta zmiana, zainicjowana m. in. przez panią kwestor Agnieszkę Palacz, uchroni UAM przed sporym, także finansowym, problemem.
Przed panią ostatni rok tej kadencji. Na jakie inicjatywy możemy liczyć?
– Najważniejsze zadania na ten rok – poza bezpiecznym przetrwaniem finansowym, co nie było zadaniem zapowiadanym przez program wyborczy, ale jest zadaniem wyznaczonym przez rzeczywistość – to fakt, że przede wszystkim musimy sprawdzić, jak działa plan oszczędnościowy i jakie są jego efekty. Będziemy kontynuować działania proekologiczne i jest to kierunek, który chciałabym bardzo wzmocnić. Podobnie jak chciałabym zwiększyć liczbę działań dotyczącą celów zrównoważonego rozwoju. Trudnym i ważnym wyzwaniem jest wzmocnienie filii pilskiej przez wprowadzenie tam kierunku lekarskiego. W tej kwestii podjęliśmy już sporo działań i liczę na ich pomyślne zakończenie. Działamy także nad usprawnieniem obsługi prawnej, bo ubiegły rok był rokiem pewnego kryzysu w tym zakresie. No i przed nami nieustannie to, co jest już zadaniem wiecznym, czyli zmniejszenie biurokracji i poprawa infrastruktury cyfrowej. W tej ostatniej kwestii jest spory zastrzyk nadziei. Mianowicie udało się wynegocjować z ministerstwem, że część środków z Uniwersytetu Jutra zostanie przeznaczona na cele modernizacji sprzętu i cyfryzacji oraz wsparcia dla pracowników Centrum Informatycznego. Mam też wielką nadzieję na wprowadzenie spójnego, efektywnego systemu zarządzania tzw. dużą aparaturą.
Wspomniała pani o inicjatywie pilskiej. Jak zapatruje się pani na powstawanie wydziałów lekarskich na różnych uczelniach?
– Zjawisku wyrastania wydziałów lekarskich jak grzyby po deszczu przyglądam się z dużym krytycyzmem. Niepokojące jest pojawianie się tych wydziałów w uczelniach pozbawionych naukowego zaplecza w zakresie nauk podstawowych. Dlaczego zatem próbujemy, choć z pewną ostrożnością? Po pierwsze dlatego, że kto jak kto, ale lekarze muszą być naprawdę dobrze wykształceni. Uniwersytet imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu ma potencjał, który może rozwinąć. Tym potencjałem są właśnie nauki podstawowe. Natomiast jeśli chodzi o samo fachowe kształcenie lekarzy, tu będziemy się odwoływać do specjalistów. Musimy też zadbać o zaplecze kliniczne, a akurat Piła takie posiada. Muszą być także spełnione rozmaite inne warunki, na przykład powstanie prosektorium czy centrum symulacji. W przypadku Piły mamy też dobrą współpracę z tamtejszą Akademią Nauk Stosowanych, która prowadzi takie kierunki medyczne, jak fizjoterapia, pielęgniarstwo, ratownictwo medyczne. Tu współpraca jest już zapewniona. Tak że z dużym pietyzmem i ostrożnością będziemy przygotowujemy się do otwarcia tego kierunku. Chcemy to zrobić w sposób odpowiedzialny i, dopóki nie wykształcimy odpowiedniej kadry i zaplecza badawczego, nie masowo. Nie potrafię myśleć o medycynie, o kierunkach lekarskich jako kierunkach zawodowych. Medycynie musi towarzyszyć refleksja badawcza i dlatego szkoły, które nie mają takiego zaplecza badawczego, wydają mi się mało przygotowane do kształcenia.
Czyli jest to nasza szansa, jeśli chodzi o rankingi?
– Tak, jeśli chodzi o rankingi, ale jest to przede wszystkim szansa dla pilskiej filii, która od lat szuka dla siebie formuły, jak i nadzieja na zbudowanie jeszcze ściślejszej współpracy z naszym Uniwersytetem Medycznym.
Pozycja w rankingach to trochę takie balansowanie na linie. Wciąż jesteśmy, i nie wyobrażam sobie, żeby nas nie było, w pierwszym tysiącu najlepszych uczelni. Profesorowi Wojtaszkowi, którego chwaliła pani za umiejętności w pozyskiwaniu grantów, udało się przekonać innych do walki o nie?
