Prof. Artur Stefankiewicz, najmłodszy profesor tytularny na Wydziale Chemii i zastępca dyrektora Centrum Zaawansowanych Technologii, o drodze naukowej i planach na przyszłość, opowiada w rozmowie z Krzysztofem Smurą.
Jest pan najmłodszym profesorem na wydziale i z pewnością jednym z najmłodszych w UAM. Nie czuje się pan nieswojo?
Raczej nie. Świat się zmienia. Dziś wszystko przebiega dużo szybciej niż kiedyś. To znak czasów. Myślę, że w najbliższych latach możemy spodziewać się grupy profesorów tytularnych w podobnym wieku do mojego.
Wyczuwa pan jakąś zazdrość wokół?
Jeśli takowa jest, to ja i tak nie zawracam sobie tym głowy. Ciągle dźwięczą mi w uszach słowa mojego promotora doktoratu prof. Jean Marie Lehna, który mówił, żebym nie oglądał się na nikogo i skupił na robieniu dobrej nauki – tak też staram się robić.
Profesor Lehn, laureat Nagrody Nobla, oceniając pana doktorat, napisał ,,wyjątkowy’’. Co tak zachwyciło noblistę?
Myślę, że trzeba by go spytać (śmiech). Moja ocena nie będzie obiektywna, wiem jednak, że wszystko to, czym zajmowałem się podczas doktoratu, sprawiało mi dużo satysfakcji. Czy doktorat był wyjątkowy? Na pewno ciężko podczas doktoratu pracowałem, bo taka jest specyfika pracy w zespole prof. Lehna. W laboratorium przebywaliśmy siedem dni w tygodniu, po kilkanaście godzin dziennie – to była norma. Natomiast warto zaznaczyć, że szef nigdy od nikogo tego nie wymagał. Klimat naukowy oraz zespół, jaki stworzył u siebie w instytucie sprawił, że wszystkim bardzo zależało na osiągnięciu założonych celów. Ponadto on sam, pomimo swoich wielkich osiągnięć naukowych, do dziś aktywnie pracuje, dając przykład młodszym współpracownikom. Między innymi dlatego wszyscy, którzy mieli okazję
z nim współpracować, bardzo go szanują. Ja sam, gdy tylko odebrałem nominację profesorską, natychmiast zadzwoniłem do niego, żeby go o tym poinformować. I niech pan zgadnie, gdzie go zastałem w niedzielę o 17.00?
To nie jest trudne, ale spytam przekornie. Na angielskiej herbatce?
Oczywiście w swoim biurze w instytucie. Profesor bardzo się ucieszył z tej informacji, natomiast już po chwili rozmowa została przekierowana na tematy czysto naukowe. To tylko pokazuje jego oddanie nauce. Genialny umysł. Najwyższa światowa liga.
Zespół profesora Lehna, czyli?
Podczas doktoratu pracowaliśmy w międzynarodowym zespole liczącym około 50 osób. Wszystkich przyciągnął magnetyzm jego nazwiska i przygoda naukowa, jaką zapewniał. Do dziś jeżdżą do niego moi doktoranci i wszyscy jednogłośnie podkreślają, że po spotkaniu z profesorem dostają naukowego „kopa’’. To naukowy czarodziej, który mnie zaczarował wiele lat temu podczas stażu, a potem powiedział krótko: wróć na doktorat.
I wrócił pan...
Tak, ale najpierw skończyłem studia w Poznaniu, potem ślub, a po krótkich wakacjach spakowałem swoje rzeczy i...na cztery lata wyjechałem do Strasburga.
Chyba wyjechaliście?
Niestety, wyjechałem sam. To była dla mnie niepowtarzalna szansa, z której musiałem i chciałem skorzystać. Moja żona Agata kończyła wówczas studia stomatologiczne i nie było możliwości, aby pojechała ze mną.
I z perspektywy czasu?
