Czy da się pogodzić pracę na uniwersytecie z czasochłonną pasją? Przykład dra Emiliana Prałata, absolwenta historii sztuki i filologii chorwackiej, adiunkta w Zakładzie Slawistyki Kulturoznawczej (Instytut Filologii Słowiańskiej UAM), nagrodzonego dwukrotnie w ubiegłym roku za twórcze i pełne entuzjazmu realizowanie funkcji społecznego opiekuna zabytków, potwierdza, że jest to możliwe.
– Szczególne zamiłowanie do zabytków i ich ochrony wynika z faktu, że dane mi było wychowywać się w cieniu pałacu Chłapowskich w ich rodzinnej Turwi – mówi dr Emilian Prałat, który w październiku minionego roku otrzymał srebrną Odznakę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za opiekę nad zabytkami, przyznaną za autorską serię wydawniczą „Miejsca i Sztuka”, popularyzację wiedzy o zabytkach oraz doprowadzenie do renowacji Kopaszewskiej Drogi Krzyżowej, a w grudniu – Nagrodę Generalnego Konserwatora Zabytków RP i Stowarzyszenia Konserwatorów Zabytków w kategorii: prace naukowe i studialne, ponownie za serię „Miejsca i Sztuka”. Jak wspomina laureat, przez lata był świadkiem tego, jak rezydencja Dezyderego Chłapowskiego w Turwi chyli się ku upadkowi. Wtedy zrodziło się w nim ogromne pragnienie, „aby zatrzymać, ocalić cząstkę tego dawnego świata”, który znał z opowieści dziadków i innych członków rodziny oraz najstarszych mieszkańców Turwi i okolic.
Czytaj też: Dni Różnorodności Kulturowej (zdjęcia)
Wprawdzie swoją edukację ukierunkował początkowo na biologię, bo marzył o medycynie, zaś jako olimpijczyk miał zapewniony indeks na ochronie środowiska, jednak zdawał także na medycynę i ...germanistykę. Po dwóch tygodniach na biologii uznał, że to nie dla niego i szczęśliwie zdążył na rozmowy kwalifikacyjne na ...historii sztuki (Wydział Historyczny UAM), na którą złożył papiery „awaryjnie”. Dziś uważa, że był to strzał w dziesiątkę i najlepsza decyzja w dotychczasowym życiu. Podczas studiów chodził na wykłady fakultatywne i specjalizacyjne dotyczące m.in. ochrony dóbr kultury, ale prowadził też na własną rękę poszukiwania ciekawych lektur na ten temat i zajęć poza uczelnią.
Między innymi zaglądał do pracowni konserwatorskich znajomych i brał udział w panelu związanym z ochroną, szeroko rozumianego, dziedzictwa kulturowego. Studiowanie historii sztuki nie wystarczało Emilianowi, toteż będąc na 2. roku postanowił dodatkowo podjąć studia filologiczne. Pierwotnie myślał o etnolingwistyce, ale nie udało się pogodzić planów zajęć, więc zrezygnował z tego kierunku, natomiast w kolejnym roku wybrał się na mniej popularną filologię chorwacką, a rok później dodatkowo na bułgarystykę (z której zrobił licencjat). Ponieważ po ukończeniu historii sztuki nie otrzymał propozycji doktoratu, po skończeniu filologii chorwackiej podjął pracę i zrobił doktorat w Instytucie Filologii Słowiańskiej UAM, gdzie obecnie pracuje nad habilitacją. Równolegle cały czas interesował się losami zabytków w rodzinnych okolicach i kiedy nadarzała się okazja, rozmawiał z ówczesnym starostą kościańskim na temat ich stanu i możliwości ochrony. Zorientował się również, jakie są prawne i „zinstytucjonalizowane” możliwości podjęcia takich działań.
Doceniając jego troskę o kulturowe dziedzictwo regionu starosta – na wniosek Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków – ustanowił go w grudniu 2011 r. społecznym opiekunem zabytków. Emilian Prałat postanowił wówczas w konkretny sposób dokumentować i upowszechniać wiedzę o wielkopolskich zabytkach otwierając tomem Turew (2012) autorską serię wydawniczą „Miejsca i Sztuka”. – Przede wszystkim była to chęć spłacenia długu wdzięczności wobec miejsca, z którego pochodzę, w którym dane mi było się wychowywać i wzrastać, i wobec osób, które spotkałem na przestrzeni lat – mówi. Z tej pierwszej Turwi nie był jednak zadowolony, dlatego w 2017 r. wydał nową, znacznie poszerzoną i poprawioną wersję. Idąc tropem Chłapowskich docierał do kolejnych miejscowości, rezydencji, pałacyków, kościołów związanych z tą rodziną. Jednocześnie uświadomił sobie, że trzeba włożyć gigantyczną pracę w mówienie, pisanie i przypominanie o tych miejscach i zabytkach oraz w przekonywanie, że ich ochrona ma sens. – Bo to jest z jednej strony tworzenie pewnego kapitału turystycznego, kulturowego, historycznego, który może być przez każdy region wykorzystany, a z drugiej – próba ocalenia choćby cząstki dawnego świata dla potomności – mówi z przekonaniem.