– Mam wrażenie, że tak, bo przecież w 2020 roku mieliśmy jeden grant ERC i to, że tak powiem, nabyty z zewnątrz, a w tej chwili mamy dwa nowe granty ERC i realne perspektywy na pozyskanie następnych. Jeżeli już mówimy o ożywieniu grantowym, to myślimy przede wszystkim o grantach europejskich, bo w pozyskiwaniu grantów krajowych wyglądamy całkiem nieźle. Musimy nauczyć się sięgać po granty europejskie i to się szczęśliwie dzieje. A jest to jeszcze ważniejsze wobec zapowiedzi zmian w polskim systemie grantowym, zmian co najmniej kontrowersyjnych i wymagających bardzo poważnego namysłu
Publikacje. Czy ich ilość jest dla pani powodem do satysfakcji?
– Tak, ale myślę, że ciągle mamy tu wiele mamy do zrobienia. Są takie dyscypliny, w których możemy poziom publikacji jeszcze wywindować. I to się dzieje, ale są też takie dyscypliny, które wciąż wymagają obudzenia, większej aktywności, a może po prostu śmiałości? Mam przy tym świadomość, że możliwości publikacji w wysoko punktowanych czasopismach są różne dla różnych dyscyplin – sama przecież jestem polonistką. Te różnice i trudności pokazuje na przykład program ID-UB. Jesteśmy przed ewaluacją śródokresową i zobaczymy, jak ocenią nas eksperci międzynarodowi. Konkurencja rośnie i sytuacja się komplikuje, bo jest jeszcze kwestia czasopism drapieżnych i publikacji za pieniądze, czyli droga na skróty. Na tę drogę jednak wchodzić nie będziemy, z oczywistych względów.
Jedna ewaluacja będzie, a niedawno była inna. Jak ją pani ocenia w skali od 1 do 10?
– Myślę, że na 6. Jako uniwersytet wypadliśmy bardzo dobrze, ale ewaluacja przyniosła nam cały szereg zaskoczeń i uważam, że są dyscypliny, które delikatnie mówiąc, zostały niedoszacowane. To choćby biologia czy nauki pedagogiczne. To dla mnie rzecz przykra i nie do pojęcia, że jesteśmy w edukacji wskazywani jako pierwsi w Polsce, a nasza pedagogika nie otrzymuje nawet kategorii A. Miniona ewaluacja budzi wiele bardziej ogólnych zastrzeżeń, bo niestety spłaszcza obraz polskiej nauki. Jako KRASP już w lutym sformułowaliśmy 12 postulatów dotyczących bieżącej ewaluacji i ministerstwo obiecało nam, że nasze postulaty zostaną uwzględnione w marcu lub kwietniu. Obiecało, ale do dziś nic się nie zmieniło i nadal nie znamy zasad, według których będziemy oceniani w trwającym właśnie okresie ewaluacyjnym. To dla wszystkich pracowników nauki poważny problem, bo oczywiście nikt nie pracuje wyłącznie z myślą o ewaluacji, ale już na decyzje, gdzie posłać dany artykuł, gdzie go opublikować, na jaką konferencję pojechać, kwestie ewaluacyjne mają spory wpływ.
A szkoły doktorskie? Pytanie podobne jak poprzednie.
– Myślę, że jeszcze wiele mamy do zrobienia, jeśli chodzi o doktorantów, bo właśnie zamyka się pierwszy cykl kształcenia w szkołach doktorskich. Przez minione cztery lata działamy trochę w rozkroku. Z jednej strony są doktoranci szkół doktorskich, z drugiej doktoranci studium doktoranckiego. O kolejny rok przesunięto termin, po którym nie będzie możliwości obrony doktoratu, i niestety ten przeciągający się finał starego systemu jest po pierwsze trudny w realizacji, bo wszędzie mamy dwie struktury, a po drugie silnie oddziałuje na nas finansowo. Byłoby lepiej, gdyby to już zostało ujednolicone i moglibyśmy się skupić na samych szkołach doktorskich. Regulacje prawne dotyczące kształcenia ciągle się zmieniają… Generalnie sądzę, że ta struktura sprzyja rozwojowi młodych ludzi, choć ciągle są takie dyscypliny, i to te najbardziej potrzebne, w których zainteresowanie szkołami jest niewielkie. Ten rok akademicki będzie rokiem podsumowania pierwszego etapu działalności szkół doktorskich, a zatem i rokiem namysłu nad ich kształtem.
Dom emeryta. Czy rektorzy doszli do porozumienia w kwestii jego utworzenia?
