Rozmawiamy z Jarosławem Gowinem Ministrem Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Panie Premierze nowa ustawa prawo o szkolnictwie wyższym daje bardzo dużą suwerenność uczelniom. Nie wszystkim się to podoba. Czy nie uważa Pan, że autonomia powinna dotyczyć badań naukowych, ale już niekoniecznie finansowania i kształtowania kadr uniwersyteckich?
Autonomia uczelni jest – obok wolności nauczania i badań naukowych – jedną z podstaw systemu szkolnictwa wyższego. Jest więc kwestią kluczową i niepodważalną. Autonomia – także w sprawach finansowania – daje dużą swobodę w kwestii decydowania, na co zostaną przeznaczone środki pieniężne. Ważne jest jednak to, że wraz z przyznaniem większej autonomii, wzrasta także poziom odpowiedzialności całego środowiska akademickiego, by wdrażane konkretne rozwiązania służyły dobru całej uczelni. Tak jak w przypadku najlepszych uniwersytetów w Europie, np. Cambridge University, dobrze zarządzana, autonomiczna uczelnia, nie boi się porównań do sprawnie zarządzanego przedsiębiorstwa. Zwiększenie autonomii jest zatem konieczne, by uczelnie same mogły reagować i kształtować swoją misję, strukturę i działalność.
Czytaj też: 2.0? Dzielę wątpliwości z innymi
W środowisku akademickim pojawiają się obawy co do funkcji, które pełnić będzie rektor i Rada Uczelni. W świetle nowej ustawy ten pierwszy uzyska bardzo duże uprawnienia. Czy nie obawia się Pan, że rektor może stać się „dyktatorem” na uczelni? A z drugiej strony niepokój budzą też Rady Uczelni. Czy nie ma Pan obaw, że ich funkcjonowanie i uprawnienia przy wyborze rektora mogą stać się źródłem oligarchicznego zarządzania uczelnią?
Jednym z efektów Konstytucji dla Nauki jest faktyczny wzrost kompetencji rektora. Ma on być prawdziwym liderem wspólnoty akademickiej, posiadać silny mandat wypływający z wyborów, a przede wszystkim mieć mocną pozycję w środowisku naukowym. Od niego zależeć będą zarówno decyzje o zarządzaniu i gospodarce finansowej uczelni, jak i kwestie merytoryczne – przygotowanie strategii uczelni, powoływanie osób do pełnienia funkcji kierowniczych, tworzenie studiów, szkół doktorskich. Jednak nie będzie działał w odosobnieniu i bez kontroli. Równie istotne dla zarządzania uczelnią są pozostałe organy, takie jak senat i rada uczelni. Co jeszcze ważniejsze – to sama wspólnota akademicka wybiera swoich przedstawicieli. Członków senatu w 100 proc. wybiera społeczność akademicka, z kolei członków rady – senat uczelni. Bardzo istotne jest to, że w skład rady w większości wchodzić będą osoby spoza uczelni – mogą to być jej wybitni wychowankowie, przedsiębiorcy, autorytety społeczne. Jedno miejsce w radzie ustawowo zagwarantowane będzie miał przedstawiciel studentów – przewodniczący samorządu studenckiego. Rada będzie wskazywać co najmniej dwóch kandydatów na rektora, którego ostatecznie wybierze kolegium elektorów. Trudno zatem w takim systemie mówić o oligarchii. Rada ma wspierać rektora, ale ma także kontrolować jego działania, patrzeć mu na ręce. Zatem jeszcze raz podkreślam – właśnie ta reforma ma na celu uniemożliwienie patologicznej sytuacji „dyktatury” rektora czy też rządów określonej jednej grupy interesu.
Panie Premierze, uczelnie nie chcą likwidacji wydziałów. Dla wielu są one przejawem demokracji w strukturach uniwersytetów i akademii. Czy nowe rozwiązania organizacyjne, oparte na dyscyplinach naukowych, nie okażą się zbyt nietrwałe i zmienne w czasie?
Ale nikt nie nakazuje likwidacji wydziałów! W Konstytucji dla Nauki nie ma przepisów mówiących tym, że wydziały zostaną zlikwidowane. Owszem, przesuwamy akcenty. To uczelnia, a nie poszczególne wydziały będą podlegały ocenie, to uczelnia, a nie wydział będzie posiadał uprawnienie do nadawania stopni i tytułów. Naszą intencją było zerwanie z uczelnią jako federacją wydziałów, które nierzadko ze sobą konkurują, a w której zarządzanie jest bardzo utrudnione.
Natomiast o wewnętrznej strukturze organizacyjnej uczelni oraz podziale zadań w ramach tej struktury będzie decydowała sama uczelnia. Jeśli społeczność akademicka jakiejś uczelni nie będzie chciała likwidować struktury wydziałowej, to jej nie zlikwiduje. My dajemy uczelni kolejne instrumenty, pozwalające jej na samodzielną, autonomiczną organizację.
Nowa ustawa wprowadza pewien chaos w kwestii stanowisk na uczelniach. Czy nie obawia się Pan, że doprowadzi to do sytuacji, w której na wielu uczelniach dominować będą rzesze profesorów dydaktycznych?
Faktycznie, ustawa wprowadza nowe ścieżki kariery: badawczą i badawczo-dydaktyczną i osobno dydaktyczną. Każdej z grup wybierających daną ścieżkę odpowiadać będzie inny zakres obowiązków. Chodziło nam o to, by usprawnić istniejący porządek, przywrócić na nowo nieco zapomnianą czy wręcz lekceważoną pozycję dydaktyków – ludzi, którzy z pełnym poświęceniem oddają się kształceniu młodego pokolenia. Z drugiej strony – zależy nam bardzo na tym, by pracownicy uczelni prowadzący innowacyjne badania nie byli obciążani dydaktyką. Chcę mocno podkreślić, że każda z tych ścieżek jest tak samo ważna i potrzebna, by polska nauka osiągała jak najlepsze wyniki.
