Dr Przemysław Kurek z Wydziału Biologii jest współautorem artykułu opublikowanego w Nature opisującego niewykorzystany potencjał ptaków wędrownych w rozprzestrzenianiu roślin na północ. Z przyrodnikiem naturalistą rozmawia Ewa Konarzewska-Michalak.
Jak i kiedy zainteresował się pan tematyką rozsiewania nasion roślin leśnych przez zwierzęta?
To było jeszcze na studiach. Jako przyrodnik naturalista zaczynałem od ornitologii. To była moja pasja od dzieciństwa. Na drugim roku studiów zaobserwowałem w czasie srogiej zimy, że orzechówki ukrywają owoce leszczyny na ścianach skalnych na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, gdzie się wychowałem. Zauważyłem, że dzięki ich działalności odnawia się leszczyna, bo orzechówka o części schowków zapomina, część orzechów wypada jej z dzioba i ląduje u podnóża skał. Wtedy zacząłem zwracać uwagę na zagadnienia typowo ekologiczne i napisałem o tym swój pierwszy artykuł. Kwestie połączenia ekologii zwierząt i ekologii roślin są bardzo ciekawym i skomplikowanym tematem, starałem się je łączyć przy okazji innych badań. Udało mi się to dopiero na doktoracie, kiedy realizowałem rozsiewanie nasion przez ssaki drapieżne.
Jak znalazł się pan w zespole, który opublikował artykuł w Nature?
Dr Juan Pedro González-Varo z Uniwersytetu w Kadyksie, kierownik zespołu “MobileLinks” znalazł mnie przez Research Gate. Zainteresowały go moje prace interakcyjne odnośnie borsuka i rozsiewania nasion. Uznał, że byłbym dobrym kandydatem do współpracy i napisał do mnie. Przyjechał do mnie, omówiliśmy metodykę, możliwości i zadania. Przez rok pod Krakowem zbierałem dane w terenie na tzw. wyłapywaczach nasion naszej własnej konstrukcji. Świetne doświadczenie.
Wygląda na to, że opłaca się dbać o swój profil w internecie.
Warto promować się w wielu miejscach, to jest jak w ekologii - ważna jest dywersyfikacja dróg i źródeł. Natomiast artykuł w Nature był w pewnym sensie przypadkiem - to opracowanie jest pierwszym efektem projektu i od razu z wysokiego C. Ustalenia i założenia tego projektu skupiały się bardziej na ekologii i zróżnicowania struktury krajobrazu, wędrówce roślin i ptaków między biotopami. Po zebraniu danych i złożeniu bazy okazało się coś, czego się nie spodziewaliśmy, bo nie było tego w hipotezach projektu - że istnieje niewykorzystany potencjał. To wcześniej nieopisana, ale bardzo interesująca ciekawostka omawiająca zgrzyt w ekologii wędrówek i rozsiewania. Ten przypadkowy efekt naszych prac okazał się na tyle ciekawy, że zasłużył na opublikowanie w Nature.
Inne badania, które prowadzę nad rozsiewaniem nasion w grądach pokazują, że doświadczenie w terenie jest absolutnie podstawową rzeczą, żeby stawiać hipotezy. Oczywiście oczytanie jest bardzo ważne, ale może nam się wydawać, że wiemy wszystko, a po tygodniu badań okazuje się, że totalizator sportowy jest bardziej przewidywalny niż to, czym się zajmujemy. Ręce trzęsą się z nerwów, bo nie wiemy, czy cokolwiek z tego wyjdzie; to jest kompletnie nie do przewidzenia. Stawiałem różne hipotezy - część się potwierdziła, ale pojawił się też świetny i zarazem zaskakujący wynik. W grądach rezerwatu Dębina ptaki odpowiadają za znikomy odsetek rozsiewanych nasion na rzecz ssaków drapieżnych. Okazuje się, że prym w endozoochorycznym przenoszeniu nasion wiodą tam kuny.. W życiu bym nie przypuszczał, że otrzymam takie wyniki. Nature z tego nie będzie, bo to mały projekt - Miniatura z NCN-u, ale najciekawsze w badaniach są niespodziewane zwroty akcji.