– Niestety, poza tym, że przeprowadziłam wiele rozmów, na razie nic więcej się nie zdarzyło. Wszyscy jesteśmy tym zainteresowani, ale równocześnie dzisiejsze problemy z inwestycjami i z utrzymaniem stanu bieżącego blokują tę inicjatywę. Cały czas jednak szukam sposobu na to, żeby ten pomysł zrealizować. Czekam też na nowe programy w ramach funduszy europejskich. Jestem w kontakcie z Urzędem Marszałkowskim, od którego możemy uzyskać wsparcie.
EPICUR – oczko w głowie nie tylko rektora Witkowskiego. Poszliśmy bardzo mocno do przodu z partnerami. Zadam pytanie, które zadałem kiedyś prorektorowi. Jak daleko nam jeszcze do tych podwójnych dyplomów?
– Moim zdaniem do podwójnych dyplomów jest jeszcze bardzo, bardzo daleko. Choćby dlatego, że polskie przeszkody biurokratyczne należy pomnożyć razy siedem, czyli przez liczbę naszych partnerów w projekcie. Tak naprawdę to tę kwestię można rozwiązać wyłącznie na poziomie europejskim przy pomocy porozumień pomiędzy państwami. Kwestia szczegółów wymagałaby uzgodnień, na razie potrzebna jest wspólna wola. I tu – jak się zdaje – w inicjatywie Uniwersytetów Europejskich brak determinacji.
W drugim punkcie „8 Kaniewskiej” mówiła pani o „Zrównoważonym rozwoju – Uniwersytet Europejski i Uczelnia badawcza”. Dopełniają się?
– Uzupełniają się. Przykładowo w EPICURze pojawił się komponent badawczy wspierający dydaktykę. ID-UB nastawiony jest na inicjatywy naukowe indywidualnych badaczy, zespołów badawczych, także doktorantów i studentów. Działania EPICURA angażują uniwersytet instytucjonalnie, bardziej systemowo. A zatem i na tym poziomie są to projekty komplementarne.
W 2020 roku, w czasie naszej rozmowy powiedziała pani, cytuję: myślę, że jesteśmy w lepszym miejscu i czasie niż wówczas, gdy ta idea się rodziła i kiedy budziła rezerwę rozmaitych środowisk. Pamięta pani, czego dotyczyła ta wypowiedź?
…
Podpowiem: Uniwersytetu Poznańskiego. Czy ta idea legła w gruzach?
– Dzisiaj zacytowanego przez pana zdania nie mogłabym powtórzyć z kilku względów, ale pierwszym problemem stały się kwestie prawne. Prace nad Uniwersytetem Poznańskim, nad naszą federacją, są już bardzo zaawansowane. Gotowy jest pierwszy projekt statutu. Natomiast zmieniły się warunki zewnętrzne: ministerstwo wycofało się z promowania idei federacyjnych na rzecz wspomagania małych podmiotów. Reforma ministra Gowina zakładała budowanie dużych, scentralizowanych, silnych uczelni. W tej chwili obserwujemy tendencję odwrotną, pojawia się coraz więcej szkół wyższych o statusie uniwersytetów. Należy zdawać sobie sprawę, że w obecnym stanie prawnym federacja nie korzystałaby z żadnych przywilejów finansowych, co budzi natychmiast rezerwę rektorów, którzy poza swoją uczelnią mieliby utrzymywać strukturę federacyjną, nawet jeśli była ona pomyślana bardzo skromnie. Aktualnie obowiązujące przepisy stanowią, że sfederalizowane uniwersytety nie mogą wspólnie prowadzić kształcenia, natomiast byłyby wspólnie ewaluowane w dyscyplinach naukowych. Co więcej, niejasno jest określone, co stanie się ze statusem uczelni badawczej po federalizacji. Te i inne pytania zadaliśmy ministerstwu. Minister Czarnek zapytany wprost o szansę na zmianę prawa w tym zakresie, odpowiedział, że nie widzi sensu działań federalizacyjnych. Jako poznańscy rektorzy uznaliśmy, że w tej sytuacji będziemy wzmacniać wszelkie inicjatywy wspólne i między innymi chcemy zbudować, jakby trochę na przekór przepisom, system wymiany dydaktycznej. Sieć, dzięki której studenci będą mogli przenosić się na określone programy pomiędzy uczelniami. Pomysłów mamy więcej i wszystkie one sprzyjają zacieśnianiu więzów między poznańskimi uczelniami.