Odpowiadając na pytanie o „rzesze profesorów dydaktycznych” – nie sądzę, byśmy mieli z tym problem, przecież to uczelnie ustalają liczbę etatów. Możliwość zatrudnienia na stanowisku profesora uczelni dydaktyka ze stopniem doktora rozumiem raczej jako otwarcie ścieżki kariery akademickiej dla wybitnych dydaktyków, którzy długoletnią pracą ze studentami zasłużyli na profesurę.
Czy proponowane w nowej ustawie szkoły doktorskie będą w stanie wyeliminować liczne patologie związane z obecnym, rozdrobnionym modelem kształcenia doktorantów?
Faktycznie, nowa ustawa wprowadza zupełnie inny model kształcenia doktorantów. Przede wszystkim zależało nam na tym, by nie traktować ich jako „trochę starszych studentów”, lecz jako młodych naukowców. Można wymienić kilka patologii obecnego systemu kształcenia doktorantów: umasowienie studiów doktoranckich, niski poziom umiędzynarodowienia, niestety niekiedy również niska jakość rozpraw doktorskich. Obok tego – brak lub niewystarczające środki finansowe, by młody naukowiec na początku swej ścieżki zawodowej mógł utrzymać siebie oraz rodzinę, którą właśnie założył. Dlatego zdecydowaliśmy się na model szkół doktorskich, które będą mogły być utworzone docelowo dla co najmniej dwóch dyscyplin naukowych (według nowej klasyfikacji dziedzin i dyscyplin), w których uczelnia posiada co najmniej kategorię naukową B+. Dodatkowo każdy doktorant będzie miał zapewnione stypendium doktorskie, a także zostaną wdrożone projakościowe rozwiązania, takie jak m.in. ocena śródokresowa, ewaluacja szkół doktorskich czy jawność prac doktorskich.
- W 2018 roku Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zapowiada ogłoszenie konkursu na uczelnie badawcze. Na czym będzie polegało, zapowiadane w okresie przejściowym, złagodzenie wymagań formalnych związanych z wynikami oceny parametrycznej jednostek?
W przypadku konkursu na uczelnie badawcze nie obniżaliśmy kryteriów. W pierwszej edycji są to kryteria inne niż docelowe, z uwagi na obecnie zupełnie inny charakter ewaluacji jakości działalności naukowej, w której podmiotem jest jednostka naukowa (w uczelniach są to wydziały). Docelowo uczelnie i instytuty PAN, a także instytuty badawcze będą ewaluowane w ramach poszczególnych dyscyplin. Kryteria pierwszego konkursu w ramach programu „Inicjatywa doskonałości – uczelnia badawcza” są określone w art. 299 ustawy wprowadzającej. Warto nadmienić, że Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w tym momencie spełnia warunki udziału w pierwszej edycji programu. Spośród startujących uczelni zostanie wybranych dziesięć wiodących ośrodków, które przesz sześć lat będą otrzymywały podwyższoną dotację o 10 proc. lub więcej. Pozostałe uczelnie, które spełnią kryteria, lecz nie wygrały konkursu, uzyskają dodatkowe 2 proc. na 6 lat.
I ostatnie pytanie dotyczy oceny parametrycznej. Czy w nowej ustawie kryteria kategoryzacji ulegną zmianie? Zdaniem wielu naukowców nie ocenia ona tak naprawdę jakości prowadzonych badań, tylko dystans ocenianej jednostki od liderów danej grupy jednorodnej oceny.
Tak. Zmienimy kryteria i – co najważniejsze – zmniejszymy ich liczbę. Ale wszystko po to, by określone wymogi rzeczywiście sprawdzały jakość. Przy ewaluacji będziemy brać pod uwagę m.in. poziom naukowy i artystyczny, efekty działalności naukowej i jej wpływ na funkcjonowanie otoczenia społeczno-gospodarczego. Do tej pory większość stosowanych parametrów miała charakter niepotrzebny – nie wpływała na końcowy wynik, a jednocześnie ograniczała rolę najważniejszych parametrów.
Chcemy, aby w sposób szczególny doceniać monografie i artykuły naukowe wydawane przez prestiżowe wydawnictwa i czasopisma ujęte w indeksowanych międzynarodowych bazach czasopism. Ważne jest również to, że podstawową zasadą nowego modelu oceny publikacji będzie tzw. dziedziczenie prestiżu (znane w naukometrii od bardzo dawna). O ocenie artykułu czy książki decyduje przede wszystkim miejsce publikacji. A więc im lepsze wydawnictwo lub czasopismo, tym rozprawa naukowa cenniejsza. Kończymy z tzw. punktozą, a więc z przyzwyczajeniem, żeby publikować dużo, ale marnie pod względem naukowym. Zadbamy przy tym o to, żeby wykaz czasopism punktowanych opierał się na uznanej międzynarodowej bazie bibliograficznej. Wykaz wydawnictw będzie przygotowywany przy współpracy Komisji Ewaluacji Nauki, ekspertów zewnętrznych, a także Biblioteki Narodowej i będzie obejmował tylko uznane wydawnictwa – określimy to w sposób szczegółowy w rozporządzeniu wydanym na potrzeby ewaluacji.