W szkole podobnie jak w każdej innej instytucji i środowisku pracują ludzie o różnych systemach wartości, przekonaniach. Warto znaleźć wśród kadry pedagogicznej bratnie i siostrzane dusze: osoby, których nastawienie do życia, styl działania jest nam bliski. Nie musi to być wychowawczyni, może być osoba, która uczy angielskiego, muzyki, pedagog, bibliotekarka. Takich ludzi warto "namierzyć" i dać im sygnał, że jesteśmy pozytywnie nastawieni, otwarci na kontakty i współpracę.
Jako rodzice doceniajmy mądrych, wrażliwych, lubianych przez nasze dzieci nauczycieli/ki. Mówmy o tym głośno. Wiemy wszyscy, że pochwały i pozytywne słowa i gesty działają motywująco na nagradzanego, ale także na całe otoczenie. Naprawdę można przy różnych okazjach lub tylko w tym celu podejść do nauczycielki/la i powiedzieć: "Dzień dobry, jestem mamą Kingi, Kinga bardzo lubi WF, chciałam panią poznać". Gdy pojawi się kłopot, będziemy mieli poczucie, że w szkole jest osoba, z którą możemy porozmawiać i która wie, kim jesteśmy.
Niestety, zbyt często jako rodzice uaktywniamy się najintensywniej wtedy, kiedy jest źle. To pułapka. Bardzo trudno rozpoczyna się kontakty, gdy są zdeterminowane kryzysową, konfliktową sytuacją. Negatywne emocje niepoparte wcześniejszymi dobrymi relacjami mogą przerodzić się w trwałą niechęć. Często przed wywiadówką, pod salą spotyka się grupę rozdyskutowanych rodziców. Wchodzą, siadają z podkurczonymi nogami w ławkach. I gdy wychowawczyni pyta: "Czy mają państwo jakieś pytania? Sprawy? Problemy?" - zapada cisza. Faktem jest, że rozmowa z ludźmi, którzy często siedzą w sali tak, że ich nie widzimy, jest właściwie niemożliwa. Byłoby wspaniale, gdyby salę na zebranie przygotowywali nauczyciele/ki. Ale jeśli nie, to przecież zawsze możemy to zaproponować sami: "Proszę państwa, może lepiej usiądźmy tak, byśmy się widzieli?" Ale ostrzegam, że wśród rodziców może nie być hurraoptymizmu. Wielu nie chce angażować się w szkołę bo do współpracy i zaangażowania potrzebny jest czas, energia i inne zasoby. Można tego nie mieć lub uważać, że edukacja nie jest rzeczą wartą świeczki, albo mieć roszczeniowe nastawienie "nam się należy jak psu zupa", albo zniechęcające doświadczenia, albo trudną sytuację życiową. Nie da się zmusić nikogo do współpracy, ale bardzo ważne, by wyraźnie zaprosić i dać realną przestrzeń do komunikacji i współdecydowania. Ten pierwszy krok należy do dyrekcji i kadry szkoły.
Czytaj też rozmowę z dr Chmura Rutkowską w Gazecie Wyborczej
Wyobrażam sobie, że na początku roku szkolnego w klasie spotykają się rodzice, dzieci i wychowawczyni. I rozmawiają, jakie są ich najważniejsze potrzeby i problemy, ale także zasoby. I w jaki sposób mogą się wspierać. Są osoby, które najlepiej sprawdzą się w załatwianiu autokaru na wycieczkę, ktoś inny ma wtyki w teatrze i załatwi tańsze bilety, jeszcze ktoś potrafi pomóc w pisaniu wniosku o unijny grant. Są też tacy wśród nas, którzy czują się dobrze w pracy nad programem wychowawczym. Najważniejszą i najlepszą rzeczą, jaką nauczyciel może zrobić sam dla siebie, to dać znak rodzicom, że są potrzebni.
Szkoła nie powinna być hierarchiczną piramidą. Wyobraźmy sobie dobrą szkołę jako strukturę płaską. Tkaninę. Wszyscy w szkole są równie ważni i ze sobą połączeni. Przy podejmowaniu decyzji brane są pod uwagę punkty widzenia wszystkich uczestników życia szkolnego. Do tego potrzebne są spotkania i wspólne rozmowy. Tego nie załatwią siedzący i debatujący osobno: rada rodziców w swojej kanciapie, dyrekcja w sekretariacie, pedagożka w gabinecie i grupa nauczycieli w pokoju nauczycielskim, samorząd uczniowski knujący popołudniami w bibliotece.
Dzieci to ludzie, nauczyciele to ludzie i rodzice również są ludźmi. Wiele problemów szkolnych wynika z braku autentycznych ludzkich relacji. Pomimo codziennych spotkań dzieciaki i nauczyciele słabo się znają. W sytuacjach kryzysowych młodzi mówią: "Dlaczego mam jej coś mówić? Ja nie wiem, kto to jest, widzę ją tylko na matmie". Tego samego doświadczają rodzice wobec nauczycieli: "Nie wiem, jak zareaguje. Jeszcze się wkurzy albo obrazi". Ale czy nie jest jednak też tak, że to my, rodzice bardzo stereotypowo patrzymy na osoby, które pracują z naszymi dziećmi? I że to my sami nie podejmujemy wysiłku, by patrzeć i rozmawiać z nauczycielkami i nauczycielami jak z ludźmi? Trudno traktować siebie jako sojuszników i współpracować, gdy wiemy o sobie bardzo mało i jesteśmy wobec siebie krytycznie nastawieni. Najważniejszą osobą odpowiedzialną za kreowanie relacji, tworzenie atmosfery w szkole jest kadra pedagogiczna. Szkołę mogą zmienić oddolnie refleksyjni, dobrze przygotowani, rozumiejący podmiotowość, uczący się przez całe życie nauczyciele/ki.
Byłoby świetnie, gdyby szkoła potrafiła pełnić rolę emancypacyjną. Nauczyciel/ka nie jest w stanie zniwelować efektów rodzicielskich zaniedbań, to nierealistyczne żądania. Ale może powiedzieć dziecku: rozumiemy, że masz trudniej. I dać mu taki zestaw wiedzy i umiejętności, by zobaczyło szansę. Udało się wielu z nas przekonać, że dobra szkoła to taka, gdzie są wyselekcjonowani rodzice i wyselekcjonowane dzieci oraz ostra konkurencja. Tymczasem dobra szkoła to taka, gdzie starannie wyselekcjonowani są nauczyciele/ki, którzy starają się wspierać indywidualny rozwój każdego dziecka, w każdej sytuacji. Zawsze jest kilka możliwości działania, kilka perspektyw i wybór. Narzucone rozwiązania spotkają się z oporem. Szkoła ma zaspakajać rozwojowe i edukacyjne potrzeby młodego pokolenia oraz wspierać ich rodziców. Umówiliśmy się jako społeczeństwo, że taką rolę odgrywać będą nauczycielki i nauczyciele. Młodzi ludzie, rodzice i kadra pedagogiczna to wspólnota, która co do zasady ma ten sam cel. Dlaczego o tym razem nie rozmawiają ograniczając się do zrytualizowanych form (wywiadówki, teatrzyków dla rodziców i atrapy samorządności)?
Do edukacji i wychowania potrzebujemy spotkania, dobrych relacji i demokracji, czyli jak mówi afrykańskie przysłowie - całej wioski.