Pokazywaniu piękna i wartości (historycznej, kulturowej) małych ojczyzn, które, jego zdaniem, w niczym nie ustępują dziejom i znaczeniu zabytków wielkich metropolii, służy właśnie seria „Miejsca i sztuka”. Wybierając tematykę poszczególnych tomów stara się znaleźć wydarzenie, postać, okoliczność, która będzie motywem przewodnim promocji książki. – Staram się, by dzięki temu książka towarzyszyła jakiejś rocznicy, pozwoliła przypomnieć piękne karty lokalnej historii i by w uczestnikach promocji, którymi często są mieszkańcy danej miejscowości, wyzwoliła poczucie dumy z faktu zamieszkiwania w tym miejscu. Dwa kolejne tomy serii: Kopaszewo (2015 i 2017) i Rąbiń (2016), dotyczyły nadal siedzib Chłapowskich. W 2016 r. wydał też, poświęcony dla odmiany siedzibie wielkoksiążęco-królewsko-prezydenckiej, tom Racot. W tym roku zamierza wydać książkę o, związanej z rodziną Taczanowskich i Mickiewiczem, miejscowości Choryń. Planuje też tom o Czerwonej Wsi – jednym z ostatnich majątków Chłapowskich, a w przyszłości zamierza zająć się klasztorem benedyktynów w Lubiniu, do czego mobilizuje go przypadające na 2020 rok 950-lecie obecności benedyktynów w tym miejscu. Wprawdzie na ten rok przewidziano opublikowanie materiałów z badań archeologicznych prowadzonych w Lubiniu przez prof. Zofię Kurnatowską, które po jej śmierci dokończył uczeń Pani Profesor, jednak, jego zdaniem, na osobną publikację zasługuje chociażby wspaniała biblioteka lubińska czy kościół klasztorny, który nie ma opracowania, a jest perłą baroku wielkopolskiego i jako jeden z nielicznych w regionie posiada status pomnika historii.
Zapytany, jak udaje mu się pogodzić niesamowicie absorbującą pasję i pracę społecznego opiekuna zabytków z pracą na uczelni, dr E. Prałat nie ukrywa, że jest to trudne i często odbywa się kosztem snu. Jednak ta społeczna praca stanowi dla niego „autentyczną chwilę wytchnienia” od codzienności i utwierdza go w przekonaniu, że trud badawczy i pisarski włożony w ocalanie pięknych skrawków Wielkopolski i jej historii ma sens. „Wgryzając” się w dane miejsce, bardzo cieszy się, jeśli uda mu się przy okazji rozwiązać jakąś lokalną zagadkę czy tajemnicę bądź odnaleźć dokumenty uznane za zaginione. Zabawne bywa odkrycie jakiegoś skandalu rodzinnego, który potem okazuje się raczej anegdotą. Wielką przyjemność sprawia mu kontakt ze starymi dokumentami, książkami, „szpargałami”, bo, jak mówi, inaczej odbiera, czuje stronę internetową czy książkę wydaną obecnie, a całkowicie inne odczucia wyzwala w nim wzięcie do ręki listu, który ma 200 czy 300 lat: – W tym momencie człowiek uświadamia sobie i zadaje pytanie, co zostanie po nas w dobie Internetu, elektroniki, e-maili sms-ów, kiedy poważna awaria może unicestwić wszystkie ślady, dokumenty, a z drugiej strony pojawia się pytanie, przez ile rąk ten list musiał przejść, zanim trafił w moje.
Ogromnym problemem jest szczupłość archiwaliów lub brak dostępu do tych, które są obecnie w posiadaniu prywatnych osób, toteż jednym z najbardziej fascynujących przeżyć było dla niego przywiezienie do Turwi po prawie stu, a w niektórych wypadkach po 270-280, latach listów, które kiedyś zostały stąd wysłane przez Chłapowskich, a które na czas opracowywania książek udało mu się wypożyczyć od ich potomków. Powrót listów do miejsca, z którego wyszły, uświadomił mu też jego udział, czy wręcz ingerencję w historię, a jednocześnie to, że historia zatoczyła w tym momencie dziejowe koło. – Fakt, że te listy przetrwały, że wróciły do miejsca wysłania, od razu uruchamia wyobraźnię – kiedy, w jakich okolicznościach, nastroju były napisane, jaką przebyły drogę, kto doręczał, kto odbierał, jak reagował – mówi z entuzjazmem. – To jest, moim zdaniem, najbardziej fascynujący element całej tej pracy. Oczywiście korzysta z udogodnień współczesnej techniki, ale traktuje je wyłącznie jak narzędzia służące do utrwalania, upubliczniania i przybliżania (m.in. dzieciom i młodzieży szkolnej) dokumentów, archiwaliów itp., które w większości są w tak fatalnym stanie, że nawet jednorazowe ich przejrzenie jest bardzo ryzykowne.