Wieczorem 1 września br., pod murem poznańskiej kamienicy przy Kolejowej 49 zamigotały płomyki zniczy. Dokładnie 25 lat wcześniej próg budynku przekroczył po raz ostatni wychodząc do pracy, Jarosław Ziętara. Świeżo upieczony absolwent politologii i obiecujący dziennikarz śledczy. Okoliczności jego zaginięcia do dziś pozostają tajemnicą.
Rozpoczęliśmy studia w 1987 roku na dość kontrowersyjnym kierunku nauki polityczne i dziennikarstwo na UAM – wspomina Piotr Talaga, przyjaciel Jarosława Ziętary w książce „Sprawa Ziętary” - Kontrowersyjnym, bo był to czas komuny. Obowiązywała cenzura, która skutecznie krępowała wolność słowa. Cóż można było robić po skończeniu nauk politycznych w tamtych czasach? W najlepszym razie trafić do jakiegoś komitetu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Jednak już po pierwszych dniach zorientowałem się, że na roku jest grono osób, które podobnie jak ja szczerze nie znoszą komuny. Ba, dają temu wyraz w dyskusjach prowadzonych podczas zajęć. Byli też ludzie, którzy ponad wszystko chcieli zostać dziennikarzami, mając nadzieję, że jakimś cudem będzie można ten zawód uprawiać zgodnie w własnym sumieniem. Czas pokazał, że mieliśmy cholerne szczęście, bo wchodząc w dorosłe życie zawodowe, żyliśmy już w wolnej Polsce. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że byliśmy gronem idealistów i naiwniaków. W tym gronie znajdował się także Jarek.[1]
Student na etacie dziennikarza
Podobnie jak Piotr, Jarek grał w siatkówkę, lubił muzykę niekomercyjną, słuchał Lecha Janerki, Dezertera, Voo Voo, Kultu czy U2. Wkrótce muzykę tych wykonawców zaczął nadawać w trakcie prowadzonych przez siebie audycji w Uniwersyteckim Centrum Radiowym. Od października 1989 pełnił przez rok w UCR funkcję redaktora naczelnego. „Moim pierwszym kontaktem z profesjonalnym dziennikarstwem była, odbywana w ramach programu studiów, miesięczna praktyka w redakcji sportowej Gazety Poznańskiej[2] – czytamy w zachowanym do dziś życiorysie Ziętary napisanym przez niego na maszynie do pisania i adresowanym do poznańskiego wydawnictwa „Fibak Press” – W grudniu 1989 roku zostałem współpracownikiem dziennika Dzisiaj. W październiku i listopadzie 1990 roku pracowałem w redakcji Kuriera Codziennego, a następnie współpracowałem z tygodnikiem Wprost. Od marca do połowy sierpnia 1991 roku pracowałem w redakcji Wprost na pełnym etacie. We wrześniu i październiku 1991 roku odpowiadałem za produkcję programów wyborczych Komitetu Wyborczego Unii Demokratycznej w radiu Merkury. Ostatnio współpracowałem z redakcją Gazety Wielkopolskiej[3].” Cytowany życiorys Jarosław Ziętara, student V roku politologii napisał na pół roku przed obroną pracy magisterskiej. Złożone przez niego dokumenty aplikacyjne musiały się w Fibak Press spodobać, bo już w styczniu 1992 roku otrzymał pełen etat w należącej do ww. wydawnictwa redakcji Gazety Poznańskiej. W życiorysie nie wspomniał, że jego dziennikarski debiut miał miejsce jeszcze w rodzinnej Bydgoszczy, kiedy jako nastolatek uczestniczył w warsztatach dziennikarskich organizowanych przez Pałac Młodzieży. Efektem tych warsztatów stały się pierwsze artykuły jego pióra publikowane w wydawnictwach okolicznościowych. Jak widać Ziętara wiedział dokąd zmierza zawodowo już jako licealista. Intensywna, zwłaszcza jak na studenta studiów stacjonarnych, praca reporterska nie przeszkodziła mu 26 czerwca 1992 roku obronić pracy magisterskiej na ocenę bardzo dobrą i uzyskać tym samym tytuł magistra nauk politycznych ze specjalnością dziennikarską. Niestety, nie zdążył już podpisać dyplomu ukończenia studiów. Był to czas kiedy gatunek zwany dziś dziennikarstwem śledczym dopiero się kształtował, a Jarek pisał o sprawach z pogranicza gospodarki i polityki. Kiedy w 1991 roku Rzeczpospolita przedrukowała jego artykuł o formach omijania prawa w firmach transportowych zrobiło się o nim głośno nie tylko w Poznaniu.