Zrobiłbym dokładnie tak samo. Wciąż jesteśmy razem (śmiech). Oczywiście, rozłąka nie była łatwa, ale jesteśmy nieprzerwanie razem od czasów liceum i niejedno mamy już za sobą. Przyjeżdżałem do Poznania raz w miesiącu na 2-3 dni. Potem pojawił się mój syn Wiktor i stało się jeszcze trudniej, ale przetrwaliśmy. Gdy kończyłem doktorat, otworzyła się przede mną perspektywa pracy w przemyśle. Bardzo kusząca i związana z moim kilkumiesięcznym pobytem w firmie BASF. Było to świetne doświadczenie, zupełnie inne niż to, które zdobyłem do tej pory. Natomiast moje wątpliwości dotyczące przyszłości rozwiał szef, który zasugerował, abym w pierwszej kolejności skupił się na postdocu. Ten czas miał mi pomóc zdecydować, jaką ścieżkę kariery wybrać: pracę w przemyśle czy akademię. Ostatecznie wybrałem
uniwersytet w Cambridge i na cztery lata trafiłem do zespołu prof. Jeremiego Sandersa. To był świetny wybór, gdyż prof. Sanders dał mi pełną swobodę w realizacji moich pomysłów, co z pewnością pomogło mi uwierzyć, że dam sobie radę, prowadząc swój własny zespół. Do Anglii przeniosłem się już z rodziną, która po dwóch latach powiększyła się o kolejnego członka, moją córkę Hanię. Dzięki okresowi spędzonemu z Cambridge zyskałem pewność, że praca naukowa to jest to, co chcę w życiu robić i w sumie po 10 latach ponownie trafiłem do Polski z grantem Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej.
Wygrał szczególny powab UAM?
Faktem jest, że grant mogłem realizować gdziekolwiek i mimo pokus ze strony Uniwersytetu Warszawskiego, a całkiem niedawno z Uniwersytetu Jagiellońskiego, nadal prowadzę swoje badania na UAM. Przeważyła rodzina i przyjaciele. Ponadto UAM to moja Alma Mater i markę tej uczelni chcę budować poprzez swoje badania naukowe. Warunki, jakie obecnie ma mój zespół na Wydziale Chemii i w Centrum Zaawansowanych Technologii, są naprawdę bardzo dobre.
Specjalizuje się pan w chemii supramolekularnej. Co my, ziemianie, z niej mamy?
Myślę, że sporo. U podstaw chemii supramolekularnej leżą oddziaływania międzycząsteczkowe, dzięki którym małe cząsteczki oddziaływują ze sobą, tworząc addukty mające właściwości zupełnie inne niż pojedyncze komponenty. Naczelnym przykładem jest DNA, w którym pojedyncze komponenty powiązane są ze sobą słabymi oddziaływaniami supramolekularnymi tworzącymi helisę, której funkcji i ważności nikomu tłumaczyć nie trzeba. Mój zespół natomiast skupia się na syntezie dynamicznych nanostruktur funkcjonalnych o sterowalnych właściwościach fizykochemicznych i co ważniejsze – funkcji np. w katalizie czy jako selektywnych receptorów.
Niedawno w Nature Chemistry ukazał się artykuł, na który złożyła się praca badawcza trzech zespołów, w tym i pańskiego, na temat syntezy porowatych cieczy jonowych zdolnych do selektywnego wiązania cząsteczek. Wśród tych ostatnich na szczególną uwagę zasługuje kompleksowanie cząsteczek fluorochlorowęglowodorów odpowiedzialnych za zjawisko spadku stężenia ozonu w stratosferze. Jakie znaczenie dla nas mają te badania?
Proszę pamiętać, że to ciągle są badania podstawowe, ale aby odpowiedzieć na to pytanie, posłużę się przykładem mojego mentora, który na moje pytanie: – Szefie, po co my to robimy? – przytoczył mi historię sprzed 25 lat. Wówczas to jego zespół opublikował badania nad pewnym polimerem. Po upływie ćwierć wieku zadzwonił do niego przedstawiciel pewnej firmy stwierdzając, że chce ten polimer produkować, aby stworzyć z niego materiał do zastawek serca u dzieci. I to faktycznie działa! Konkluzja jednak była taka, że na etapie odkrycia naukowego nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy dany materiał będzie wykorzystany. Każdy z nas, projektując daną cząsteczkę czy materiał, ma w głowie jejpotencjalne zastosowanie. Natomiast do realnej aplikacji jest bardzo długa i niezwykle kosztowna droga. Praca, o której pan wspomniał, miała na celu stworzenie architektury o topologii klatki, która pomimo ciekłego stanu skupienia zachowała
swoją porowatą strukturę i potrafi selektywnie wiązać substancje toksyczne. Jak to zrobić na skalę przemysłową? To już zadanie dla przemysłu i technologów. My swoimi badaniami udowodniliśmy, że koncepcja działa, a jak i czy w ogóle zostanie ona wykorzystana, to pokaże przyszłość.
