Wersja kontrastowa

Prof. Michał Buchowski. Cztery lata walki 

Prof. Michał Buchowski, fot. Adrian Wykrota
Prof. Michał Buchowski, fot. Adrian Wykrota

O pozycji antropologii i etnologii wśród dyscyplin uniwersyteckich z prof. Michałem Buchowskim, dyrektorem Instytutu Antropologii i Etnologii rozmawia Ewa Konarzewska-Michalak.

Po kilku latach od reformy Gowina etnologia i antropologia zostały ponownie uznane przez Ministerstwo Edukacji i Nauki za osobną dyscyplinę. Jak do tego doszło?

Myślę, że były przesłanki merytoryczne, które sprawiają, że etnologia i antropologia nie są stricte naukami o kulturze i religii. Do tej nowo utworzonej nad-dyscypliny, konstrukcji, o której nikt na świecie chyba nie słyszał, weszły nominalnie trzy dyscypliny: kulturoznawstwo, religioznawstwo oraz etnologia i antropologia. Zauważmy, że w tej nazwie jest i „kultura”, i „religia”, a nie ma odniesienia do badań etnologicznych. Z dyplomów doktorskich i habilitacyjnych zniknął przedmiot naszych studiów. Adepci naszych studiów nie byli za granicą rozpoznawani jako antropolodzy. Odbieraliśmy to wszystko jako akt deprywacji, gdyż jak wiadomo rzeczy nienazwane znikają z powszechnej świadomości. Niestety, wielu ludzi nauki bardzo szybko zaczęło się przyzwyczajać do tej nowej nomenklatury.

Drugi ważki czynnik, który zaważył przywróceniu etnologii i antropologii na listę dyscyplin to zdecydowane i nieustający sprzeciw  – dziesiątki listów i akcje protestacyjne w końcu nie przeszły bez echa. 

Ważne w tym proteście było wsparcie wielu międzynarodowych organizacji antropologicznych, między innymi: World Anthropological Union, International Union of Anthropological and Ethnological Sciences (IUAES), World Council of Anthropological Associations, Association of Social Anthropology z Wielkiej Brytanii, American Anthropological Association, Société Internationale d´Ethnologie et de Folklore, fracuskiego CNRS i innych. Kiedy w ministerstwie zastanawiano się nad korektą listy dyscyplin, przypuszczalnie uwzględniono te trzy czynniki, które sprawiły, że historia zakończyła się dla nas szczęśliwie. To były cztery lata walki o niepodległość. 

Jestem bardzo wdzięczny rektorowi prof. Lesickiemu, oraz kolegom i koleżankom z nowo utworzonego w 2019 roku wydziału za przychylność w manewrze ratującym widoczność dyscypliny. Wydział Antropologii i Kulturoznawstwa jest pierwszym i jedynym wydziałem w Polsce, w którego nazwie pojawia się antropologia społeczno-kulturowa.

 

Co zmieni fakt, że antropologia znalazła się w grupie uniwersyteckich dyscyplin?

Przywraca nazwę dyscypliny, co ma znaczenie publiczne, symboliczne i praktyczne. Nazwa nie zniknie ze społecznego obiegu. Nasi absolwenci i absolwentki będą mieli napisaną na dyplomach prawidłową, odpowiadającą ich wykształceniu nazwę wyuczonej dyscypliny. Jej ponowne pojawienie się w obiegu jest to ważne również we wspomnianym kontekście międzynarodowym. Słyszałem o przypadku, w którym doktor etnologii z wpisem na dyplomie „nauki o kulturze i religii” złożył za granicą aplikację w swej dyscyplinie i odpowiedziano mu, że nie kwalifikuje się, ponieważ ogłoszenie dotyczy innej dyscypliny. Wbrew temu co twierdził minister Gowin na całym świecie etnologia i antropologia znajduje się w wykazach dyscyplin. Ta nauka obecna na polskich uniwersytetach od 1913 roku (Lwów), a od 1919 w obecnych granicach Polski (Poznań), zasługuje na status odrębnej dyscypliny. 

 

Czy fakt, że etnologia zniknęła z nomenklatury i została włączona do “nauk o kulturze i religii” można odbierać jako rodzaj prześladowania? 