Zobacz też: Wspomnienie o prof. Rabskiej i prof. Kępińskim
Kiedy jesteś taka bliska
Z Beatą poznali się w akademiku „Zbyszek”. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, po prostu lubili się, przyjaźnili, Beata słuchała jego audycji w UCR. Stawali się sobie coraz bliżsi. Wiosną 1991 roku zostali parą. Jarek podobał się dziewczynom. Był bardzo inteligentny, dowcipny, pomocny i do tego przystojny – wspomina - I jeszcze szalony. Kiedy trzeba było studiować, uczyć się, zdawać egzaminy, dotrzymywać terminów oddania artykułów – robił to. Ale potrafił się też świetnie bawić. Wyluzować. Na zdjęciach z czasów studenckich oboje są roześmiani, szczęśliwi. Sporo ich wspólnych fotografii zrobiono w górach, które obok dziennikarstwa były jego drugą wielką pasją. Beata nie pamięta zbytnio, o czym były jego audycje, ale do dziś przechowuje kasetę magnetofonową ze swoistą audycją, którą nagrał specjalnie dla niej. Było to wiosną 1992 roku, kiedy studiowała przez pewien czas we Francji. Nie pisał do niej listów, lecz nagrywał je na kasety, które zamiast kartek wkładał do kopert i wysyłał. Jedną z taśm Beata zachowała do dziś. Zarejestrowany na nim głos Jarka mówi, że kiedy za nią tęskni wyobraża sobie, że jest blisko niej i po chwili czuje się tak, jakby rzeczywiście był. W tle słychać balladę w wykonaniu Stanisława Sojki, który śpiewa: „Kiedy jesteś taka bliska, czasu nie ma, ciebie nie ma, mnie nie ma.” Gdy Beata studiowała we Francji Ziętara wynajął mieszkanie w kamienicy przy ul. Kolejowej 49. Wprowadziła się do niego po powrocie do Poznania. Mieli wspólne plany na przyszłość. Rozmawiali o tym, jakie kupią meble, jak będzie wyglądał ich dom. Nie świętowała z nim obrony pracy magisterskiej, bo była jeszcze za granicą. Pamięta, że tematem magisterki była kampania wyborcza Tadeusza Mazowieckiego. Kiedy o jego artykułach zaczęło robić się głośno, a dotyczyły tzw. śliskich tematów z pogranicza polityki i biznesu, Beata nie czuła żadnego niepokoju, nie obawiała się, że może się mu coś stać. W którymś momencie jednak jej chłopak zaczął mieć kłopoty z bohaterem jednego ze swoich tekstów, w konsekwencji których odszedł z redakcji „Wprost”, w której wówczas miał etat. Odszedł i pojechał do Beaty, do Francji. Tam francuska przyjaciółka Beaty zapytała go, czy nie może zająć się innymi tematami, bezpieczniejszymi. Przecież interesujące są nie tylko afery polityczne i gospodarcze. Powiedział wtedy, że mógłby, że będzie pisał o czymś innym, że obiecuje. Ale nie dotrzymał słowa. W każdym razie nie zdążył dotrzymać. Rankiem 1 września 1992 roku, Beata zrobiła śniadanie. Zjedli je razem, a później Jarek sięgnął po torbę, z którą chodził do pracy, pożegnał się z ukochaną i powiedział „do zobaczenia popołudniu”. Była 8.40, a w redakcji miał być o 9.00. Kiedy wyszedł na ulicę, Beata jeszcze przez chwilę obserwowała, jak zmierzał w kierunku Parku Wilsona, przez który zwykle chodził do siedziby „Gazety Poznańskiej”. Nigdy wcześniej tego nie robiła. Nigdy wcześniej nie odprowadzała go wzrokiem. Kiedy wróciła z pracy, jego nie było. Bardzo bolała ją głowa, więc położyła się i zasnęła. Kiedy się obudziła, był wczesny ranek. Jarka nadal nie było. Zaniepokojona chwyciła za telefon i wybrała numer redakcji „Poznańskiej”. Powiedziano jej, że właśnie ktoś miał do nich pojechać, by zapytać, czemu Jarka nie ma w pracy i dlaczego nie było go także dnia poprzedniego. Wkrótce razem z przyjaciółmi i znajomymi Jarka nabrała przeświadczenia, że jej chłopakowi stało się coś złego i że miało to związek z jego pracą. Niestety miała rację.