„Jowita”. Czy nie obawia się pani kolejnych ataków niezrozumienia w sprawie „Jowity”?
– Oczywiście, że się obawiam. Niedawno wysłałam kolejną prośbę do ministerstwa o sfinansowanie remontu akademika, bo na pierwszą otrzymałam odpowiedź odmowną. Temat „Jowity” ewoluował, wywołując kolejne kwestie – przede wszystkim poziomu pomocy socjalnej dla studentów. To złożona sprawa, bo z jednej strony ten poziom rośnie, ale z drugiej inflacja nie odpuszcza, koszty życia rosną jeszcze szybciej. Doskonale rozumiem kłopoty młodych ludzi, wiem, że nie żyje im się łatwo i my naprawdę staramy się robić wszystko, żeby naszym studentom maksymalnie pomagać. Jednak uniwersytet nie może ponosić odpowiedzialności za wszystko, co się dzieje w kraju. Powiem też coś, co może jest mało popularne, choć oczywiste: studenci to dorośli ludzie, którzy też muszą podejmować odpowiedzialne decyzje. Sama początkowo byłam przeciwna sprzedaży „Jowity”, ale racjonalne argumenty przekonały mnie, że jest to działanie dla uniwersytetu najlepsze, a więc także dla studentów, bo to oni tę uczelnię tworzą.
Jesteśmy po dużej inwestycji na Morasku. Przedszkole, ale przede wszystkim akademik. Teraz „koszarowiec”. W planach kolejny dom studencki na Morasku…
– Pomysł na nowy akademik jest pomysłem bardziej złożonym i nie dotyczy jedynie domu studenckiego. Moim marzeniem było to, żebyśmy po sprzedaży „Jowity” rozpoczęli budowę drugiego akademika na Morasku, czyli kolejnych 400 miejsc dla studentów. Byłby to już wówczas budynek pasywny, który obejmowałby też część, do której przenieślibyśmy uniwersytecką serwerownię. Ta z kolei dostarczałaby ciepło i energię do akademików, ale i do pobliskich budynków. Korzyść byłaby taka, że oba akademiki stałyby się wówczas domami niskobudżetowymi.
Mamy kolejny wydział, tym razem etnolingwistyki. Była taka potrzeba?
– Powstanie Wydziału Etnolingwistyki wyniknęło z bardzo energicznego działania grupy naukowców z Instytutu Etnolingwistyki. Pracownicy ci już od dłuższego czasu czuli potrzebę usamodzielnienia się i przywołali cały szereg argumentów za powołaniem nowej jednostki. Pamiętajmy, że podział dotyczy największego z uniwersyteckich wydziałów, czyli Wydziału Neofilologii. Wierzę, że pomimo kontrowersyjnego charakteru tej decyzji, ostatecznie podział będzie sprzyjał rozwojowi obu tych jednostek.
Są jeszcze jakieś zakusy ze strony innych wydziałów, żeby też wydzielić kolejny?
– Mam nadzieję, że nie.
Pierwszego września minęło 5 lat kanclerza Wysockiego, który przychodząc, miał trudny orzech do zgryzienia, jeśli chodzi o swoje plany wobec administracji. Zgryzł go? Jakie cele przed kanclerzem?
– Myślę, że ten proces trwa. W związku z niedoborami finansowymi wywołanymi przez inflację i pewnie przez jakiś czas gorszymi wynikami finansowymi uniwersytetu będziemy się zmagać z brakiem pieniędzy na inwestycje. Będziemy też musieli mocno kombinować, skąd wziąć pieniądze na remonty i renowacje. To będzie wymagało od kanclerza dużej uwagi i pomysłowości. Inflacja powoduje też, że musimy mocno zadbać o pracowników. Już w tej chwili obserwujemy niepokoje związane z poziomem wynagrodzeń. Wzrośnie wynagrodzenia podstawowe. Musimy znaleźć pieniądze na to, żeby podwyżki zrealizować, choć ministerstwo zapowiada, że dostaniemy w przyszłym roku 12,3% podwyżki, czyli tyle, ile było zapowiadane. To, co stoi przed kanclerzem, to także przestawienie uniwersytetu na tryb informatyczny. Czekamy na Portal Pracownika i wirtualne biurko.
Pani Rektor, jest pani świeżo po XV Kongresie Kobiet. Jakie wrażenia? Czy UAM weźmie udział w powstaniu Muzeum Historii Kobiet?
