Wersja kontrastowa

Prof. Grażyna Liczbińska. Od cholery do cholery

 

 

Profesor Grażyna Liczbińska z Wydziału Biologii wie o czym mówi, gdy opowiada o cholerze. Przeszła ją w Kalkucie, gdy pracowała w sierocińcu dla niewidomych w latach 90. XX wieku. Teraz chce tam wybudować szkołę dla dzieci byłych prostytutek. Zanim to jednak nastąpi pochłonął ją projekt dotyczący epidemii cholery w Poznaniu w 1866 roku. Jest klamra. 

 

Pani profesor, finansowanie z Opusa z pewnością się przyda. Dlaczego jednak Poznań i dlaczego 1866 rok? 

Bo był to dla miasta rok przełomowy. Potem było już tylko lepiej. Zanim to się jednak stało trzeba było ponad 1300 ofiar tej paskudnej choroby. 1866 rok to taka „epidemiologiczna” cezura w dziejach miasta. Kolejna fala cholery z  1873 roku zebrała już tylko 60 ofiar. Od wielu lat zajmowałam się umieralnością w Poznaniu i Wielkopolsce, a epidemia z 1866 roku nie była nigdy dobrze zbadana.  

 

W 1866 roku cholera przyjechała do Poznania koleją… 

Najprawdopodobniej przywleczono ją ze Szczecina. Wspomina o tym prof. Lech Trzeciakowski pisząc iż  przywlekli ją rybacy ze Szczecina, którzy nocowali na Starym Rynku. Choroba następnie dotarła do Chwaliszewa, a potem objęła całe miasto. Konsekwencje były potężne. Miasto zamknięte w twierdzy, otoczone pierścieniem murów, niedoinformowane, duszące się i pozbawione czystej wody… To się musiało tak skończyć. Tylko w czasie tej fali cholery było ponad 1300 ofiar. Ludzie wymiotowali, mieli biegunkę, bóle brzucha. Nieleczona prowadziła do śmierci. Nie pomagała izolacja, ówczesne sposoby leczenia, a nawet  otoczenie miasta kordonem sanitarnym. Zmarło wówczas ponad 3% ludności Poznania, a na prawobrzeżnych dzielnicach – nawet 6%. Wystarczy zajrzeć w księgi zgonów z 1866 roku… Od czerwca do października dominowały zgony na cholerę.  

 

No właśnie. I tu dochodzimy do sedna tematu nagrodzonego grantem a zatytułowanego ,, Epidemia cholery w 1866 roku jako przełom w dziejach Poznania’’.  

Bardzo chcę by były to badania interdyscyplinarne, łączące biologię człowieka, epidemiologię historyczną, historię medycyny. Ja jestem biologiem, ale też zajmuję się demografią historyczną. Temat mnie zafascynował, bo nikt do dzisiaj nie zastanawiał się jakie były długoterminowe skutki tamtejszej epidemii . Jak bardzo zmienili się ludzie, jak ukształtowało się życie kolejnych pokoleń po tej traumie związanej z cholerą. Pytań jest całe mnóstwo. Chcemy też zbadać skutki społeczne i ekonomiczne epidemii. Jaki był deficyt na poznańskim rynku, jak epidemia wpłynęła na lokalną gospodarkę? Czy obserwowano wzrost bezrobocia w niektórych sektorach (np. rzemieślniczym)? Dużo pytań, a mało odpowiedzi.  

 

To ogromna praca. Na pewno nie dla jednej osoby. 

Z pewnością. Wspierają mnie archiwiści z Archiwum Państwowego w Poznaniu. Członkiem projektu jest historyczka medycyny z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, epidemiolog historyczny z Uniwersytetu w  Dusseldorfie oraz historyczka z Uniwersytetu w Cluj-Napoka. Niezwykle cenne może być porównanie danych z różnych europejskich miast, bo przecież Poznań w 1866 roku nie był wyjątkiem jeśli chodzi o epidemie cholery. Niemieckie archiwa też mogą nam wiele dopowiedzieć. Zanosi się na to, że te cztery lata pracy nie będą łatwe, ale napędza mnie przekonanie, że wnosimy dzięki nim coś nowego do historii Poznania i nie tylko. Wierzę że uzupełnimy wiedzę o nowe, nieznane wątki na temat wieloaspektowej reakcji populacji na epidemię i jej długoterminowe skutki. Muszę też dodać, że bez pomocy takich osób jak pani Małgorzata Chmielarz i pani Sylwia Łuczyńska z Centrum Wsparcia Projektów realizacja moich zamierzeń byłaby o wiele trudniejsza. 

 

Jedną z metod zapobiegania cholerze w 1866 roku było palenie papierosów i abstynencja od piwa… 

To się bardzo zmieniło. Dzisiaj cholerę leczy się antybiotykoterapią, najczęściej w warunkach szpitalnych. Zaleca się też szczepienia przeciwko cholerze. Zresztą, zbawienne skutki szczepień obserwujemy dzisiaj choćby w czasie pandemii Covid-u. Trzeba korzystać z dobrodziejstwa ludzkiej wiedzy, a nie iść w zaparte.  

 

Po 1866 roku tak się stało? 

