Wersja kontrastowa

Halina Sybilska. Spodobało mi się wąchanie

Halina Sybilska. Foto: Marta Włodarczyk-Rybacka
Halina Sybilska. Foto: Marta Włodarczyk-Rybacka
Agnieszka Wajroch, Muzeum UAM

 

Zrządzenie losu, traf, przeznaczenie – jakkolwiek to nazwać, okazało się, że Halina Sybilska, absolwentka Wydziału Chemii UAM, związała swe życie na kilkadziesiąt lat z… zapachami. To ona jest twórczynią kultowej, pierwszej, kobaltowej wersji kompozycji zapachowej Pani Walewska i proszku Ixi-65. 

 

Muzeum Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu tworzy swą kolekcję od 2016 roku. Gromadzi przedmioty związane z życiem codziennym i naukowym profesorów i studentów. W kręgu zainteresowania znajdują się także obiekty ilustrujące dokonania absolwentów UAM czy dzieje samej uczelni. Nie zapomina również o prowadzonych na niej badaniach, stąd też chętnie przejmuje wycofany już z użytku sprzęt laboratoryjny i wyposażenie pracowni badawczych. Zbiory uzupełniają archiwalia: fotografie i notatki. Ofiarodawcy chętnie dzielą się nie tylko zabytkami materialnymi, ale i – równie cennymi – relacjami dotyczącymi konkretnych zdarzeń czy osób. Tak właśnie zaczęła się znajomość z Haliną Sybilską.  

 

Od stypendium po magisterium 

Podczas Nocy Muzeów 2024 pani Halina otrzymała od wolontariuszy ulotkę. Informowała ona o akcji pozyskiwania do zbiorów muzealnych pamiątek związanych z absolwentami UAM. Postanowiła przybliżyć nam sukcesy absolwentów UAM sprzed ponad półwiecza.  

 

Halina Sybilska pochodzi z Wągrowca, obecnie mieszka w Poznaniu. W 1963 roku ukończyła studia na Wydziale Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Ojciec naszej byłej studentki był księgowym, matka zajmowała się domem. Pani Halina miała dwoje rodzeństwa i cała trójka studiowała. Jako że rodzinny Wągrowiec jest stosunkowo niedaleko Poznania i był dość dobrze z nim skomunikowany, między innymi połączeniami kolejowymi, pani Halina nie otrzymała miejsca w akademiku. Zakładano bowiem, że może bez problemu dojeżdżać na uczelnię. Było to jednak zbyt męczące. – Pierwszy rok mieszkałam na stancji u znajomych rodziców, później przeniosłam się do wujostwa – mówi. Dla młodej dziewczyny mieszkającej w dużym mieście posiadane środki finansowe szybko okazały się niewystarczające.  

– W dziekanacie tuż przed końcem III roku studiów wyczytałam informację o stypendiach z CPN-u i ze Starołęki. Ostatecznie złożyłam wniosek do Poznańskich Zakładów Przemysłu Tłuszczowego na Starołęce i otrzymałam stypendium – relacjonuje nasz gość 

Stypendium przyznawano w ramach porozumienia, jakie uniwersytet zawierał z zakładami pracy. Umowa między uczelnią a fabryką zakładała, że beneficjent świadczenia po skończonych studiach odpracuje jego równoważność w tejże.  

 

Pracę magisterską „Próby rozdzielenia produktów utlenienia węgla brunatnego na kolumnie chromatograficznej” nasza rozmówczyni napisała u prof. Antoniego Andrzejaka z Zakładu Technologii Chemicznej UAM. Promotor największy nacisk kładł na praktyczne wykorzystanie prowadzonych badań w przemyśle i na kreatywność studentów. Ta przejawiała się chociażby w tym, że pionierskie badania laboratoryjne węgla jego podopieczni prowadzili na wymyślonej i stworzonej przez nich aparaturze.  

 

Na tropie receptury Omo 

Trzy lata pobieranego stypendium pani Halina odpracowywała w zakładach na Starołęce. W fabryce tej działał również inny absolwent poznańskiego uniwersytetu – mydlarz, Mieczysław Jastrzębski, dawny pracownik firmy Żak, która wypuściła na rynek między innymi wodę kolońską Przemysławkę. Pan Jastrzębski był pierwszym magistrantem rektora Uniwersytetu Poznańskiego, prof. Jerzego Suszki.  

 

W 1965 roku Poznańskie Zakłady Przemysłu Tłuszczowego zostały wcielone do Fabryki Mydła i Kosmetyków „Lechia”. Następnie funkcjonowały pod nazwą Fabryka Kosmetyków „Pollena-Lechia”. To pracownicy poznańskich zakładów, absolwenci naszego uniwersytetu, odtworzyli zagraniczną recepturę proszku Omo, dostępnego w niewielkich ilościach tylko w Peweksach. Na polskim rynku był, co prawda, cieszący się dobrą opinią proszek o podobnych właściwościach o nazwie Ixi, ale sprowadzano go luzem z Kuby, a następnie jedynie rozsypywano do mniejszych opakowań i sprzedawano jako polski proszek detergentowy.  

