Wersja kontrastowa

Dr Mariusz Zelek. Prawnik w świecie domen internetowych

Fot. M. Zelek
Fot. M. Zelek

Dr Mariusz Zelek z Wydziału Prawa i Administracji UAM specjalizuje się w zagadnieniach prawa internetu, a szczególnie domen internetowych. Jako arbiter rozstrzyga spory odbywające się przed Sądem Polubownym ds. Domen Internetowych przy Polskiej Izbie Informatyki i Telekomunikacji.

 

Dr Mariusz Zelek uściśla, że termin „prawo internetu” powstał dla opisania zagadnień, nieuregulowanych prawnie, dla których wspólnym mianownikiem jest miejsce ich występowania. Rozmawiając o prawie internetu, poruszamy się wśród zagadnień prawnych z wielu dziedzin naszego życia: ochrony danych osobowych, kwestii własności, wizerunku czy nawet przemocy. Co ciekawe, internet – mimo że towarzyszy nam od kilku dekad – nie został jeszcze objęty jednym spójnym zbiorem przepisów.

Jak podkreśla dr Zelek, taka regulacja prawna  jest bardzo potrzebna, a w najbliższych latach będzie  jeszcze bardziej, bo coraz więcej naszych codziennych działań przenosi się do internetu. Tymczasem ustawodawca w wielu przypadkach zachowuje się tak, jakby nie wiedział  o jego istnieniu. Dobrym przykładem jest ustawa o wychowaniu w trzeźwości. Ustawodawca szczegółowo określa, gdzie dozwolone jest promowanie napojów alkoholowych, pomijając całkowicie internet! Podobnie jest w przypadku domen internetowych. W rozwiązywaniu konfliktów, związanych z ich funkcjonowaniem, pośredniczy Sąd Arbitrażowy ds. Domen Internetowych, wykorzystując wiedzę z różnych dziedzin prawa. 

 

Domena jako nieruchomość

O domenach mówi się, że są „nieruchomościami internetu”. Kto ma do domeny prawo własności, ten decyduje, co na niej się znajdzie. Najatrakcyjniejsze są te krótkie, składające się  z kilku liter, wywołujące dobre skojarzenia i  wieloznaczne. To one z ekonomicznego punktu widzenia generują największy ruch na stronie. Przykładowo strona „play.pl” ma bardzo szeroką gamę zastosowań: oczywiście kojarzy się z popularnym operatorem sieci komórkowej, ale również może zostać wykorzystana np. do promocji dziecięcych placów zabaw, organizacji imprez itp.

Rejestrując domenę nie mamy konieczności uzasadnienia wyboru nazwy. Nie ma też ograniczeń co do liczby, można mieć ich wiele. Podstawowa zasada, obowiązująca w momencie kupna brzmi: kto pierwszy, ten lepszy. W polskich realiach oznacza to, że za około 60 zł możemy zarejestrować domenę, którą później - jeżeli tylko dopisze nam szczęście - będziemy mogli sprzedać za wielokrotność tej kwoty. Najdroższe transakcje, odbywające się na giełdach domenowych, dochodzą nawet do miliona złotych. Gra zatem warta jest  świeczki… 

 

Te dwie literki

- Domeny w jakimś sensie są przypisane do danego kraju, jednak zasadniczo dzielą się według dwóch kryteriów: są to domeny krajowe i rodzajowe – mówi dr Zelek. - Domeny krajowe rozpoznajemy po tym, że mają dwuliterowy dopisek (np. „pl”), natomiast rodzajowe wskazują na typ działalności: com, biz, net, edu… Ten podział jest doniosły, ponieważ tak naprawdę nie mówimy o domenie przypisanej do kraju, ale o zarządzanej przez określony podmiot. Czasami może to być dość zaskakujące, np. domena „tv” , kojarząca się z telewizją, jest domeną krajową Archipelagu Wysp Tuvalu, zarządzaną przez podmiot komercyjny w USA, natomiast domena „it”, kojarząca się z usługami internetowymi, to domena włoska.

W Polsce podmiotem, który odpowiada za rejestr domen jest Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa (NASK). Dlaczego właśnie NASK? Nie ma na to jednej odpowiedzi. Wydaje się, że NASK jako pierwszy podłączył się do internetu i to zapewniło mu pozycję nadrzędną, bo oficjalnie nie ma umowy pisemnej z operatorem globalnego rejestru domen, która by taki stan rzeczy potwierdzała.

 

Z domenami do sądu

Większość sporów, dotyczących domen, odbywa się przed Sądem Arbitrażowym. Oczywiście można  swoich praw dochodzić też  przed sądami powszechnymi. W praktyce jednak się tego nie robi. Sędziowie nie zawsze znają się na domenach -  a to może znacząco wydłużyć postępowanie. - Niewątpliwym urokiem arbitraży domenowych – wylicza dr Zelek – jest fakt, że całą procedurę można przeprowadzić on-line. Jest to praktyka stosowana na całym świecie i ma wiele zalet. Pozwala np. prowadzić spory, w których jedna ze stron mieszka za granicą, bez konieczności podróżowania, a konflikty rozstrzygane są bardzo szybko, zwykle w przeciągu miesiąca lub dwóch.