Na pana naukowej ścieżce jest już 60 publikacji w znanych i wysokopunktowanych czasopismach, jest nagroda Polityki, sporo grantów badawczych, a ostatnio pisaliśmy, że stał się pan członkiem Akademii Młodych Uczonych PAN. To prestiż, czy coś więcej?
Zdecydowanie coś więcej niż tylko prestiż, choć faktycznie grono członków AMU PAN jest bardzo nieliczne. Natomiast jako AMU PAN mamy za zadanie opiniowanie projektów ustaw, dotyczących szkolnictwa wyższego, wypowiadanie się w kwestiach trapiących młodych naukowców, awansów, ewaluacji dorobku naukowego itp. Jesteśmy głosem młodych naukowców.
Co jest obecnie pana języczkiem u wagi?
Ciężko powiedzieć. Pomysłów jest tak wiele i są tak różne... Obecnie chyba naczelnym tematem, który przewija się w moim zespole, są wszelkiego rodzaju klatki czy nanokapsuły. Kończymy, wydaje mi się bardzo ciekawą, pracę mojego doktoranta Marcina Konopki, w której przedstawimy termodynamikę i kinetykę tworzenia strukturalnie różnych nanokapsuł rozpuszczalnych w wodzie. Kolejna praca, która powinna się niedługo ukazać, to projekt mojej doktorantki Ani Brzechwy, pracującej nad klatkami fluorescencyjnymi. Druga część mojego zespołu pracuje nad polimerami i kompleksami do zastosowań w katalizie. Sporo się dzieje, chęci do pracy jest dużo, tylko czasu brakuje.
Ma pan czas na inne aktywności oprócz nauki?
Staram się czasami oderwać od pracy, choć moja żona twierdzi, że jestem pracoholikiem. W wolnej chwili uciekam na swoją działkę nad jeziorem – nie ma tam ani zasięgu ani internetu, więc pracować się nie da. Poza tym bardzo lubię podróżować, zwłaszcza po Azji i kosztować tamtejszych przysmaków kulinarnych.
Magister, cztery lata doktor, pięć lat habilitacja, sześć lat profesor. Co będzie za lat siedem?
Skupiam się na tym, co jest tu i teraz. Siedem lat to dla mnie wieczność i nie sięgam aż tak daleko. Mamy wiele prac do opublikowania i wciąż pracujemy w niedoczasie. Życzyłbym sobie, aby zdrowie moje i moich bliskich dopisywało, z resztą dam sobie radę. Jestem otoczony naprawdę fajnym zespołem młodych, zdolnych i entuzjastycznych naukowców, którzy pomagają mi realizować moje często abstrakcyjne pomysły. Obym zawsze miał takich ludzi wokół siebie. Bardzo chciałbym, aby za siedem lat UAM był miejscem rozwoju i realizacji pomysłów najzdolniejszych młodych adeptów nauki. Głęboko wierzę, że tak właśnie będzie. Nie ma rzeczy niemożliwych – przy odpowiednim zaangażowaniu w to, co się robi, wszystko staje się realne.
Prof. dr hab. Artur R. Stefankiewicz jest chemikiem. Jego głównym kierunkiem badań jest szeroko rozumiana chemia supramolekularna. Zajmuje się syntezą i badaniem właściwości fizykochemicznych i funkcji multidynamicznych nanostruktur, takich jak nanokapsuły, polimery czy materiały adaptacyjne. Jest współautorem 60 publikacji naukowych (H-index = 21), w tym tych najbardziej prestiżowych m.in. Science, Nature Chem., Nature Commun., Angew. Chem. Int. Ed., Advance Science, Chemical Review czy Chemical Society Review.
Czytaj też: Prof. Jakub Rybka. Łąkotka prosto z drukarki