Wersja kontrastowa

Prof. Magdalena Musiał-Karg. W pułapce systemu

Prof. Magdalena Musiał-Karg, fot. Katarzyna Kalinowska
Prof. Magdalena Musiał-Karg, fot. Katarzyna Kalinowska

– Wpadliśmy w pułapkę systemu – mówi prof. Magdalena Musiał-Karg z Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa – który wymusza na nas „wyrabianie punktów” za publikacje. W tym chaosie pójście na skróty i publikacja w czasopiśmie, które oferuje szybkie i skuteczne rozwiązania, czasem wydaje się optymalnym wyborem – wyjaśnia.  

 

Pani profesor, wraz z ogólnopolskim zespołem naukowców, zajmowała się wpływem regulacji prawnych na strategie wydawnicze badaczy i wydatkowanie środków publicznych przez uczelnie.  

Czy polscy naukowcy są znani na świecie z tego, że publikują w czasopismach o wątpliwej renomie?  

– Nie mogę zgodzić się w pełni z tym twierdzeniem, bo na pewno zdecydowana większość badaczy stara się dbać o etykę pracy i publikować w sprawdzonych, dobrych czasopismach. Natomiast faktycznie istnieje taki wzrastający trend, który pokazuje, że polscy naukowcy coraz chętniej wybierają czasopisma o wątpliwej renomie. Prześledziliśmy to na przykładzie ostatnich dwóch lat okresu ewaluacyjnego. Gdybym miała szukać powodów takiej sytuacji, to zapewne jest to pokłosie reformy szkolnictwa wyższego i tzw. punktozy. Polscy badacze, wiedząc, że dostęp do większości zagranicznych renomowanych czasopism jest utrudniony, obarczony kilkumiesięcznym procesem recenzyjnym i redakcyjnym, idą na skróty i publikują w czasopismach łatwiej dostępnych. I tu znów trzeba pamiętać, że wykorzystują oni tak naprawdę legalną ścieżkę publikacji, ponieważ większość tytułów, które uznalibyśmy za podejrzane o drapieżne praktyki, znajduje się na ministerialnej liście czasopism; co więcej, te tytuły mają naprawdę wysoką liczbę punktów.  

Ten trend prześledziliśmy na przykładzie naszego środowiska. Mianowicie w poprzednim okresie ewaluacyjnym zauważyliśmy, że koledzy między innymi z naszej dyscypliny naukowej coraz częściej chwalą się w mediach społecznościowych publikacjami za 100 czy 140 punktów w czasopismach, których już same tytuły budziły nasze wątpliwości. To były wydawnictwa, które wprawdzie miały w tytule słowo „scientific” albo „research”, ale obejmowały tak wiele dyscyplin, a nawet dziedzin naukowych, że ich profil był bardzo szeroki i płynny. U jednego greckiego wydawcy zauważyliśmy nawet, że w ciągu ostatnich dwóch lat w znaczącej przewadze autorami byli naukowcy z Polski – w latach 2020 i 2021 reprezentowali około 90% wszystkich autorów. To są bardzo niepokojące obserwacje. Po pierwsze z tego powodu, że wydawano na ten cel pieniądze publiczne. Wydziały ponosiły koszty nie tylko samej publikacji, ale również wydatki związane z ich przygotowaniem, w tym między innymi tłumaczeniem. Jest jeszcze druga ważna kwestia. Tak jak wspomniałam, periodyki te – mimo wątpliwej renomy – mają całkiem niezły wskaźnik punktowy w polskim wykazie czasopism. Zdarzało się więc tak, że wydatki na publikację w czasopismach podejrzanych o drapieżne praktyki były multiplikowane. Najpierw wydawano pieniądze na tłumaczenie, potem na opłatę umożliwiającą publikację artykułu (article processing charge), a następnie – już po opublikowaniu tekstu – autor był nagradzany w wydziałowych, uniwersyteckich konkursach za osiągnięcia naukowe. Taka sytuacja jest bardzo niesprawiedliwa w stosunku do tych, którzy starają się publikować swoje teksty w czasopismach prestiżowych, które, mając bardzo wysoki impact factor na naszej liście ministerialnej, często są o wiele gorzej oceniane niż te drapieżne.  

Może doprecyzujmy określenie „czasopisma drapieżne”. Czym one się charakteryzują?  