Jesienią zeszłego roku wraz z zespołem dr. hab. Rafała Zwolaka przystąpiłem do badań nad rozsiewaniem żołędzi przez sójkę z użyciem nadajników telemetrycznych. Polegały one na tym, że żołędzie z umieszczonymi w nich nadajnikami wkładaliśmy do karmnika, skąd sójki je zabierały. Później chodząc z anteną szukaliśmy ich w terenie, badaliśmy ekologię, odległości, przeżywalność nasion, itp. Po tych badaniach musiałem wziąć długi urlop, ponieważ pojawiły się kompletnie nieprzewidywalne okoliczności. Przez miesiąc przyzwyczailiśmy sójki z okolic Długiej Gośliny do 30 karmników. Co drugi dzień wysypywaliśmy im hałdy żołędzi przywiezionych przez kuriera, bo akurat był nieurodzaj w Wielkopolsce i to, co zebraliśmy nie wystarczyło. Przez miesiąc stresowaliśmy się, czy sójki zaczną zabierać te żołędzie. Gdy tak się stało pojawiło się pytanie, czy sygnał z nadajników nie będzie się rozpraszał w tutejszych lasach. Po kolejnej próbie jakimś cudem się udało. Dużo siwych włosów mi przybyło, ale zebraliśmy całkiem ciekawą próbę. I znowu przypadkiem dokonaliśmy odkrycia dotychczas nie opisywanego w literaturze, a mianowicie, że niektóre sójki ukrywają żołędzie na drzewach kilka metrów nad ziemią. Zwykle deponują je w mchu lub w ściółce, natomiast te sójki chowały je w szczelinach kory, pęknięciach i dziuplach. Któregoś dnia zażartowałem, że brakuje tylko tego, żeby sójki chowały nasiona na drzewie, bo trzeba będzie nosić dziesięciometrową drabinę ze sobą. I chyba następnego dnia trzeba było wchodzić na drzewo. Pamiętam, że szukając z anteną telemetryczną nadajnika w ukrytym żołędziu słyszałem coraz mocniejsze „pikanie” w radio, ale nie mogłem go znaleźć. Był tuż przed nosem, z pnia wystawała antena. Sójka wsadziła go do płytkiej dziupli i zakorkowała mchem, żeby nie było widać. W miejsce każdego nadajnika, który odnaleźliśmy, wkładaliśmy nawet dwa całe i zdrowe żołędzie, żeby sójka nie była poszkodowana.
W wyniku tych przygód wspólnie z dr Aleksandrą Wróbel opublikowaliśmy pracę, jak to sójka chowa żołędzie w dziuplach. Widzę tu analogię do mojej pracy o orzechówce, która chowała żołędzie na ścianach skalnych, gdzie były niedostępne dla gryzoni. Być może z sójką jest podobnie - nie ryzykuje siadania na ziemi, bo tam może ją złapać drapieżnik, w dziupli ma lodówkę, z której zawsze może wyciągnąć nasiono. Badania z sójką kosztowały mnie dużo nerwów, ale jednocześnie były niezwykłe, bo wchodziliśmy w bardzo tajemniczą sferę życia tych ptaków.
Wróćmy do artykułu w Nature. Co dokładnie odkryliście?
W przyrodzie istnieją z pozoru niewykorzystane potencjały. Jesienią, kiedy znakomita większość roślin w naszej strefie klimatycznej owocuje, ptaki, wśród nich drozdowate i pokrzewki, lecą na południe. Natomiast niewiele gatunków owocuje w okresie, który umożliwiałby zabranie nasion na północ, czyli możliwości rozprzestrzeniania w tym kierunku są mniejsze. I to jest ten ograniczony potencjał ptaków wędrownych w rozprzestrzenianiu roślin na północ, główne odkrycie, opisane w artykule. Ów ograniczony potencjał mógł spowodować, że powrót niektórych gatunków roślin na obszary, z których zostały wyparte przez lądolód zajął i zajmuje znacznie więcej czasu. Paradoks Reid’a mówi o znacznie usprawnionej wędrówce roślin za sprawą zoochorii niż wynikałoby to z ich autochorycznych możliwości. Nasze wyniki stanowią mały aneks do tych ustaleń. To są złożone problemy i trudno je tu szeroko omówić, ale jesteśmy w trakcie analizowania tych koncepcji.
Czy to znaczy, że nawet, jak klimat mocno się ociepli rośliny z naszego rejonu poradzą sobie emigrując na północ?
Modelowanie wędrówki na północ jest tematem bardzo złożonym. W przypadku roślin bardzo ważnym czynnikiem jest podłoże - gleba. Są gatunki, które, nawet jeśli ich optimum klimatyczne przesunie się do południowej Skandynawii, mogą nie dać sobie rady ze względu na inne, pozaklimatyczne czynniki, które będą oddziaływać ograniczająco, np. niedostateczna żyzność czy miąższość gleby. Modelowanie może nam coś powiedzieć o skutkach obecnej sytuacji, w jakiś sposób estymuje przyszłość, ale trzeba do tego podchodzić bardzo krytycznie.
Jest pan współautorem monografii o borsuku europejskim. Co nowego mówi ta publikacja?
