Absolwentka Filologii Polskiej na UAM. Obecnie szefowa Pulsu Polonii, propagatorka postaci Pawła Edmunda Strzeleckiego, starająca się o nadanie statusu dziedzictwa kulturowego trasie, którą Strzelecki podążał na Górę Kościuszki. Prezeska organizacji Kosciuszko Heritage, która doprowadziła do wydania w Polsce dzieła Lecha Paszkowskiego poświęconego wybitnemu podróżnikowi. Z dr Ernestyną Skurjat-Kozek rozmawia Krzysztof Smura.
Zaczynała pani w Głosie Wielkopolskim, marzyła o Akademii Filmowej, a ostatecznie trafiła do nigeryjskiej telewizji. Jak to się stało?
Krótko przed maturą marzyłam o studiach na Akademii Filmowej, chciałam być reżyserem. Kiedyś było na Politechnice Szczecińskiej spotkanie z rektorem Akademii Filmowej w Łodzi, prof. Toeplitzem, który powiedział mi, że na Akademię przyjmują dopiero po ukończeniu studiów. W tej sytuacji poszłam na polonistykę do Poznania. I dobrze, bo to był niezwykły czas w moim życiu: najwspanialsi wykładowcy, w tym profesor Ziomek i Edward Balcerzan oraz niezwykli koledzy, jak Staszek Barańczak, Ryszard Krynicki, Jasiu Komolka...Na moich oczach rodził się Teatr Ósmego Dnia. Od razu na I roku poszłam do Głosu Wielkopolskiego i powiedziałam, że chcę pisać. Zastępca naczelnego Wiesław Porzycki wziął mnie pod swoje skrzydła.
Po studiach zamarzyła mi się jednak nie Akademia Filmowa, tylko daleki egzotyczny świat, na czele z Afryką. Podjęłam więc w Warszawie studia podyplomowe na Studium Afrykanistycznym, którego dyrektor, profesor Winid – niezwykle barwna postać – zaproponował mi asystenturę. I tak niespodziewanie zaczęła się moja kariera naukowa. Naturalną koleją rzeczy trzeba było zrobić doktorat (z socjologii literatury afrykańskiej). Ale nadal siedziała we mnie dusza „literatki”, toteż jako specjalistka od kultury afrykańskiej udzielałam się w radio, gazetach i telewizji. Dużo też tłumaczyłam literatury afrykańskiej, mam w dorobku kilka książek i kilka antologii. Spróbowałam też swych sił w reżyserii, kiedy to z okazji jubileuszu Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Afrykańskiej zorganizowałam wielki koncert w Teatrze Dramatycznym. Kilkakrotnie podróżowałam do Nigerii. W pamiętnym roku 1981, na kilka miesięcy przed stanem wojennym, dostałam kontrakt w telewizji nigeryjskiej. Złożyłam podanie o urlop naukowy i wyjechałam do Nigerii z zamiarem zbierania materiałów do pracy habilitacyjnej. Praca w nowopowstałej, nowoczesnej stacji telewizyjnej w Enugu (ówczesny stan Anambra) była wielką przygodą i wielkim wyzwaniem. Realizowałam dwa programy, jeden młodzieżowy (Debaters), drugi dyskusyjny (Golden Parlour) z udziałem nowej elity nigeryjskiej. Co jednak najbardziej wspominam, to wizytę naszego papieża, dziś św. Jana Pawła II. Była to jego pierwsza pielgrzymka po wyzdrowieniu z ran po zamachu. Zanim papież do nas przyjechał, szef wysłał mnie do Watykanu po materiały, na podstawie których zrealizowałam program dokumentalny o Janie Pawle. „Łoćtyła” był tam bardzo popularny. Nadszedł rok 1984, koniec kontraktu.
Zapewne z Nigerii było już ,,bliżej’’ do Australii, gdzie osiadła pani na stałe. Skąd ten wybór?