– Pojęcie to pochodzi od terminu „»drapieżna« nauka” (predatory science), który na początku lat dwutysięcznych wprowadził amerykański bibliotekarz Jeffrey Bell. W Polsce jest to stosunkowo nowe zjawisko. W szczególności dotyczy ono czasopism czy szerzej wydawców, którzy oferują publikację za opłatą w tzw. złotym, otwartym dostępie (Gold Open Access), ale nie tylko. Zdarzają się też na przykład konferencje drapieżne, mechanizm jest mniej więcej taki sam. Organizowane są w pięknych zakątkach świata, gdzie naukowcom oferuje się komfortowe warunki pobytu, możliwość wygłoszenia referatu. Niestety, ze względu na bardzo szeroki profil nie ma tego wszystkiego, co stanowi o wartości konferencji, a więc dyskusji w gronie specjalistów, nawiązywania kontaktów naukowych – słowem, poziom tych spotkań jest bardzo niski.  

W Polsce określenie „»drapieżna nauka«” zyskało na popularności w ciągu ostatnich kilku lat, zwłaszcza w kontekście ostatniej ewaluacji.  

 

W 2020 roku razem z moimi kolegami i koleżanką z ośrodków badawczych w całej Polsce stworzyliśmy siedmioosobowy zespół badawczy. Uczestniczyli w nim prof. Maciej Hartliński (UMW), prof. Paweł Laidler (UJ), prof. UAM Joanna Rak, prof. Piotr Sula (UWr), prof. Łukasz Tomczak (US) i prof. Łukasz Zamęcki (UW). W ramach tego zespołu przeanalizowaliśmy stan wiedzy na temat czasopism i na tej podstawie wyznaczyliśmy pięć kryteriów, które spełniają tzw. drapieżcy. Są to: pierwszeństwo własnych interesów kosztem nauki – wydawcy ci posługują się często fałszywymi danymi lub celowo wprowadzają w błąd po to, aby przyciągnąć potencjalnych „klientów”. Podam przykład: na stronie jednego z nich znaleźliśmy informację, że publikacja w tym czasopiśmie ma bardzo wysoki impact factor, tymczasem, jak sprawdziliśmy, czasopismo to nigdy nie było indeksowane w Journal Citation Reports (JCR) i zostało usunięte w 2018 roku z bazy Scopus. Wydawcy, których uznaje się za drapieżnych, często odstępują też od najlepszych praktyk redakcyjnych, proces recenzowania i publikacji jest u nich krótki i często nierzetelny. Tu znów uzupełnię. W czasopismach o ustalonej renomie proces ten może trwać od kilku miesięcy do nawet roku. „Drapieżcy” proponują czas znacznie krótszy. W końcu ostatnie kryterium: wydawnictwa te stosują agresywne, masowe, czasami bardzo niewybredne metody zabiegania o klienta. Bombardują naukowców zaproszeniami do publikowania w ich tytułach. Trzy pierwsze kryteria i ostatnie, które przytoczyłam, są wystarczające, aby czasopismo zakwalifikować do drapieżnych. 

 

Z przeanalizowanych przez Wasz zespół danych wynika, że nawet 450 tytułów o wątpliwej renomie i standardach wydawniczych i etycznych znajduje się na liście punktowanych czasopism w Polsce. Nasuwa się pytanie, kto i dlaczego dokonał takiego wyboru. 

– Rozmawialiśmy z osobami, które były odpowiedzialne za przygotowanie tego wykazu. Bardzo często tłumaczyły one, że w pierwotnej wersji nie było – albo nie było aż tylu – czasopism, które uznajemy za drapieżne. Tytuły te trafiały często na listę w wyniku ingerencji ministra odpowiedzialnego za sprawy szkolnictwa wyższego. Z tego, co wiemy, modyfikacji tej listy, już poza pracami komitetu ewaluacyjnego, było co najmniej kilka.  

 

Jest jeszcze jedna kwestia, która wydaje nam się niezwykle ważna, mianowicie wysoka liczba punktów za publikację w polskich wydawnictwach i nieznajomość kryteriów, którymi kierował się minister, wielokrotnie zmieniając punktację polskich periodyków. W pierwszej wersji wykazu ministerialnego „wartość” publikacji w wielu polskich czasopismach (praktycznie we wszystkich z mojej dyscypliny oraz z dyscyplin pokrewnych) ustalona była na 20 punktów. Z uwagi na późniejsze zmiany pierwsza wersja punktacji wydawała się najbardziej sprawiedliwa, bowiem – mimo wielu kontrowersji – nie stawiała polskich periodyków na równi z prestiżowymi czasopismami zagranicznymi. Dziś mamy taką sytuację, że wiele polskich średnich lub słabych czasopism ma punktację taką samą, a nawet wyższą od tych najlepszych światowych periodyków.  

