Wersja kontrastowa

Lech Wałęsa nie jest bohaterem w podręcznikach

pProf. UAM Daria Hejwosz-Gromkowska i dr Dobrochna Hildebrandt-Wypych, fot. Adrian Wykrota
pProf. UAM Daria Hejwosz-Gromkowska i dr Dobrochna Hildebrandt-Wypych, fot. Adrian Wykrota

Z prof. UAM Darią Hejwosz-Gromkowską i dr Dobrochną Hildebrandt-Wypych o Solidarności w podręcznikach i (nie)obecności w nich kobiet rozmawia Ewa Konarzewska-Michalak. 

 

Dlaczego podręczniki do historii i Solidarność? Jak panie wpadły na pomysł badań? 

Dr Dobrochna Hildebrandt-Wypych: Obie prowadzimy badania w obszarze socjologii edukacji i pedagogiki porównawczej, a nauczanie historii jest kopalnią inspiracji dla tych dziedzin. Przede wszystkim dlatego, że mocno akcentuje się w nich chęć kontrolowania narracji pod kątem ideologii edukacyjnej. Historia i polityka idą ręka w rękę. Podręczniki do historii to tak naprawdę aktualizacja przeszłości w teraźniejszej perspektywie.  

Prof. Daria Hejwosz-Gromkowska: Niewątpliwie celem tych podręczników jest kształtowanie i umacnianie tożsamości narodowej, dlatego są one bardzo ciekawe pod kątem foucaultowskiej koncepcji związków wiedzy i władzy. Kto jest bohaterem, kto jest wrogiem? Kogo nie ma w tej narracji i dlaczego? To jest przedmiotem naszych dyskursywnych analiz. A Solidarność dlatego, że chciałyśmy zainteresować naszymi badaniami międzynarodowego odbiorcę – ten ruch był ważny i rozpoznawalny na świecie.  

D.H.W.: Gdyby Solidarność przydarzyła się Stanom Zjednoczonym, opisywano by ją jako sukces i eksploatowano popkulturowo: byłyby filmy, gadżety, postaci superbohaterek/ów. Czułyśmy, że ta historia w rodzimym wydaniu jest bolesna, smutna, przepełniona konfliktem, którego źródło tkwi w początkach transformacji. Chciałyśmy się dowiedzieć, jak zmieniało się przez lata przedstawianie Solidarności w podręcznikach. 

 

I co panie odkryły? 

D.H.W.: Ogromną różnicę między starymi a nowymi podręcznikami. Książki z lat 90. mają akademicki charakter, uczeń jest konfrontowany z faktem, że Solidarność była ruchem bardzo zróżnicowanym światopoglądowo; natomiast im bliżej teraźniejszości, tym bardziej zredukowane są treści w podręcznikach. Na przykład jest o Annie Walentynowicz, że należała do obozu skonfliktowanego z obozem Wałęsy, ale uczeń nie wie, skąd wziął się ten konflikt. A mówimy o podręczniku dla licealistów, którzy potrafią już krytycznie myśleć i nie powinni mieć wiedzy podanej na talerzu. 

D.H.G.: Nie zaobserwowałyśmy znaczących zmian, jeśli chodzi o obecność konkretnych bohaterów i narracji w zależności od tego, która partia polityczna była u władzy. Nie analizowałyśmy jeszcze najnowszych podręczników, ale jak dotąd Lech Wałęsa jest wymieniany jako pierwszy, często też Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki. Natomiast w podręczniku z 2018 roku po raz pierwszy pojawia się wzmianka, we fragmencie opisującym początki Solidarności, nazwisko prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego jako redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność”, a wiemy, że przejął tę funkcję dopiero po 1989 roku.  

 

Lech Wałęsa nie jest kreowany na bohatera narodowego, w przeciwieństwie do księdza Jerzego Popiełuszki. Co można powiedzieć o jego wizerunku? 

D.H.W.: Na poziomie językowym jest opisywany w sposób stonowany, bez emocji, z nastawieniem na fakty. To elektryk, lider strajku, który wykonał swoje zadanie, ale nie jest wyswobodzicielem poświęcającym się dla dobra narodu.  

D.H.G.: Nic nie ma o tym, że dzięki Wałęsie upadł komunizm. Nazwano go charyzmatycznym mówcą, ale nie przywódcą. Dziewięć podręczników nie podaje informacji o przyznaniu mu pokojowej Nagrody Nobla, nie wspomina o globalnym wymiarze tej postaci. To jest umniejszanie. Natomiast Popiełuszko jest bohaterem, który idealnie wpisuje się w polską narrację historyczną o mesjanizmie i martyrologii.  

 

No i zamordowano go. Gdyby Wałęsa zginął, pewnie też byłby bohaterem… 

D.H.G.: Pewnie tak, ale paradoksalnie Popiełuszko również nie jest doceniany. Po reformie edukacji 1998 roku coraz bardziej pokazuje się go jako symbol męczeństwa, ale nie informuje się, czego dokonał. Uczeń dowiaduje się, że był kapelanem Solidarności, którego bestialsko zamordowano, i tak został bohaterem z nadania. W ogóle rolę Kościoła zredukowano do pustych symboli, zdjęć krzyży czy portretów papieża, bez naświetlenia ważnej działalności duchownych.  