Nie wiem. Niemniej pojawiały się opinie, że był to swego rodzaju odwet za  zdecydowany sprzeciw środowiska wobec wszelkich przejawów dyskryminacji, w szczególności wobec uchodźców w 2015 roku, w czasie tak zwanego kryzysu migracyjnego. Antropolodzy i antropolożki, szczególnie aktywnie w Poznaniu, protestowali na różne sposoby. Siłami osób skupionych w Centrum Badań Migracyjnych zorganizowali na przykład demonstrację Refugees Welcome na pl. Mickiewicza we wrześniu 2015 roku. W listopadzie 2016 zwołano w Poznaniu Nadzwyczajny Zjazd Etnologów i Antropologów polskich pod hasłem: “Antropologia przeciw dyskryminacji”. Pisały o nim media, również zagraniczne. Działania te z pewnością nie wpisywały się w retorykę i politykę rządzących Polską od 2015 roku.

Oficjalne powody były niekiedy paradoksalne. Mówiono więc między innymi o tym, że łączenie dyscyplin wynika z konieczności rzetelnej ewaluacji działalności naukowej. Wąska specjalizacja ją jakoby uniemożliwia, ponieważ niewielka liczebność ocenianej próby obciążona jest nieuchronnie błędami – to tzw. problem micronumerosity. Uważano, że z połączenia trzech dyscyplin powstanie taka, która da podstawy prawidłowego audytu działalności naukowej. Dlaczego to paradoksalne? Bo tym, co rozstrzyga istnieniu danej dyscypliny nie jest tradycja i praktyka badawcza, lecz to, czy da się ją mierzyć, czy jest to sto, czy tysiąc osób. Argument jest tedy biurokratyczny a nie merytoryczny. Moim zdaniem to postawienie wszystkiego na głowie i sytuacja, w której ogon macha psem.

 

Bez względu na wszystko poznańska antropologia nie zwalnia tempa. Głośno było o projektach: prof. Lis-Plesińskiej i dr Boni, które dotykają programu ocieplenie klimatu, prof. Szmyt zdobył też Nagrodę im. prof. Kotarbińskiego. Co dzieje się teraz w instytucie?

Jesteśmy relatywnie małym instytutem, a mimo to mamy bardzo dużo grantów z ERC (Horyzont 2020), NCN (Opus, Sonata, Sonatina, Preludium) i z wielu innych źródeł w rodzaju – na przykład – mechanizmu finansowego EOG. Myślę, że staramy się wykonywać jak najlepszą robotę. Dwudziestu czterech pracowników badawczych realizuje w każdej chwili osiem do dziesięciu takich grantów. Zatrudniamy osoby kończące studia za granicą (siedem osób w naszym gronie). Publikujemy w wysoko punktowanych, bardzo często zagranicznych czasopismach. Organizujemy światowe kongresy, jak chociażby Kongres IUAES w 2019 roku. Polska Komisja Akredytacyjna przyznała w 2020 roku prowadzonemu przez nas kierunkowi studiów Certyfikat Doskonałości Kształcenia, jeden z ośmiu w całym kraju, jedyny w zakresie nauk humanistycznych i społecznych. Przyciągamy do pracy w grantach ludzi z zewnątrz. Myślę, że dołożyliśmy cegiełkę do tego, że „nauki o kulturze i religii” zyskały w ewaluacji ocenę A+. Jesteśmy aktywni w różnych instytucjach uniwersytetu, w tym w Centrum Badań Migracyjnych (CeBaM), gdzie realizujemy też liczne projekty badawcze, w tej chwili trzy, w tym jeden, którym akurat kieruję.  

 

Czego dotyczy pana projekt?

To realizowany w ramach konkursu Opus 19 projekt zatytułowany “Alienowanie i urasawianie Romów i muzułmanów w państwie narodowym”. Dwoje doktorantów prowadzi badania w środowiskach, w których dochodzi do interakcji między społeczeństwem dominującym, czyli Polakami, oraz Romami i muzułmanami. Chodzi o to, żeby pokazać jak propagowane w niektórych, w tym niestety publicznych mediach tony propagandy dyskryminacyjnej wpływają na codzienne relacje ludzi współżyjących ze sobą w konkretnych środowiskach. Chcemy się przekonać, czy rzeczywiście zwykli ludzie zachowują się tak, jak chcieliby tego adwokaci dyskryminacji i nienawiści.