Obiektywnie należy stwierdzić, że czasopisma (akurat z mojej dyscypliny) ukazujące się w Polsce nie mogą rywalizować z najlepszymi światowymi wydawnictwami. Tymczasem po ostatnich, lipcowej i listopadowej korekcie okazało się, że niektóre z nich z 20 punktów nagle otrzymały aż 140, a nawet 200 punktów. Kompletnie nie wiadomo, na podstawie jakich kryteriów nastąpiły te zmiany.  

Uznaniowość polityki przyznawania punktów sprawia, że środowisko naukowe jest zdezorientowane. Z jednej strony naukowcy chcą publikować dobrze, w prestiżowych czasopismach, a z drugiej rozliczani są z punktów. Ewaluacja zmusza ich, przepraszam za kolokwializm, „do robienia punktów” dla dobra dyscypliny, uniwersytetu, a niekoniecznie do umiędzynarodowienia badań.  

 

Jak ocenia pani w tym kontekście działania Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, a mianowicie wprowadzenie zakazu finansowania publikacji w czasopismach drapieżnych?  

– Wpadliśmy w pułapkę systemu, który wymusza na nas „wyrabianie punktów” za publikacje i premiuje umiędzynarodowienie wyników badań. Z drugiej strony minister Czarnek, którego działania oceniam bardzo krytycznie, dowartościowuje polskie czasopisma, dopisując im punkty na podstawie niejasnych kryteriów. W tym chaosie czasem pójście na skróty i publikacja w czasopiśmie drapieżnym wydaje się optymalnym rozwiązaniem. Ale tylko pozornie. Dlatego bardzo podobają mi się działania UEP. One pokazują, że nie należy nagradzać zachowań wątpliwych etycznie.  

 

Z drugiej strony mówiłyśmy o kryteriach drapieżności w nauce. Często są one trudne do ustalenia. Zdarzają się wydawnictwa, które mają w swojej ofercie zarówno tytuły, które mogą uchodzić za drapieżne, jak i takie, które prowadzone są poprawnie. Dlatego tak ważne jest uświadamianie, uwrażliwianie i rozmawianie na ten temat. Zwłaszcza młodzi naukowcy powinni wiedzieć, że budowanie swojej kariery naukowej publikacjami na skróty nie jest najlepszym pomysłem. Z wielu powodów. Po pierwsze – to, co już powiedziałam – wydajemy publiczne pieniądze na rzecz wydawcy, który prowadzi nie do końca transparentną działalność. Po drugie, szkodzimy całemu środowisku naukowemu. Polscy naukowcy nie chcą być postrzegani jako ci, którzy publikują byle gdzie i byle jak. I trzecia rzecz: uważam, że komisje przyznające tytuły naukowe powinny mieć na uwadze nie tylko liczbę punktów przyznanych za publikacje, ale też ich jakość i to, gdzie się ukazały. 

Jestem zwolenniczką rozwiązania, które przyjęliśmy na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa. Umówiliśmy się z naszymi pracownikami, że dziekan nie będzie finansował publikacji, które mają ukazać się w wątpliwych naukowo tytułach. Staramy się też nie premiować kolegów, którzy publikują w takich periodykach. Natomiast tak jak już powiedziałam – i to powinno być wnioskiem z tej rozmowy – najlepszym rozwiązaniem jest uwrażliwianie i uświadamianie zagrożeń, jakie niosą ze sobą czasopisma drapieżne. Tym bardziej bardzo mnie cieszy, że Polskie Towarzystwo Nauk Politycznych, któremu przewodniczę, już w 2022 roku przyjęło stanowisko w sprawie tzw. drapieżnych czasopism, w którym apelujemy, by prace publikowane przez przedstawicieli naszej dyscypliny wydawane były w czasopismach przestrzegających wysokich standardów etycznych oraz oceny eksperckiej. Mam nadzieję, że takie działania będą gwarantowały systematyczne podnoszenie jakości badań i publikacji naukowych. 

 

 

Nauka Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.