Wersja kontrastowa

Marek Woźniak. Nadal mnie ciekawi: co jest za tą górką?

Marszałek Województwa Wielkopolskiego Marek Woźniak
Marszałek Województwa Wielkopolskiego Marek Woźniak

Z marszałkiem województwa wielkopolskiego Markiem Woźniakiem, absolwentem Wydziału Historycznego UAM, rozmawia Dariusz Nowaczyk.

 

Samorząd czy polityka?

 

Jestem przede wszystkim samorządowcem, a nie politykiem, chociaż wszystko zależy od tego, jak będziemy definiować pojęcie polityk. Czuję się jednak tym pierwszym, czyli kimś, kto na co dzień zajmuje się pracą w samorządzie.

 

Czy będąc marszałkiem województwa można nie być politykiem?

Muszę odgrywać i tę rolę – chociaż częściowo. Najważniejsze dla mnie jest jednak realizowanie konkretnych celów i to nie tylko tych materialnych.

 

Na UAM kończył pan wydział historyczny, a precyzyjniej archeologię…

Nie poszedłem tam z przekonaniem, że jest to jedyne miejsce na świecie, gdzie mogę się realizować. Bo tak naprawdę powinienem iść na prawo albo politologię, ale w tamtych czasach, w końcu lat 70-tych, wiązało się to z ryzykiem, że będę musiał być cynicznie nastawiony wobec tego, co mówię czy robię. Archeologia wydawała mi się ciekawą, interdyscyplinarną propozycją…. Bardzo szybko ten pogląd został zweryfikowany, bo zaczął się czas karnawału „Solidarności”. Najpierw była koncentracja na nauce, potem rewolucja, która odciągała od poznawania zamierzchłych czasów. W tym gorącym okresie pojawiły się u mnie problemy z motywacją, jak choćby przed egzaminem z neolitu, gdzie między rycinami różnych kamieni, mieszały się najświeższe ulotki „Solidarności”. Wybór bywał trudny, ze wskazaniem na tematy aktualne, jak chociażby udział w strajku lutowym’81. Potem władze ogłosiły stan wojenny, który był jak przecięcie gilotyną wszystkich wolnościowych oczekiwań i aspiracji. Nastał czas buntu wyrażanego bardziej powściągliwie, szukanie wzorów w historii, jak przeżyć w państwie zniewolonym, jak upatrywać szansy na wyzwolenie w sytuacji, która jest beznadziejna. Nie ma się co dziwić tym sformułowaniom, gdy pełnymi garściami czerpie się z tradycji XIX-wiecznej, nie tylko insurekcji, ale też wielkopolskiej tradycji pracy organicznej. W tych rozważaniach pojawiło się pytanie, czy Polacy zasługują na niepodległość, czy mogą ją odzyskać? Pomimo swoistej atrakcyjności modelu insurekcyjnego, zwyciężył model wielkopolski. Model pracy organicznej.

 

Jakie wówczas były relacje z wykładowcami?

Archeologia to był elitarny kierunek, na roku studiowało10 osób. Nie dostrzegaliśmy u wykładowców postawy odmiennej od naszej, myśleliśmy podobnie. Mój promotor, prof. Aleksander Kośko, był bez wątpienia związany z nurtem wolnościowym. Nie odczuwałem również presji ze strony władz uczelni.

 

Studia nauczyły pracować…

Profesor Kośko nie uznawał czegoś takiego, jak limity obciążenia pracą, jeżeli trzeba było ją zrobić w określonym czasie. Mój pierwszy sezon wykopaliskowy trwał 30 dni i wiele nocy. Te pierwsze wykopaliska, na cmentarzysku kultury unietyckiej, usytuowane w Bożejewicach  pod Inowrocławiem, były chyba najciekawsze w mojej karierze archeologa. Dały ogromne ilości materiału i, aby to wszystko opracować, zarywanie nocy okazywało się niezbędne.

 

Ponieważ…?

Otwartego grobu nie można było zostawić nawet na godzinę, bo okoliczni mieszkańcy gotowi byli go samodzielnie rozebrać. Zawsze praca była na pierwszym miejscu, a czas wolny to była raczej abstrakcja. Muszę powiedzieć, że nie był to wówczas standard na studiach archeologicznych w Polsce. Pod koniec nauki moje plany co do przyszłości zaczęły ewoluować. Bardziej pociągała mnie praca na rzecz demokracji w Polsce, choć zanim do tego doszło, zajmowałem się jeszcze prowadzeniem gospodarstwa rolnego i ogrodniczego.

 

Jak pan postrzega rolę uniwersytetu w regionie?

