Wersja graficzna

Dr hab. Adam Gendźwiłł. Zdyskredytować jest łatwo

dr hab. Adam Gendźwiłł
dr hab. Adam Gendźwiłł
dr hab. Adam Gendźwiłł

 

Czy istnieje życie pozagrantowe? – zapytał w ostatnim wydaniu Życia Uniwersyteckiego prof. Jerzy J. Langer. Odpowiedziałbym: tak, istnieje życie pozagrantowe i nauka nie ogranicza się do projektów badawczych. Ale to wcale nie oznacza, że system grantów – czyli konkursowego rozdziału publicznych środków – „poważnie szkodzi nauce”.

Nie mamy i pewnie nigdy nie będziemy mieli wystarczająco dużo funduszy, aby pozwolić sobie na realizację wszystkich pomysłów na badania i zatrudnienie wszystkich osób zainteresowanych pracą naukową. Jakiś sposób selekcji jest zatem niezbędny. Potrzebna jest też okresowa weryfikacja wyników badań (nie tylko wyników pozytywnych, zwykle bardziej oczekiwanych; również dobrze udokumentowane fiasko jest wynikiem). System konkursowy oparty o akademicką samorządność i zewnętrzne recenzje jest takim sposobem selekcji i weryfikacji. Jest szeroko stosowany, znane są więc i jego słabości. Nietrafione pomysły czasem dostają finansowanie, a dobre czasem go nie dostają. Przyznam, że nie jest dla mnie jasne, dlaczego finansowanie „długoletnich instytucjonalnych programów badawczych” i „stabilne finansowanie” – a zatem zastąpienie grantów systemem subwencji – miałoby być wolne od takich błędów.

Trzeba myśleć, jak udoskonalać system grantowy oparty o zewnętrzne recenzje – myślę, że tu zgadzamy się z prof. Langerem. Moim zdaniem, dla grantów i projektów badawczych – choćbyśmy je mieli nazywać inaczej – nie ma wyraźnie lepszej alternatywy. Być może jest z nimi jak z demokracją w powiedzeniu przypisywanym Churchillowi?

Zauważmy, że ułomności peer review i systemu grantowego w Polsce, na które czasem narzekamy, są pochodną słabości środowiska naukowego, z jakiego wyrastają. Takie mamy reviews jakich mamy peers. Utyskujemy na recenzje projektów? A czy recenzje w postępowaniach awansowych prowadzonych w Polsce są lepszym wzorcem do naśladowania? Opierając się o moje doświadczenia z NCN, agencją finansującą badania podstawowe w naszym kraju – mam poczucie, że i tak powstała instytucja ponad przeciętną standardów środowiskowych.

W polskiej praktyce system grantowy stał się zresztą czymś więcej niż tylko sposobem dystrybucji (niewielkich) środków na badania naukowe. Został doraźnym lekarstwem na różne niedostatki całego systemu nauki i surogatem procedur, które działają słabo lub nie działają w ogóle. Granty „rozszczelniają” sztywną politykę kadrową instytucji opartych o etaty i ułomne mechanizmy oceny okresowej. Regularne pobory lub dodatki w projektach badawczych pozwoliły zróżnicować stawki wynagrodzeń pracowników naukowych. Konkursy grantowe z zewnętrznymi recenzjami wystawiły wielu badaczy w Polsce na realną zewnętrzną ocenę, której do dzisiaj nie można doświadczyć na odpowiednim poziomie w procedurach oceny okresowej, awansów, konkursów na stanowiska, a także w wielu czasopismach naukowych, w których publikują polscy naukowcy. W niektórych dyscyplinach to konkursy grantowe wymogły większą troskę o kwestie etyczne czy otwartość danych.

Granty trudno nazwać podstawą finansowania nauki w Polsce. W 2020 r. budżet NCN wynosił 1,27 mld zł, NCBiR – 1,06 mld zł (bez funduszy UE). W tym samym okresie środki budżetowe na działalność dydaktyczną i badawczą rozdzielane przez ministerstwo wyniosły 16,4 mld zł (są wśród nich m.in. fundusze na etaty pracowników naukowo-badawczych, techników, utrzymanie aparatury i badania statutowe). Jednocześnie mało prawdopodobne wydają mi się szacunki, że 75-95% naukowców w Polsce nie uzyskuje wsparcia grantowego. Nie mamy dobrych danych, żeby to wiedzieć. Ze wskaźników sukcesu wyliczanych dla poszczególnych konkursów nie wynika jeszcze, jaki odsetek naukowców nie uzyskuje wsparcia. Po pierwsze, nie wiemy, jaki odsetek naukowców w ogóle ubiega się o finansowanie. Trzeba wziąć pod uwagę, że dane z różnych agencji grantowych nie są zestawiane, większość projektów ma charakter zespołowy i zwykle trwają kilka lat.