Bardzo się cieszę, że pyta mnie pani o borsuka. Poprzednia monografia Sumińskiego o borsuku była świetnym opracowaniem opublikowanym w latach 70., ale choć kolejne wydania były aktualizowane, powstała luka. A trzeba przyznać, że badania nad borsukiem, chociażby na Wyspach Brytyjskich, bardzo mocno się rozwinęły. Pojawiło się dużo pytań dotyczących m.in. oddziaływania zwierzęcia na środowisko. Okazuje się, że borsuk nieświadomie kształtuje różnorodność rozbudowując swoje norowisko. Gromadzi bardzo dużo materiału gniazdowego, w postaci suchych roślin zielnych i liści. Badania prowadzone wraz z zespołem prof. Jerzego Błoszyka wykazały, że jest to podziemny mikrokosmos dla kilkunastu gatunków roztoczy, które żyją w tych gniazdach. Dwa z nich są bardzo rzadkie, prawdopodobnie tam mają swoje optimum i zamykają swój cykl rozrodczy. Wcześniej badacze spotykali tylko ich dorosłe osobniki. U borsuka ciekawa jest regionalna zmienność biologii i ekologii rozrodu. Uznaje się, że gody zwierzęcia przypadają latem w lipcu, ale Brytyjczycy zaobserwowali, że może występować też ruja okołoporodowa. Młode rodzą się w lutym i wtedy niektóre samice są w stanie zajść w ciążę. Ale czy tak jest w Polsce? Zamontowałem fotopułapki w pobliżu nor i pierwszej nocy nagrały się czterokrotne kopulacje pary borsuków w okresie okołoporodowym. Tylko ten jeden raz, później już nie. Mam to na zdjęciach - u nas ruja wczesnowiosenna też występuje. Ostatnio z zespołem dr Agnieszki Ważnej badaliśmy też kwestię współzasiedlania nor. Wiadomo, że borsuki mogą zamieszkiwać nory wraz z lisami czy jenotami. Obserwowaliśmy nory współzasiedlone przez te gatunki ssaków. Okazało się, że młodych, które urodziły się w norach współzasiedlonych i przeżyły wcale nie jest mniej niż w norach zasiedlanych osobno przez każdy z tych gatunków. W jednej z nor współzasiedlonych przez jenoty i borsuki stwierdziliśmy najliczniejszy w całych badaniach miot jenota liczący aż 12 młodych.
Czytałam, że interesuje się pan historią, zwłaszcza polskimi odkryciami zoologicznymi w XIX w. Jakie sukcesy Polacy mają na tym polu?
Razem z moim kolegą Łukaszem Piechnikiem, pomysłodawcą i głównym motorem prac, zrealizowaliśmy projekt na ten temat, którego owocem jest książka „Ssaki neotropików odkryte przez polskich naturalistów”. W XIX w. intensywnie rozwijał się ruch naturalistów, oparty głównie na opisywaniu nowych gatunków i gromadzeniu jak największych kolekcji okazów flory i fauny z całego świata. Dzisiaj ludzie się z tego śmieją, ale wtedy taksonomia była podstawą poznania przyrody. Feliks Paweł Jarocki zapoczątkował niesamowity gabinet zoologiczny. Potrafił dokonać czegoś takiego nie w Paryżu czy Londynie, ale w Warszawie, metropolii buntowniczego z punktu widzenia zaborców kraju.. Władysław Taczanowski rozwinął tę inicjatywę i podwoił ilość eksponatów dzięki Konstantemu Branickiemu, bardzo bogatemu człowiekowi, który był chory i sam nie mógł podróżować, ale za to chętnie finansował wyprawy innych kolekcjonerów. Jednym z emisariuszy, którzy przysyłali okazy z Ameryki Południowej był Konstanty Jelski. W wyniku tej współpracy Taczanowski napisał fundamentalną książkę o ptakach Peru. Zainteresowaliśmy się ssakami, które były odkrywane przy okazji eksploracji ornitologicznych. Największym odkryciem była pakarana, zupełnie nieznana wówczas nauce. Wyróżniono dla niej nową rodzinę gryzoni. To było coś! Później pałeczkę przejęli Jan Sztolzman i Jan Kalinowski. Gdy Polska odzyskała niepodległość można było swobodnie ruszyć w teren. Badaczy było bardzo wielu, ale wszystko zaczęło się od Jarockiego, Taczanowskiego i Jelskiego. Zawdzięczamy im nasze miejsce w światowej nauce XIX w. To byli prawdziwi naturaliści, którzy odkryli ponad 20 taksonów ssaków (ptaków znacznie więcej). Zebraliśmy je w książce, zamieściliśmy w niej opisy, oryginalne zdjęcia, mapy pieczołowicie opracowane na podstawie różnych publikacji. Książka kosztowała nas 5 lat pracy. To jest nasz hołd złożony tym wielkim pasjonatom i badaczom, którzy swoją działalnością zasłużyli sobie na prawdziwy pomnik.
Czytaj też: Dr Przemysław Kurek. Podróże roślin pod okiem naukowców