– UAM już bierze udział w budowaniu muzeum herstorycznego – Muzeum Historii Kobiet przez to, że nasze pracowniczki i pracownicy, w tym liderki zespołu „Gdy nauka jest kobietą”, razem ze studentkami i doktorantkami uczestniczą w tej inicjatywie. Wpisujemy się w ów projekt personalnie. Ja osobiście podpisałam petycję o utworzenie muzeum, ale o instytucjonalnej współpracy jeszcze nie rozmawialiśmy. UAM mógłby się włączyć w tego typu inicjatywę, z tym, że cały czas jest przed nami jeszcze kwestia Muzeum Uniwersyteckiego i ona jest obecnie priorytetowa. Musimy ten projekt zakończyć. Chcemy pracę przyspieszyć, ale jak zwykle głównym problemem są finanse. Ideę Muzeum Historii Kobiet traktuję perspektywicznie, popieram ją, będę ją wspierać, jak tylko mogę. Zarówno indywidualnie, jak i instytucjonalnie, ale nie kosztem Muzeum Uniwersyteckiego.
Kobiety. W pani programie wyborczym zajmowały poczesne miejsce. Nie da się ukryć, że aktywność dziewczyn naukowczyń w ostatnich trzech latach znacznie wzrosła. Widać to choćby na łamach „Życia Uniwersyteckiego”. Działają. Początek dał projekt „Gdy nauka jest kobietą”. Jakie są jego losy?
– Projekt rozpoczęty pod patronatem i z wielkim wsparciem rektora Andrzeja Lesickiego spełnił pierwsze cele. Były one związane ze stuleciem uniwersytetu, odnowieniem oraz rozpropagowaniem pamięci o uczonych kobietach, które współuczestniczyły w budowaniu Uniwersytetu Poznańskiego. Kobietach, o których trochę zapomnieliśmy. I to się stało. Książka jest na ukończeniu. Była zorganizowana wystawa. Oswoiliśmy się już nieco z nazwiskami. Pozostało jeszcze nadanie imienia jednej z sal Collegium Minus Ludwice Dobrzyńskiej-Rybickiej, uczonej, która jako druga kobieta w Polsce uzyskała tytuł docenta, a która współtworzyła Uniwersytet Poznański.
Celem projektu było też przeprowadzenie badań dotyczących aktualnej sytuacji kobiet na UAM, warunków pracy na uniwersytecie. I tu prace są bardzo zaawansowane. Wyciągamy wnioski; część z nich została przekuta w politykę równościową, antydyskryminacyjną, a część w plan równości płci. W tym roku program „Gdy nauka jest kobietą” koncentruje się na aktywności kobiet w naukach ścisłych. Jest to wynik właśnie tych pierwszych prac, które pokazały, że humanistki i przedstawicielki nauk społecznych mają się na UAM trochę lepiej. Natomiast w naukach ścisłych panie ciągle jeszcze skarżą się na zjawisko szklanego sufitu, co pokazują choćby statystyki. W listopadzie tego roku odbędzie się konferencja poświęcona kobietom w naukach ścisłych. Dodatkowo zespół angażuje się we wspomniany projekt herstoryczny. A później, w perspektywie, pozostaje cały czas niezbadana kwestia losów studentek Uniwersytetu Poznańskiego.
Ilość obowiązków, konieczność reprezentowania, lobbowania, skłania do pytania, czy w nawale obowiązków znalazła pani czas na realizację grantu z OPUS-a…
– Dzięki mojemu wspaniałemu zespołowi, pełnych pasji dziewczyn, moje kierowanie tym grantem sprowadza się do takiego troszkę sterowania. Bez nich byłoby to niemożliwe i za to im serdecznie dziękuję.
Pani rektor, gdzie widzi pani „Życie Uniwersyteckie” za kilka lat?
– Obserwuję waszą aktywność w mediach społecznościowych. Jesteście państwo na fb pod moją stałą obserwacją i bardzo często „Życie Uniwersyteckie” jest dla mnie pierwszym źródłem informacji. Reagujecie szybko i to dobry kierunek. Myślę, że powinniście jeszcze bardziej rozprzestrzeniać się elektronicznie, nie zaniedbywać też popularyzacji nauki, a wręcz ją rozwijać w wydaniach analogowych i na innych płaszczyznach. Zmniejszyliśmy nakład „Życia Uniwersyteckiego” – to fakt, ale chcę, byście byli obecni w obu wersjach.