W pierwszej turze półrocznych badań terenowych Hubert Tubacki prowadził badania na wielkomiejskim osiedlu, na którym mieszka też kilkanaście rodzin romskich, a Joanna Urbańska badała podobne relacje w terenie wiejskim i małomiasteczkowym, gdzie od wieków współżyją ze sobą Tatarzy z Polakami. Traf chciał, że badania na pogranicze polsko-białoruskim przypadły w czasie, bardzo oględnie mówiąc, napięć na granicy. Spowodowało to pojawienie się nowych aspektów takich relacji, na przykład zróżnicowane podejście miejscowych Polaków do „naszych” muzułmanów, czyli Tatarów, i do uchodźców, czy też złożona postawa Tatarów w stosunku do osób przekraczających granicę. W projekcie uczestniczy również Justyna Matkowska, stażystka postdoktorska, która bada właśnie dyskursy medialne odnoszące się do dyskryminacji na tle etnicznym, rasowym i religijnym. Temat ciekawy, ale etnografia to ciężki kawałek chleb. Z ludźmi nie zawsze łatwo się rozmawia, a niektóre środowiska, jak Romowie, mają powody, aby być nieufnym wobec ludzi z zewnątrz. Już składanie wniosków grantowych jest w naszym przypadku utrudnione. Mają one pewną logikę, która wymaga, aby z góry określić z iloma osobami przeprowadzi się wywiady, jak długie one będą i w jakim czasie. Tymczasem w terenie rzecz nie na tym polega. To zwykłe rozmowy, interakcje, obserwacje ludzi w codziennych sytuacjach, które trudno ująć w wykresy i liczby. Nie tylko z moich doświadczeń wynika, że wiele cennych informacji ujawnia się właśnie w przypadkowych spotkaniach.

Ten strumień wydarzeń, wypowiedzi i postaw należy jakoś pojęciowo określić, sproblematyzować i przedstawić w czyniącej sens formie. I tak na przykład, inspirację do interpretacji moich wyników badań prowadzonych w latach dziewięćdziesiątych XX wieku w Dziekanowicach położonych w gminie Łubowo znalazłem w książce o rybakach z kanadyjskiej Nowej Fundlandii. Podsuwała ona klasową interpretację relacji społecznych w małej grupie lokalnej. Okazało się, że w jednolitej kulturowo społeczności różnice statusowe organizują zachowania ludzi, począwszy od życia towarzyskiego, przez zajmowanie ław w kościele zgodnie ze stratyfikacją społeczną, po zawieranie małżeństw między osobami pochodzącymi z tej samej klasy – np. niespotykane były małżeństwa osób z rodzin rolników z osobami pracowników PGR-ów. 

 

Czy najnowsze wydarzenia - wojna w Ukrainie, kryzys energetyczny, wpływają na kierunek badań w antropologii?

Środowisko antropologiczne, zwłaszcza z naszej części świata, jednoznacznie popiera broniącą się przed agresją Ukrainę. Co oczywiste, wszyscy są przeciwko okropnościom wojny, jednak interpretacja powodów konfliktu nie zawsze wpisuje się w naszą, określoną doświadczeniami historycznymi regionalną perspektywę. Są osoby, które uważają, że agresja Rosji wywołana została ekspansją NATO na wschód Europy. W tym sensie wojna to pośrednio efekt imperializmu amerykańskiego połączonego z nacjonalizmem ukraińskim (sic!). Żywa dyskusja na blogach antropologicznych ujawniła tego rodzaju różnice w opiniach, które w jakiejś mierze daje się terytorialnie zmapować. I tak, Europejskie Stowarzyszenie Antropologów Społecznych wydało oświadczenie potępiające wojnę, lecz insynuujące odpowiedzialność wszystkich stron. Protest antropolożek i antropologów z naszego regionu doprowadził do zmiany tego ambiwalentnego tekstu.

W Polsce fala uchodźców z Ukrainy wywołała liczne działania solidarnościowe. W Poznaniu CeBaM czynnie się w nie włączył, a jednocześnie apelował, aby nie prowadzić typowych badań, na przykład wywiadów, naruszających prywatność osób po lub w trakcie traumatycznych przejść. Takie działania byłoby nieetyczne. Migrant Info Point, instytucja pozarządowa ściśle powiązana w swej genezie i personalnie z CeBaM, pracująca obecnie na rzecz miasta, współorganizowała pomoc dla uchodźców. Były to wszystko przykłady działań, które nazywamy antropologia zaangażowaną.

Energia, relacje człowieka i środowiska, a dziś kryzys energetyczny od lat są przedmiotem badań prowadzonych w Instytucie Antropologii i Etnologii, o czym świadczą choćby wspomniane przez Panią projekty Zosi Boni i Oli Lis-Plesińskiej. Rosnąca liczba młodych ludzi interesuje się tym problemem, chce go znać, pisać na ten temat prace magisterskie i doktorskie, organizując sesje naukowe. Tak jak światowa, antropologia poznańska, reaguje na żywotne, globalne zagrożenia i procesy, które dotykają całej ludzkości prowadząc badania, oferując analizy i rozwiązania oraz angażując się w działania na rzecz ochrony klimatu.

Czytaj też: Dr Zofia Boni. Zmiany klimatu odczuwamy ciałem
 

Nauka Wydział Antropologii i Kulturoznawstwa

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.