W przypadku arbitraży nie ma potrzeby powoływania świadków. Jedyny problem, jaki może się pojawić, to wyznaczenie arbitra. Zgodnie z procedurą jedna i druga strona wypowiada się, kogo chce na to stanowisko powołać. Na tej linii często powstają spory.

 

Za karę wypowiedzenie 

Ideą sporu jest ustalenie przez arbitra, czy w rejestracji domeny internetowej nie doszło do naruszenia prawa przysługującego innej osobie. Jeżeli arbiter ustali, że do takiego naruszenia doszło, wówczas wyrok jest podstawą do wypowiedzenia umowy przez operatora czyli NASK. Można domenę jeszcze raz zarejestrować, pierwszeństwo ma osoba, która taką sprawę  wygrała.

Arbitraż zawsze jest dobrowolny - to jeden z fundamentów sadownictwa polubownego. Aby strony mogły się sądzić przed sądem arbitrażowym, potrzebna jest swoista umowa o arbitraż, a więc zgoda obu stron. W przypadku polskiego sądu ds domen procedura wymaga, aby jedna ze stron podpisała zgodę na arbitraż i wysłała żądanie podpisania takiej zgody przez pozwanego. Jeżeli on odmówi, bądź nie odpowie, to nie dochodzi do arbitrażu. Ale w takim przypadku odmowa podpisu stanowi podstawę do wypowiedzenia umowy o rejestrację domeny internetowej.

 

Dziki lokator w domenie

Jedną z najczęstszych form naruszenia prawa jest cyber squatting czyli tzw. dziki lokator domenowy. Zjawisko cyber squattingu pojawiło się po raz pierwszy w 1994 roku w USA. Dziennikarz Joshua Quitter w ramach eksperymentu zarejestrował domenę „mcdonalds.com”. Następnie zwrócił się z zapytaniem do popularnej firmy fastfoodowej, czy nie byłaby zainteresowana zakupem  domeny. I choć początkowo McDonald’s nie był zainteresowany zakupem,  w końcu doszło do porozumienia. Pieniądze z tej transakcji zostały przekazane na wyposażenie sali komputerowej w jednej ze szkół amerykańskich. Wielu osobom pokazało to drogę do szybkiego i nie zawsze uczciwego zarobku…  

- Najczęstsza sytuacja, z jaką stykam się w sądzie arbitrażowym – mówi dr Zelek – to, gdy ktoś, kto nie ma żadnych praw, rejestruje cudzy znak towarowy w domenie, a następnie proponuje sprzedaż. Z mojego doświadczenia wynika, że takie sprawy już na starcie są przegrane.  

Wiedzą o tym również użytkownicy internetu. Zdarza się, że wcześniej podejmują działania, mające uzasadnić prawa do intratnej strony. Dobrym przykładem jest tutaj domena „gmail.pl”, która została zarejestrowana na rzecz Grupy Młodych Artystów i Literatów, w skrócie „GMAIL”.

 

Delikatesy czy Apple?

Czasami obserwowane jest zjawisko, które po angielsku nazywa się reverse domain hijacking, polegające na tym, że jedna ze stron chce mieć prawo do istniejącej domeny i wykorzystuje różne środki prawne, aby ją pozyskać od obecnego właściciela. Dobrym przykładem jest tutaj spór wokół domeny „a.pl”. Jej właścicielem są delikatesy w Warszawie. Problem pojawił się, kiedy na polski rynek zaczął wkraczać koncern Apple, który uważał, że ma do niej prawa i chciał pozyskać domenę dla siebie, jak na razie bezskutecznie.

Jak podkreśla dr Zelek, nie zawsze strona, która zarejestrowała domenę, jest w sporze „tą złą”. - Prowadziłem kiedyś sprawę, w której pewien azjatycki producent zgłosił spór o domenę ze swoim polskim dystrybutorem – wspomina -  Dystrybutor zarejestrował domenę, a potem przez wiele lat budował jej rozpoznawalność i markę. Producent chciał mu to odebrać, ponieważ planował wejść na polski rynek ze sprzedażą bezpośrednią. W tym przypadku ciekawe było to, że nazwa tej domeny była wieloznaczna i niekoniecznie naruszała prawa producenta. 

 

Ile arbitraży?

W  ciągu roku przed polskim sądem arbitrażowym dochodzi zaledwie do kilkunastu procesów arbitrażowych. Niewielka liczba arbitraży to efekt wielu czynników. Część spraw nie trafia na wokandę, bo jednej ze stron to się nie opłaca. Wiedzą, że jeśli przegrają arbitraż, to nie tylko stracą domenę, ale poniosą też koszty postępowania. Ewentualne konflikty reguluje też sprawnie działająca w Polsce giełda domenowa, na której można kupić lub sprzedać domenę. Jeśli tylko strony kierują się zdrowym rozsądkiem i są uczciwe  – nie ma w tym nic złego. Dr Zelek zwraca też uwagę, że młodzi przedsiębiorcy, wybierając nazwę dla swojej firmy, często już wcześniej sprawdzają dostępne domeny internetowe.

Niewielka liczba arbitraży to dowód, że system działa dobrze, a ludzie nie muszą wkraczać na drogę sądową, aby się ze sobą dogadać – mówi dr Zelek.  

 

zob. też. Wojciech Piątek. Najmłodszy profesor tytularny UAM

Nauka Wydział Prawa i Administracji

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.