UAM to moja uczelnia ze studiów stacjonarnych, ale też podyplomowych. Zwłaszcza studiów z wiedzy o samorządzie terytorialnym, prowadzonych przez prof. Teresę Rabską. Uniwersytet odegrał bardzo ważną rolę na początku kształtowania się systemu demokratycznego w Polsce. Nauczył mnie i wiele innych osób, czym jest samorząd i jak w nim funkcjonować. Dzisiaj również korzystamy z wiedzy pracowników UAM, chociażby przy tworzeniu strategii regionalnych. Mam jednak pewien dyskomfort, bo zdaję sobie sprawę, jak potężny jest potencjał UAM i wiem, że moglibyśmy z niego lepiej korzystać. Czasem trudno dotrzeć do osób, które chciałyby z nami porozmawiać. Być może nie zawsze umiemy nazwać problem, w rozwiązaniu którego potrzebowalibyśmy konsultacji; może brakuje nam jednego miejsca, gdzie moglibyśmy dyskutować. Mam poczucie niedosytu, bo korzystając ze wsparcia UAM moglibyśmy jeszcze więcej zrobić dla regionu. Mimo, że mamy wiele kontaktów, to taka wymiana poglądów z naukowcami na temat Wielkopolski i tego, jaka mogłaby ona być i co w niej zmienić, jest cały czas przede mną. Jednak do tej pory nie znalazłem właściwego forum do dialogu. Traktując uniwersytet jako zbiorowość mędrców, czuję niedosyt, bo nie potrafię w pełni tego kapitału wykorzystać. Dziś wszystkie uczelnie poznańskie współpracują z Urzędem Marszałkowskim przy konkretnych projektach, konferencjach. Ostatnio UAM przystąpił do projektu Dolina Wodorowa, którego celem jest stworzenie środowiska przyjaznego klimatowi w oparciu o wykorzystanie wodoru.

 

Istotnym punktem w pana życiu był rok 1981, a jakie były inne punkty zwrotne?

Drugim takim punktem był „okrągły stół”. Wcześniej nie wierzyłem – bo też niewiele wskazywało na to – że zmieni się w Polsce ustrój. Do tego stopnia zwątpiłem, że byłem przygotowany do wyjazdu, rozpocząłem nawet starania o wizę australijską. I w trakcie tej procedury zdarzył się „okrągły stół”. Później odbyły się wybory. Do końca nie byłem przekonany, jak wypadną, jak Polacy zagłosują. Później okazało się, że jest szansa na zmiany i to był kolejny punkt zwrotny. Tak jak wielu innych późniejszych samorządowców, brałem udział w szkoleniach dotyczących samorządu, bo kto wówczas wiedział, czym on tak naprawdę jest? Jeszcze wtedy nie zakładałem pracy w tej strukturze. Chciałem nawet się wycofać z działalności publicznej, ale współpracownicy zaprotestowali. Powiedzieli, że jestem potrzebny w gminie Suchy Las.

 

Sukcesy sukcesami, ale miarą człowieka jest podejście do porażki…

Jest takie powiedzenie, że każda porażka może być początkiem sukcesu. Za swoją porażkę uważam przegranie wyborów na wójta w gminie Suchy Las w 1994. Startowałem w momencie, w którym zwycięstwo było mało realne, ale dla samej zasady należało to zrobić. Rok później, jako radny, przegrałem głosowanie o odwołanie wójta. Część radnych została przekonana, aby zmienić zdanie, które wcześniej wyrażali. Po głosowaniu złożyłem rezygnację z funkcji radnego i sekretarza gminy, bo uznałem, że moje możliwości ratowania gminy przed złymi decyzjami się wyczerpały. Znalazłem się na bezrobociu. Miesięcznym.

 

Podróże są nadal pana pasją?

Tak, lubię podróżować i obserwować, a wracając do archeologii, uświadomiłem sobie, chodząc po polach pod Bożejewicami, że zawsze odczuwam potrzebę zobaczenia, co jest za górką, co jest po drugiej stronie. Zawsze dużo jeździłem, a w zeszłym roku, z racji pandemii, dużo podróżowałem po Wielkopolsce. Interesuje mnie, jak wszystko się zmienia. Jazda tą samą drogą po pięciu latach jest świetną okazją, aby porównywać, ile wokół się zmieniło. Przejechałem ostatnio cały region wzdłuż granic. Czasami przejeżdżając na drugą stronę granicy województwa, aby porównać, jak jest u nas, a jak u sąsiadów. Zyskałem obraz Wielkopolski nadgranicznej. Zyskałem obraz takich miejsc, do których prawdopodobnie gospodarze by mnie nie zaprowadzili, gdybym przyjechał oficjalnie.

 

Urząd Marszałkowski a UAM. Czy szerszy transfer wiedzy jest możliwy?

Bardzo bym chciał, aby kontakty były zintensyfikowane. Dużą rolę odgrywa tu jednak specyfika dwóch organizmów dosyć różniących się od siebie, a w takiej sytuacji trudno jest dokonać pełnych transferów wiedzy. Trzeba jednak próbować. Zawsze.

 

Czytaj też: Prof. Tomasz Polak. Pustka katedr

Ludzie UAM Wydział Archeologii Wydział Historii

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.