Wersja kontrastowa

Zakład Graficzny UAM przechodzi do historii

Adriana Machowiak Fot. Adrian Wykrota
Adriana Machowiak Fot. Adrian Wykrota

Miliony. Naprawdę miliony stron. Trudno, żeby było inaczej, skoro z górką lat 70. I to byłby koniec tej historii, gdyby nie fakt, że napisali ją ludzie, którzy tworzyli Zakład Graficzny UAM. Dodajmy, że zamknięty.

 

 

– Wszyscy mieliśmy łzy w oczach, ale wyjścia nie było – mówi ostatnia szefowa firmy, Adriana Machowiak. – Już od dawna nie byliśmy konkurencyjni.

Szefową spotkaliśmy na walizkach. Jeszcze ostatnie raporty, podsumowania. Słowem cała papierologia, potrzebna, by zamknąć pewien rozdział w historii naszej uczelni.

Kiedy powstał Zakład? Trudno dziś powiedzieć. Dokumenty wskazują na początek lat 50. ubiegłego wieku. To głównie pozwolenia i rejestracje powielaczy. Do dziś w murach na zapleczu Collegium Minus jest ich kilka. Ważą po wiele ton. Są świadkami lat minionych.

Zakład Graficzny UAM

Firma wpisała się w krajobraz i nie pozostała bierna w okresach przełomu. Choćby w czasie stanu wojennego, mimo obecności narzuconego komisarza i konieczności specjalnych zezwoleń, po cichu na powielaczach drukowała opozycyjne ulotki, materiały, za które można było trafić za kratki. – Jak oni to robili? Do dziś nie wiem. To były czasy świetności Zakładu Graficznego i nie mamy co do tego wątpliwości – mówi Adriana Machowiak. – Zakład pracował na potrzeby najpierw Uniwersytetu Poznańskiego, a po zmianie nazwy na potrzeby UAM. Jeszcze w latach 80. sygnalizowaliśmy konieczność wyjścia z ofertą na zewnątrz. Chcieliśmy być konkurencyjni. Drukowaliśmy wszystko. Od wizytówek, przez papier firmowy i książki, po prace naukowe i dyplomy honoris causa.

Jeszcze pod koniec XX wieku zakład zatrudniał około 40 osób. Pomieszczenia były rozlokowane w wielu miejscach. Przykładowo, w piwnicach Collegium Iuridicum mieściły się magazyny, do których papier dostarczano ręcznie, bezpośrednio z bocznicy kolejowej. W obecnej restauracji w Collegium Minus była powielarnia, a na czwartym piętrze Minusa pracowały panie przepisujące materiały na płyty, które z braku dostępu do chemikaliów zabezpieczano…białkami jajek. Żółtka szły na kogel-mogel dla załogi.

– W 2003 roku chciałam spróbować czegoś nowego i złożyłam papiery. Zostałam przyjęta i rozpoczęłam pracę w firmowej administracji i księgowości – wspomina Adriana Machowiak. – Ze względu na nazwisko dziwnie na mnie patrzono. Większość myślała, że nazywam się Wachowiak (od nazwiska byłego kanclerza), a nie Machowiak. Chyba byłam dobrze zorganizowana, skoro znalazłam czas na dokształcenie. Chciałam się uczyć fachu bo weszłam do drukarni jako kompletny żółtodziób. Załoga zapoznała mnie z technikami drukowania, kwestiami dotyczącymi obsługi maszyn, całą drukarnianą terminologią. Falcowanie nie było mi obce, a tinta była mi przyjaciółką. Byliśmy jak rodzina.

Po sześciu latach Adriana Machowiak została szefową Zakładu. Chwilę wcześniej, jeszcze za kadencji Anny Nowaczyńskiej, rozpoczęto procedury zakupu nowej maszyny. W maju 2009 Zakład otrzymał nową czarno-białą maszynę cyfrową, a w 2012 dzięki wstawiennictwu prorektora Jacka Gulińskiego – kolorową. Można powiedzieć, że zakończyliśmy etap drukowania offsetowego i przeszliśmy na druki cyfrowe. Był to dobry moment, ponieważ znacznie spadł druk nakładu książek. To była ostatnia inwestycja i – patrząc z perspektywy czasu – właśnie słabość parku maszynowego okazała się decydująca dla losów drukarni.

– Tylko te dwie maszyny do dziś wydrukowały kilkadziesiąt milionów stron. Niestety. Konkurencja, a potem odejście od nas Wydawnictwa UAM, spowodowały, że zaczął się powolny upadek – wspomina Adriana Machowiak. 
– W ostatnich latach załoga liczyła tylko osiem osób. Oprócz mnie byli to: Mariola Szulda – introligator, Krzysztof Olejniczak – mistrz obsługi gilotyny, Waldemar Hoffmann – drukarz i brygadzista, Krzysztof Chwalisz – introligator, Paweł Pluciński – grafik, Anna Kosowska – administracja i Rafał Leśniczak – operator maszyn cyfrowych.

Załoga Zakładu Graficznego UAM

Nasza rozmówczyni przechodzi teraz do Sekcji Promocji w Centrum Marketingu. Nie zamierza zasypiać gruszek w popiele… – Od 2018 roku jestem radną w Lesznie. Lubię działać. Wielokrotnie organizowałam pikiety i marsze w obronie sądów. Sprawy kobiet są mi bardzo bliskie. W obronie naszych praw również organizowałam protesty i marsze. Bywało, że poświęcałam większość swojego urlopu wypoczynkowego, by protestować przed sądami. I nie zamierzam przestać. Mieszkańcy tego oczekują. Aktywność trzyma mnie przy życiu. Zakład graficzny to było moje dziecko, które się rozwijało, o które starałam się dbać, jak potrafię, aż w końcu osiągnęło pełnoletność i musi opuścić swój dom – podsumowuje.

Czytaj też: Prof. Jacek Guliński. Trzeba wiedzieć kiedy zejść ze sceny

 

Ludzie UAM Ogólnouniwersyteckie

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.