Do „Polski Jaruzelskiej” nie chciałam wracać. W Nigerii miałam ofertę pracy jako visiting professor na uniwersytecie w Ile-Ife, ale w Nigerii robiło się coraz bardziej niebezpiecznie, powszechne były napady rabunkowe. W Australii mieszkała kuzynka, więc przyszło mi na myśl, że taka Australia, sielska i spokojna, na uboczu świata, to dobry wybór. Miałam ogromnie dużo szczęścia, że udało mi się zdobyć pracę w telewizji SBS, bardzo popularnym kanale dla wielokulturowej publiczności, czyli generalnie imigrantów. Nie była to praca stała, ale na kontrakcie. Trzeba było pomyśleć o stałym zatrudnieniu. Akurat tak się zdarzyło, że radio SBS ogłosiło nabór na dziennikarzy do sekcji polskiej. Działo się to w ramach tzw. restrukturyzacji, czyli zastępowania kadry amatorskiej profesjonalistami. Udało mi się wygrać konkurs na pozycję „journalist” czyli osoby prowadzącej dzienniki i omawiającej bieżące wydarzenia. Proces biurokratyczny trwał koszmarnie długo, minęło prawie półtora roku od egzaminów do podjęcia pracy. W międzyczasie zdobyłam licencję taksówkarza i szalałam po metropolii sydnejskiej, znajdując jeszcze czas na pisywanie artykułów do sydnejskich Wiadomości Polskich. Pracę radiowca rozpoczęłam w lutym 1989 roku, akurat po obradach Okrągłego Stołu. Prócz dzienników robiłam wywiady oraz słuchowiska literackie ( akurat wtedy miałam do dyspozycji duże grono polonijnych aktorów), program „Nowości nauki i techniki” i masę innych rzeczy. Było wszystko z wyjątkiem Kościuszki i Strzeleckiego! Gdy przeszłam na emeryturę w 2006 roku, zaczął się w moim życiu zupełnie nowy etap. Po pierwsze, zaczęłam prowadzić portal Puls Polonii, po drugie wyszłam za mąż za naukowca z Maquarie University, po trzecie razem z mężem zaczęliśmy działać na rzecz promocji Strzeleckiego i Kościuszki. Zaczęło się od tego, że natknęłam się na nuty dwóch polonezów i walca skomponowanych przez Kościuszkę. Mąż podsunął nuty koledze-profesorowi, który grał w orkiestrze amatorskiej. I tak oto doszło do historycznego koncertu na szczycie Góry Kościuszki: utwory Kościuszki zagrali The Sydney Windjammers, John Hospodaryk zaśpiewał swoje własne piosenki o Strzeleckim i Kościuszce, byli też inni artyści, a polskie tańce góralskie wykonał zespół folklorystyczny Lajkonik. I ta impreza dała początek Festiwalom Kościuszkowskim, które przez lata organizowaliśmy pod Pomnikiem Strzeleckiego w Jindabyne nieopodal Góry Kościuszki. Nasza organizacja początkowo nazywała się Fundacja Kulturalna Pulsu Polonii, ale potem przerejestrowaliśmy ją na mniej skomplikowaną Kosciuszko Heritage
Pani praca w Kosciuszko Heritage jest powszechnie szanowana. Robi pani mnóstwo dla Polonii, jak i samej Polski, na odległym kontynencie. Jest pani mocno związana z Narodowym Parkiem Kościuszki…
Dzięki wspomnianemu koncertowi na Górze Kościuszki nawiązaliśmy kontakt z dyrekcją Kosciuszko National Park. Wiele zawdzięczamy ówczesnemu dyrektorowi Davidowi Darlingtonowi. Nie tylko finansował występy tancerzy aborygeńskich na naszych festiwalach, ale co ważniejsze, skontaktował nas
ze starszyzną plemienia Narigo, czyli tradycyjnymi kustoszami Mount Kosciuszko. Rozpoczęła się niezwykła, unikalna współpraca polsko-aborygeńska. Dzięki m.in. naszym staraniom Góra Kościuszki została w roku 2008 wpisana na listę Australijskiego Dziedzictwa Narodowego, a w dokumencie rządowym wspomniano o sojuszu kustoszy Ngarigo z Polonią, pielgrzymującą na Górę Kościuszki. Organizowaliśmy polsko-aborygeńskie loty przyjaźni nad Górą Kościuszki, co zwłaszcza dla staruszek aborygeńskich było niezwykłym przeżyciem. Z okazji 200-lecia śmierci Kościuszki zabraliśmy grupę Aborygenów do Krakowa, na Kopiec Kościuszki i na międzynarodową konferencję. Wspólnie z Ngarigo radzimy się w kwestii proponowanej przez australijski establishment zmiany nazwy góry, czy raczej wprowadzenia podwójnego nazewnictwa. Dwa lata temu udało się nam zastopować ten proces, zobaczymy, co będzie dalej. Obecnie opracowujemy dla rządu stanowego raport, nawiązujący do rozbudowy niektórych terenów alpejskich, postulujemy delikatny balans między komercją (która szaleje), a ekologią strefy UNESCO. Przede wszystkim przedstawiamy naszą wizję ośrodka kulturalnego, Heritage Centre, który ma powstać w miasteczku Jindabyne. Tam się musi znaleźć miejsce dla Strzeleckiego i równie dla Australii zasłużonego Johna Lhotskiego!
Po latach, dzięki współpracy w Wydawnictwem Naukowym UAM doprowadziła pani do wydania książki Lecha Paszkowskiego o Pawle Edmundzie Strzeleckim. Co stanowi o sile przekazu tej książki?
