Wersja graficzna

Senegalska piroga i małżeństwa „na czas określony”

Prof. Adam Pomieciński i prof. Ryszard Vorbirich
Prof. Adam Pomieciński i prof. Ryszard Vorbirich

Dwóch naukowców, jedna miłość. Profesor Ryszard Vorbrich i prof. UAM Adam Pomieciński. Pierwszy bada Afrykę od 50 lat. Drugi od lat kilku. I te kilka ostatnich lat poświęcili, by razem zbadać i opisać społeczność Senegalu.  

 

 

Hasło „piroga”. Niewielka łódka, jakich tysiące cumują u wybrzeży afrykańskiego państwa. Dziś to nie tylko symbol statusu społecznego i zawodu, ale i sposób ucieczki. Czy mają przed czym uciekać? Raczej nie. Uciekają, bo gonią ich marzenia za lepszym jutrem, za światem dostatku leżącym za morzem. Do tego przykłada się presja ze strony otoczenia: rodziny, rówieśników. Bo sąsiadka matki otrzymuje paczki lub przekazy pieniężne od swojego syna z Europy, bo kolega z lat szkolnych pisze, jak dobrze mu się żyje we Francji… 

 

– Hasło „Barcelona lub śmierć” jest tu mocno popularne. Stało się elementem ich tożsamości – mówi prof. Vorbrich, etnolog i antropolog, który całe zawodowe życie związał z badaniami w Afryce. – Młodzi ludzie podejmują się bardzo niebezpiecznej eskapady. W tych łupinach płyną dwa tysiące kilometrów, by dotrzeć na Wyspy Kanaryjskie, a potem, jeśli tylko się uda, do swojej „Barcelony”.  

Ta właśnie senegalska piroga połączyła pasje obu profesorów, którzy zaczęli badać środowisko rybaków, poznawać ich kulturę, zwyczaje. Z badaniami obaj panowie poszli zdecydowanie dalej, zgłębiając tajemnice afrykańskich społeczności.  

 

– Z pewnością naszej naukowej przygody, a w efekcie i książki by nie było, gdyby nie wiedza i doświadczenie mojego kolegi – mówi prof. Adam Pomieciński. – To on sprowokował mnie do podjęcia rękawicy w 2015 roku i rzucenia się w wir badań w zachodniej Afryce. To z kolei zaowocowało współpracą instytucjonalną z Uniwersytetem Cheikh Anta Diop w Dakarze i dało impuls do współpracy z Francuzami, którzy również prowadzą tam swoje badania – dodaje.  

 

Profesor Ryszard Vorbrich zajmuje się Afryką od 50 lat. Senegal jest 11. afrykańskim państwem, w którym prowadził swoje badania. Pewnie by ich nie było, przynajmniej w obecnym kształcie, gdyby nie pomoc Anny Harris, poznanianki, która wyszła za mąż za Senegalczyka. To ona zwróciła się o pomoc do prof. Vorbricha. Poprosiła, by zaopiekował się jednym z senegalskich naukowców, podjęła się także opieki nad magistrantką z UAM. Po kilku latach, w 2012 roku, kolejny projekt badawczy skierował prof. Vorbricha do Dakaru. Przypadek chciał, że hotel znajdował się tuż przy plaży. 

 

– To było niezwykle malownicze miejsce. Do brzegu cumowały setki kolorowych piróg. Tutaj je wyrabiano. Kwitło też rybołówstwo. Zacząłem poznawać kraj i ludzi – wspomina prof. Vorbrich. – Co więcej, z miejscem związały mnie jeszcze bardziej… zamieszki, które wybuchły w śródmieściu Dakaru. Okazało się, że zginęli w nich ludzie, a plaża została odcięta od świata. Kontynuowałem badania, które jak początkowo myślałem, będą miały jedynie potencjał estetyczny. Potem okazało się, że jest inaczej. W 2015 roku pojawiła się możliwość zawiązania współpracy instytucjonalnej – w ramach programu ERASMUS+, z którymś z uniwersytetów w Afryce. Postawiłem na Dakar, gdzie istnieje jedyny na tym kontynencie Departament Języków i Kultur Słowiańskich – wyjaśnia. 

 

We współpracę z uniwersytetem w Dakarze włączył się też od początku prof. Adam Pomieciński. Obaj naukowcy wyjeżdżali bardzo często czy to w celach badawczych, czy też jako wykładowcy na uniwersytecie w Dakarze. Fascynacja krajem rosła z roku na rok. Począwszy od zauroczenia Saint Louis, pierwszym europejskim miastem w Afryce subsaharyjskiej, w którym do dziś zachowała się oryginalna francuska starówka, przez bardzo oryginalne muzułmańskie bractwo religijne Muridów i zafascynowaniem ich świętym miastem Touba – miastem, w którym nie ma hoteli, nie wolno palić i pić, gdzie obowiązują bardzo surowe reguły – po różne modele kobiecego piękna. Każde z miejsc było tematem, spotkanie z każdą osobą – wydarzeniem. Rosła liczba tematów poznawczych. 

 

Jedną z charakterystycznych subkultur kobiecych tworzyły tzw. signares, damy z mieszanych małżeństw, głównie Francuzów i Portugalczyków z Senegalkami. W czasach kolonialnych stworzyły one środowisko biznesowe. Prowadziły interesy, korzystając z zaplecza swoich mężów, Europejczyków. To dzięki nim powstała swoista i reprodukująca się kultura, ponieważ córki z tych związków były wydawane za Europejczyków napływających kolejnymi falami. Dysponowały majątkiem. Skąd to się brało?  