Chcemy zbadać, na ile w  roku 1866 korzystano z doświadczeń wcześniejszych epidemii cholery w Poznaniu, tych z lat 30. czy 50., a na ile wciąż była nowym wyzwaniem. Warto dodać, że cholera jest ,,wdzięczna’’ jako obiekt badań, bowiem okres jej wylęgania i przebieg jest bardzo krótki, zatem łatwy do obserwowania. Objawy cholery są łatwe do rozpoznania i nie dają efektów ubocznych. Choroba ta nie daje powikłań, a odporność po zachorowaniu jest bardzo krótka. Szczególne ten aspekt braku efektów ubocznych jest tutaj ważny, gdyż zgony na cholerę dają czysty ,,produkt demograficzny’’, bez podejrzenia obciążeniami ze strony innych schorzeń.  Paradoksalnie epidemia ta sprzyjała innowacjom: prowadziła do swego rodzaju rewolucji sanitarnej. Ta fala z drugiej połowy XIX wieku spowodowała, że dzięki mecenatowi hrabiego Edwarda Raczyńskiego Poznań zyskał wreszcie dostęp do czystej wody. Zaczęto budować wodociągi. A pod koniec wieku Poznań doczekał się kanalizacji. 

Gdy skończyliśmy pierwszą część rozmowy zaskoczyła mnie pani swoją miłością do Kalkuty. Powiedziała pani, że połowę serca zostawiła w jej slumsach. No i bezapelacyjnie trzeba było wrócić do rozmowy. Przeżyła pani cholerę… 

 

I przez jakiś czas po powrocie z Kalkuty miałam nawet status gwiazdy (śmiech). W końcu takich jak ja w Polsce było niewielu. Pewnie nie wiedziałabym co to za choroba, gdyby nie moje zafascynowanie Kalkutą. Pierwszy raz do stolicy Bengalu Zachodniego pojechałam w 1999 roku. Uzbierałam na bilet i jako wolontariusz chciałam pomagać ludziom w slumsach. To co zastałam jednak po prostu mnie przeraziło. To był inny świat: podziałów kastowych, biedy, trądu i żebraków, nędzy ludzkiej. Na szczęście Kalkuta przez te ponad 20 lat bardzo się pozytywnie zmieniła.  Moje wyobrażenie niewidomego dziecka przeszło też pewną ewolucję, bo w Indiach dziecko niewidomo to często dziecko bez gałek ocznych, z pustymi oczodołami. Bo niestety, rodzice okaleczają dzieci, żeby im ułatwić żebranie, zarabianie na spłacenie długów zaciągniętych przez rodziców, dziadków.  

Indie to też wciąż kraj, w którym dzieci angażuje się w prostytucję czy „przemysł” pornograficzny”. W latach 90. ubiegłego wieku naprawdę bieda wydzierała się z każdego rogu ulicy, a dzienny zarobek ludzi to często miska ryżu... W czasie pierwszego pobytu miałam swoją klitkę dwa na dwa metry z pryczą i taboretem. Miałam wielki problem żeby oswoić się z tą biedą, dziećmi niewidomymi , funkcjonowaniem ulicy. To był dla mnie taki problem psychiczny, że poprosiłam o pracę ,,na zmywaku’’ a nie z dziećmi. To pewnie tam się też zaraziłam się cholerą. ,,Pocieszano mnie’’, że to nie koniec  z chorobami a przede mną jeszcze wiele atrakcji.  

 

Mało kogo taki rodzaj pracy fascynuje… 

To kwestia wrażliwości. Mnie początkowo też to przerażało, ale „obrazy” jakie zostawały w głowie każdego dnia trzeba było wieczorem jakoś racjonalizować.  I w końcu zwyciężała chęć niesienia pomocy, pracy, oswajania się z innością. Z roku na rok było już tylko lepiej. Wracałam, aż w końcu uznano mnie za swoją. Na pewno to wszystko mnie bardzo hartowało, kształtowało postawę odwagi, co  z czasem okazało się to wręcz bezcenne.  

 

Nie bała się pani? 

A pewnie, że się bałam. Jak diabli.  Z czasem jednak doszłam do wniosku, że strach to tylko stan umysłu. Zmieniłam się. Teraz już wiem jak się zachować, co może stanowić zagrożenie, a co nim nie jest. Gdy człowiek chodzi po slumsach wciąż nosi duszę na ramieniu. Ja moją oswoiłam i dobrze nam razem.  

 

Wróćmy do Kalkuty. W tym roku spróbuje pani ponownie? 

Bardzo bym chciała. Teraz muszę się jednak skupić na grancie o którym mówiliśmy. Być może latem uda się wylecieć do Kalkuty. Będę robiła wszystko by namówić swoich przyjaciół aby pomogli sfinansować i zbudować w slumsach szkołę dla dzieci byłych prostytutek. Namawiam też moich studentów, organizujemy pomoc dla biednych w Afganistanie. Mamy świetną młodzież, a ja mam dużo szczęścia, że z nią pracuję. Projekt szkoły to nie coś na rok czy dwa. Muszę zakładać dłuższą perspektywę. Mam jednak cel i chcę się go trzymać. 

 

Będzie z tego książka? 

Notatek mam z dziesięć zeszytów. Zdjęć całe mnóstwo. Może bym i chciała, ale przy tych wszystkich Martynach i Beatach, kto będzie chciał czytać Grażynę Liczbińską? Teraz każdy jeździ i pisze o sobie. Obawiam się, że ta książka by zginęła. Może kiedyś… Wtedy na pewno pieniądze uzyskane ze sprzedaży przeznaczę na wymarzoną szkołę… 

 

Czytaj też: Ryzosfera = inspiracja

 

 

  

 

Nauka Wydział Biologii

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.