W czym tkwiła wyjątkowość Omo? Ano w tym, że organizowano nawet misje zwiadowcze i szpiegowskie w celu pozyskania jego tajnej receptury. W dobie coraz popularniejszych tkanin syntetycznych, z uwagi na ich większą wytrzymałość, możliwe i konieczne stało się stosowanie do prania detergentów skutecznie usuwających plamy, szczególnie z białych części „nieoddychającej” garderoby. Warto podkreślić, że skład Omo odtworzono na podstawie literatury. Wynikało z niej, że granulki pożądanego proszku przypominały puste piłki pingpongowe. W tym właśnie tkwił jeden z jego sekretów, który ułatwiał rozpuszczanie proszku w wodzie. Sześcioosobowemu zespołowi Jastrzębskiego, do którego należała pani Halina, udało się nie tylko odtworzyć recepturę proszku, ale i przystąpić – z sukcesem – do jego produkcji. Zespół Jastrzębskiego wykorzystał zakupione przez Zjednoczenie Przemysłu Chemii Gospodarczej „Pollena” w Warszawie bardzo kosztowne urządzenia przystosowane do produkcji… mleka w proszku, a nie proszku do prania, który ma inną gęstość.  

Tu po raz kolejny ujawniła się kreatywność polskiej myśli technologicznej, wymuszona koniecznością dostosowania się do posiadanej aparatury, zasobów finansowych i czasowych. W procesie produkcji zastosowano innowacyjny dodatek – szkło wodne, czyli wodny roztwór w tym wypadku krzemianów sodu. Zapewniło ono właściwą strukturę ziaren, a co za tym idzie, pożądaną konsystencję proszku. 

 

– Dopiero piąta próba nam się udała. Proszek przesypywał mi się między palcami jak piasek. Co to była za satysfakcja. Ja tego nie zapomnę – mówi ze wzruszeniem pani Halina. – Nikt w Polsce tego wcześniej nie dokonał. My byliśmy pierwsi i jedyni.  

 

Nazwę Ixi przejęto od proszku kubańskiego. – Ale dodaliśmy „65” jako rok powstaniaszybko dopowiada nasza rozmówczyni. Ixi-65 zawierał 30% detergentów. Wzbogacono go też w filtr ochronny dla skóry dłoni. Odtworzona receptura składała się z 11 składników i kompozycji zapachowej współtworzonej przez naszą rozmówczynię. Polski proszek z sukcesem zastąpił proszek Omo i zyskał ogromną popularność.  

 

 

Walewska dla Napoleona 

Ale proszek Ixi-65 z jego unikalną nutą zapachową nie był jedynym kultowym produktem PRL-u, w którego tworzenie zaangażowała się pani Halina.  

Spodobało mi się wąchanie. – W miarę wypowiadania tych słów na twarzy naszej gościni rośnie promienisty uśmiech. I tak, rozwijając swoją nową pasję, nasza absolwentka stała się autorką pierwszej, legendarnej, kobaltowej wersji kompozycji zapachowej Pani Walewska. Na ulotce perfum przeczytać można było, że jest to „oręż dany do dyspozycji każdej kobiety, która poprzez umiejętne podkreślanie uroku osobistego pragnie zawładnąć uczuciami Napoleona swojego życia”. Produkt powstał na fali zainteresowania jednym z najbardziej kontrowersyjnych romansów XIX wieku, które rozbudzał między innymi film „Marysia i Napoleon” z Beatą Tyszkiewicz i Gustawem Holoubkiem w rolach głównych. 

Perfumeryjne dzieła pani Halina tworzyła już poza Starołęką, w niewielkim, zaledwie pięcioosobowym zespole w Poznańskim Laboratorium Zapachowym i Aplikacyjnym podlegającym Pollenie-Aroma – producentowi kompozycji zapachowych z siedzibą w Warszawie. – Laboratorium poznańskie było konkurencyjne w stosunku do laboratorium w Warszawie – mówi pani Halina. Oba należały do Polleny i ostro ze sobą rywalizowały. – Aby rozstrzygnąć kwestię pierwszeństwa, dyrekcja ogłosiła konkurs na najlepszą kompozycję perfumeryjną damską, a za dwa lata – męską. I wszystkie pierwsze trzy nagrody zgarnął Poznań – wspomina. Stało się tak mimo okrojonego składu laborantów w Poznaniu, niewielkiej powierzchni roboczej i licznych zawirowań prawno-finansowych.  

O tym, że zespół był w pełni świadom wartości wykonywanej przez jego członków pracy, świadczą słowa Mieczysława Jastrzębskiego kierowane do organizatora zawodów. Pan Mieczysław miał powiedzieć, jak z dumą przytacza pani Halina: – Niech trzeciego konkursu już pan nie ogłasza, tylko od razu prześle pieniądze do Poznania. 

A było się czym chwalić. Polskie produkty kosmetyczne i perfumeryjne w niczym nie ustępowały zagranicznym. Panią Walewską porównywano w swoim czasie pod względem popularności nawet do Chanel No 5. Nasza rozmówczyni podkreśla rzeczowo: – Miliony zarobiliśmy dla Polski, eliminując kompozycje firm zagranicznych, które opanowały nasz rynek, i to już od czasów przedwojennych. A my wszystko wyrzucaliśmy, zastępując to własną myślą technologiczną. To znaczy surowce musieliśmy kupować, ale tylko surowce, a nie gotowe kompozycje, które były dwa razy droższe. 

 

Sukces absolwentów poznańskiego uniwersytetu znalazł swoje odzwierciedlenie na wystawie „Sto 5” organizowanej przez Muzeum UAM w Muzeum Sztuk Użytkowych w Zamku Królewskim w Poznaniu. 

 

 

 

 

Ludzie UAM Ogólnouniwersyteckie

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.