 

– Otóż mężczyźni przyjeżdżali na kilkuletnie kontrakty. Wyjeżdżając, zostawiali po sobie gromadkę dzieci – mówi prof. Vorbrich. – Co z tymi dziećmi zrobić? Czy to bękarty? Kościół zgodził się na tzw. małżeństwa na „modę krajową”. On i ona „grali w sakramentalny związek”. Dzięki kobietom mężczyzna miał szansę przeżyć w trudnym klimacie. Miał też kogoś, kto się nim zaopiekuje. Było jedno zastrzeżenie. Kiedy ów „mąż” wyjeżdżał z powrotem do domu, do Europy, musiał zostawić dzieciom swoje nieruchomości i część pieniędzy. A potem wszystko zaczynało się od nowa, bo taka kobieta mogła w ciągu życia mieć nawet trzech lub czterech „mężów na czas określony” – opowiada.  

 

O ile wzory kulturowe signares spotkać można już jedynie w kontekście specyficznych świąt, na przykład ulicznego karnawału w Saint-Lous, o tyle wśród współczesnych Senegalek można wyróżnić kilka modeli kobiecego piękna. Od tzw. dyskietek – szczupłych młodych kobiet, odwołujących się do europejskich wzorów kulturowych – do tzw. diriyanke, których cechą są kobiece krągłości. 

– Szczególnie ciekawa jest ta druga grupa kobiet – mówi prof. Vorbrich. – Są to przeważnie bizneswoman, które mają w domu bardzo dużo do powiedzenia, a często podporządkowują sobie mężczyzn. Wyróżnia je również biegłość w sztuce ars amandi. Dziś tworzą lokalne stowarzyszenia, wzajemnie się wspierają na przykład finansowo i regularnie się spotykają. Zabiegaliśmy bardzo o rozmowę z taką grupą kobiet i w końcu się udało. Teraz już wiem, że to było jedyne takie spotkanie „trzeciego stopnia”, jakie miałem w życiu – opowiada.  

– Intymność ujawniania przez owe panie tego, czym jest diriyanka, bardzo nas zaskoczyła – przyznaje prof. Pomieciński. – Dla nas jako badaczy było to jakby całkowite odsłonięcie się, począwszy od sposobu poruszania się, po wypowiadanie się… – wyjaśnia.

 

– Duże wrażenie robiła na nas magia owej zalotności – przyznaje prof. Vorbrich. – Panie otworzyły przed nami swój intymny świat, wchodząc w relacje damsko-męskie i opowiadając o technikach erotycznych czy używaniu, jak my to nazywamy, erotycznych gadżetów. W pewnym momencie, gdy przyszło do opowiadania o „łamaczach jąder”, towarzyszący nam prof. Sidy Fall wybiegł z domu i nie chciał tego słuchać, jego żona, pani Fatoumata, która wprowadziła nas w środowisko diriyanek, pokładała się ze śmiechu, a my nie mogliśmy wyjść… z podziwu. Jedynie towarzyszący nam senegalski antropolog, prof. Alioune Deme, zachował spokój i tłumaczył na bieżąco pojawiające się frazy z języka wolof. 

 

– Najgorsze jednak było to, że na koniec spotkania nasze gospodynie zażądały skasowania wszystkich zdjęć. Niestety. Ta ujawniana intymność też miała swoje granice – uśmiecha się prof. Pomieciński. 

 

Obu naukowców w Senegalu zastał COVID.  

– Pamiętam, jak siedzieliśmy w hotelu w Dakarze i oglądaliśmy sceny z chińskiego Wuhan – wspomina prof. Pomieciński. – Dla nas był to kosmos. Coś oddalonego o lata świetlne. Niemniej dziękowałem swojej żonie, że zaopatrzyła nas w maseczki, które przed wylotem do Afryki wydawały nam się po prostu na wyrost. Do Polski wróciliśmy tuż przed zamknięciem połączeń lotniczych.  

– Był czas na puentę naszych senegalskich badań. Ujęliśmy je w książce. Miała miejsce też wystawa, której głównym tematem było rybołówstwo w Senegalu jako wiodąca dziedzina ekonomii i dominanta kulturowa – dodaje prof. Vorbrich.  

 

Naukowcy z Poznania prowadzili badania na całym wybrzeżu. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie wsparcie logistyczne profesorów z Dakaru, a głównie prof. Moustaphy Salla. Był kontakt z ludźmi, z wytworami ich pracy, były relacje międzyludzkie. Niestety z badań wynika, że kryzys w rzemieślniczym rybołówstwie – kluczowej gałęzi gospodarki kraju – wciąż się pogłębia, a rosnącemu bezrobociu winne są głównie duże korporacje i kolonizacja Afryki. Pirogi nie dają rady europejskim trałowcom, a wspomniane na wstępie hasło „Barcelona albo śmierć” wciąż zbiera śmiertelne żniwo. 

 

– To przybrało już status powszechnego zjawiska. Te ucieczki do lepszego świata coraz częściej kończą się śmiercią uciekinierów. W Senegalu powstały już nawet stowarzyszenia osób, których najbliżsi zginęli w wodach Atlantyku. To wszystko nie odbiera jednak magii Senegalowi, który wciąż ma dla nas nieodparty urok – kończy prof. Pomieciński. 

 

Czytaj też: Prof. Michał Buchowski. Cztery lata walki

 

 

 

 

 

Nauka Wydział Antropologii i Kulturoznawstwa

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.