Prof. Langer na poparcie swojego stanowiska „grantosceptycznego” przytoczył kilka dowodów, jak np. historię o noblistce, której jednocześnie przyznano Nobla i odmówiono grantu, a także o oszustach fabrykujących dane, aby rozliczyć projekt. To jednak dowody anegdotyczne i można im dość łatwo przeciwstawiać inne ilustracje z naszego podwórka – doskonałych zespołów badawczych, których by nie było (lub powstałyby poza Polską) gdyby nie granty; badaczy których system grantowy wystawił na bodźce, jakich nie dostarczyłyby im ich lokalne środowiska; młodych naukowców, którym granty dały szansę wyzwolenia się z quasi-feudalnych zależności.

Jestem sceptycznie nastawiony do mitu, według którego istnieją w Polsce rzesze naukowców z potencjałem spektakularnych odkryć naukowych („rzeczywistych” a nie „przyczynkowych”) i to przez system grantowy nie mogą tego potencjału zrealizować. Nie przekonuje mnie wizja badacza, który niczego nie musi planować, tylko spontaniczne poszukiwania prowadzą go wprost do wyników. Przełomowe odkrycia zdarzają się rzadko i trudno je z góry zaplanować. Znaczna część działalności naukowej ma charakter inkrementalny, na pewnym poziomie ogólności da się ją planować i trzeba ją finansować, bo przyczynki są potrzebne do testowania istniejących teorii i paradygmatów. Często właśnie na tym gruncie wyrasta coś przełomowego. Programy finansujące badania high-risk high-gain zwykle oczekują, aby wnioskodawcy mieli już doświadczenie w badaniach bardziej konwencjonalnych.

Dobrze napisany wniosek grantowy to raczej nie jest „nikomu niepotrzebne opracowanie ocierające się o science-fiction” tylko plan pracy i rzeczowy głos w dyskusji naukowej, ustalający, co już wiadomo, a czego jeszcze nie wiemy. Często fragmenty wniosku stają się zalążkiem przyszłych publikacji naukowych. Owszem, istnieje grantowa nowomowa, którą wnioskodawcy próbują oczarować recenzentów. Jednak dobrzy recenzenci, jeśli wierzymy w sens ich oceny, są w stanie ustalić, co jest istotą projektu, a co tylko ozdobnikiem. Zarzut „kryminogenności” całego systemu grantowego jest bardzo poważny. Owszem, istnieją przypadki naukowych nadużyć, ale nie znam przekonujących dowodów pokazujących, że istnieje przyczynowa zależność między finansowaniem badań z grantów, a różnymi patologiami. Czy wiemy na pewno, że badania finansowane w inny sposób (np. z wieloletnich subwencji) są wolne od fabrykacji? Czy etaty w projektach finansowanych z grantów zajmują mniej etyczni badacze?

Zgadzam się z prof. Langerem, że trzeba myśleć o nowych formach wsparcia badań naukowych, również tych bardziej ryzykownych, wykraczających poza horyzont jednego projektu, bardziej długofalowych i nastawionych na budowanie czegoś trwalszego: zespołów i instytucji. Nie jest to jednak proste i nie da się tym zastąpić systemu grantowego. Łatwo go jednak po drodze zdyskredytować. Jeśli pomysłem ma być powrót do znanych z minionej epoki „centralnych programów badań podstawowych” powierzanych „Matuzalemom”, to przecież ktoś i tak będzie musiał owe programy wyłonić. Jeśli jakieś instytucje mają wprowadzić „system pełnego finansowania młodych naukowców”, to przecież jakaś procedura i tak będzie musiała wyłonić tych, którym zostanie przyznane wsparcie. Tego chyba nie można zrobić, nie pytając o ich naukowe plany.
 

****

dr hab. Adam Gendźwiłł jest politologiem, socjologiem i geografem; zajmuje się badaniami zachowań wyborczych i samorządów terytorialnych; adiunkt w Katedrze Rozwoju i Polityki Lokalnej Uniwersytetu Warszawskiego.

 

Czytaj też:Prof. Jerzy J. Langer. Czy istnieje życie pozagrantowe?

Nauka Ogólnouniwersyteckie

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.