Usuwanie treści doprowadziło też do tego, że nie wiemy, jak to się stało, że partia i Solidarność zaczęły ze sobą rozmawiać. Obrady Okrągłego Stołu były wielkim zwycięstwem, ale podręczniki o tym milczą, natomiast widzimy społeczeństwo udręczone i złamane kryzysem.  

 

A jak są przedstawiane kobiety Solidarności? 

D.H.G.: Nie zamierzałyśmy badać obecności kobiet w podręcznikach, robiła to już Iwona Chmura-Rutkowska, Edyta Głowacka-Sobiak i Iza Skórzyńska. Okazało się jednak, że kobiety są bardzo zmarginalizowane – pojawiają się maksymalnie cztery postaci. Jednak nie chodzi tylko o liczbę, ale również o to, w jaki sposób są przedstawiane – zwykle jako bierne uczestniczki, asystujące mężczyznom. Wyróżniłyśmy minikategorię żon Solidarności, którą zajmiemy się w kolejnych badaniach. Podam przykład, jak kobiety znikają z podręczników. W jednym z nich czytamy: Zofia i Zbigniew Romaszewscy założyli radio, w drugim, że zrobiło to małżeństwo Romaszewskich, a w najnowszym pojawia się tylko jeden twórca – Zbigniew Romaszewski. 

D.H.W.: Ciekawa jest historia powstania znaku Solidarności, eksportowego symbolu Polski. Wszystkie podręczniki podkreślają, że zaprojektował go młody grafik Jerzy Janiszewski. Tylko w jednym z nich znalazłam informację, że logo stworzył wspólnie z żoną Krystyną, również graficzką, która zaproponowała, żeby literę „n” przekształcić w biało-czerwoną flagę, dzięki czemu ten znak stał się rozpoznawalny. 

Kobiety, jeśli już się je przedstawia, to często na zdjęciach bez żadnego kontekstu, na przykład na fotografii podpisanej „Marsz głodowy w Łodzi”. To był  największy, kilkudziesięciotysięczny marsz kobiet w Polsce, a nie pojawiła się żadna informacja o tym wydarzeniu w tekście. W podpisie nawet nie podano, że na fotografii są kobiety.  

Maskulinizacja na poziomie języka jest powszechna, co wiąże się ze specyfiką języka polskiego – mamy „strajkujących pracowników”, a przecież około 20 procent z nich stanowiły pracowniczki stoczni. Na plan pierwszy wysuwa się Anna Walentynowicz i Danuta Wałęsowa, ale o tej ostatniej wspomina się tylko, że odebrała z synem nagrodę. Prawie nieobecna jest Barbara Sadowska, matka zamordowanego Grzegorza Przemyka. Czytelnik nie dowiaduje się, że była najdłużej więzioną osobą. O samym Grzegorzu w dwóch podręcznikach napisano zaledwie, że był synem poetki i opozycjonistki (w jednym nawet nie podano jej nazwiska). 

 

Czy pojawiają się zmiany, które dają nadzieję na przyszłość? 

D.H.G.: Bardzo nas cieszy zmiana narracji o Annie Walentynowicz w podręcznikach z lat 2011-2012. Wydawnictwo Era dowartościowuje ją też na poziomie wizualnym, pokazując zdjęcia, na których Walentynowicz jest w akcji – przemawia przez megafon do wiwatującego tłumu. Zaczyna się podkreślać, że już wcześniej broniła praw pracowniczych i miała na tym polu sukcesy. Ale od stereotypizacji nie ma ucieczki – eksponuje się jej pobożność. Wałęsa pokazywany jest samodzielnie jako lider, ona jako część wspólnoty; on podnosi zaciśniętą pięść, ona trzyma krzyż.  

Zastanówmy się, jaki jest cel nauczania historii i co chcemy osiągnąć. Jak dotąd poprzez system szkolny reprodukujemy stereotypy dotyczące płci i nierówności społecznych. Sądząc z podręczników, należałoby uznać, że kobiety nie odnoszą sukcesów politycznych. Nie przeczytamy w nich, że gdy mężczyźni byli internowani, woziły ulotki w dziecięcych wózkach, że w opozycji udzielały się dziennikarki, prawniczki, wydawczynie prasy podziemnej, artystki. Niestety jest to związane z faktem, że większość podręczników napisali mężczyźni. Pamiętajmy też, że pierwszą książkę o kobietach Solidarności, która przywróciła je do życia, napisała Amerykanka Shana Penn. 

 

Naukowczynie z Wydziału Studiów Edukacyjnych badają reprezentację Solidarności w podręcznikach szkolnych do historii. Pierwsze wyniki ich badań ukazały się w prestiżowym czasopiśmie wydawnictwa Routledge „Pedagogy, Culture & Society” (Q1). Naukowczynie przedstawiły je również na The Sixth Cambridge Symposium on Knowledge in Education. 

 

Zobacz też: Dr Iwona Chmura-Rutkowska. Rodzice wracają do szkoły

Nauka Wydział Studiów Edukacyjnych

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.