Jest to jedyne na świecie rzetelne i kompletne kompendium życia i działalności Strzeleckiego. Paszkowski opublikował swą książkę w roku 1997. Zbierał do niej materiały przez niemal 40 lat. Super sumienny i cierpliwy badacz! Pisywał historyczne książki na inne tematy i być może nigdy by się nie wziął za Strzeleckiego, gdyby nie to, że Australia zrobiła Strzeleckiemu wielką krzywdę – i wypadało ją naprawić! Tak więc pan Lech postanowił napisać wielką polemikę z australijską pisarką Helen Heney, która w swej książce In the Dark Glass zmieszała Strzeleckiego z błotem. Natrafiła zresztą na podatny grunt, bo w Australii przez długi czas nie tolerowano „obcych” – jak nie Anglosas, to poszedł won! Z Paszkowskim znaliśmy się dobrze, był patronem naszej organizacji. Wielokrotnie dyskutowaliśmy o potrzebie przełożenia książki na język polski. Obiecywaliśmy! Po śmierci pana Lecha poczuliśmy, że wypada dotrzymać obietnicy. Tłumaczeniem miało się zająć nasze grono ekspertów, ale okazało się, że jesteśmy zbyt zajęci. Napisałam do dyrektor Markowskiej, pytając, czy Wydawnictwo Naukowe UAM podjęłoby się tego zadania. Odpowiedź była pozytywna, tak więc w sierpniu 2019 roku osobiście się spotkaliśmy z panią dyrektor oraz tłumaczką, omawiając szczegóły. Od sierpnia 2019 do sierpnia 2021 i książka gotowa! Mamy książkę oraz e-book.
Jednym z tematów, będących języczkiem u wagi, jest od lat spadek po Strzeleckim. Walczą o niego – ze słabym skutkiem – także rodziny w Polsce. Czy, pani zdaniem, ta sprawa ma szansę znaleźć kiedyś swój finał?
Tu natychmiast odpowiem, że nie mają szans. I to z wielu powodów. Po pierwsze, Strzelecki tych legendarnych majątków bynajmniej nie posiadał, po drugie sprawa jest przedawniona, po trzecie większość „spadkobierców” sfałszowała genealogię; właśnie rozgryzam ten problem, sprowadzając z archiwum Archidiecezji Gnieźnieńskiej różne metryki i studiując je. Sprawcą całego zamieszania wokół spadku po Strzeleckim był niejaki Bolesław J. Strzelecki z Nowego Jorku, który w latach 30. skrzyknął „potomków” Strzeleckiego i w ich imieniu opracował dokument, którego Polska, Polonia i Polacy powinni się po wsze czasy wstydzić. Otóż Bolesław wystosował do parlamentów australijskiego i brytyjskiego memorandum, w którym domagał się miliardów funtów jako rekompensaty za kopalnie srebra i złota, również za straty odniesione wskutek utraty zysków z eksploatacji tych kopalń – no, totalna paranoja! Mało tego, domagał się kolonizacji polskiej na obszarach wokół Góry Kościuszki oraz w Prowincji Strzeleckiego (czyli w krainie Gippsland). Parlament w Canberra owszem pokwitował odbiór memorandum, ale natychmiast zrugał ministra, który nieco wcześniej był w Nowym Jorku, gdzie spotkał się z Bolesławem S., zapewne dając mu jakieś nadzieje.
Czy Wielki Podróżnik, pani zdaniem, znalazł już właściwe mu miejsce w historii kontynentu?
Nie bardzo. Wprawdzie w roku 1927 postawiono w gąszczu Gippsland kilka pomników Strzeleckiego, jednak w tym samym czasie postawiono wiele pomników Macmillanowi, którego silna i promasońska społeczność szkocka do dziś uważa za jedynego i prawdziwego odkrywcę Gippsland. Oficjalna nauka uznaje Strzeleckiego za odkrywcę Gippsland, który opublikował raport, zachęcający do osiedlania się na tych niezwykle żyznych ziemiach. Dużo pozytywnego hałasu było wokół pomnika Strzeleckiego, odsłoniętego już 33 lata temu. Ten majestatyczny, ogromny pomnik stoi nad Jeziorem Jindabyne. Dobrze więc, że mamy pomnik w tak uroczym miejscu, ale dopóki w australijskich programach nauczania nie pojawi się Strzelecki jako podróżnik, odkrywca i filantrop, to marne szanse na jego promocję. Może kiedyś ministerstwo edukacji dojrzeje do Strzeleckiego, my tymczasem podejmujemy próby bezpośredniego docierania do australijskiej młodzieży. Obecnie sprowadzam z archiwów londyńskich nieznane listy Strzeleckiego w nadziei, że dowiemy się czegoś nowego. Jak opracuję te listy, dam znać, podzielę się odkryciami i refleksjami. Ja jestem przekonana, że jeszcze sporo różnych faktów z życia Strzeleckiego wyjdzie na światło dzienne...
Dr Ernestyna Skurjat-Kozek: Absolwentka Filologii Polskiej na UAM. Obecnie szefowa Pulsu Polonii, propagatorka postaci Pawła Edmunda Strzeleckiego, starająca się o nadanie statusu dziedzictwa kulturowego trasie, którą Strzelecki podążał na Górę Kościuszki. Prezeska organizacji Kosciuszko Heritage, która doprowadziła do wydania w Polsce dzieła Lecha Paszkowskiego, poświęconego wybitnemu podróżnikowi