"Dla Jadwigi Zamoyskiej awans społeczny był absolutnie niedopuszczalny, chociaż paradoksalnie największym osiągnięciem szkoły było to, że uczennice mogły aspirować do dużo lepszego losu".
Rozmowa z dr Julią Wesołowską, autorką książki „Zakładniczki. Zgoda i opór wobec wzorców i norm Szkoły Domowej Pracy Kobiet Jadwigi Zamoyskiej (1882-1914)”.
Pozycję uznano w XII Konkursie Oddziału PAN w Poznaniu za najlepszą oryginalną pracę twórczą doktoranta wydaną w 2023 roku, a także nominowano w VII Konkursie o Nagrodę PTPN na najlepszą publikację o Wielkopolsce.
Dlaczego wybrała pani historię Szkoły Domowej Pracy Kobiet na temat swojego doktoratu?
– Wyszłam od tematu służby domowej i kobiet w gospodarstwie domowym. Wtedy dowiedziałam się, że działała szkoła, która przygotowywała zarówno do bycia gospodynią domową, jak i służącą. Zafascynował mnie ten czas przed rozpoczęciem dorosłego życia oraz relacje między kobietami, które jeszcze nie przyjęły swoich ról. Dziewczyny generalnie uczyły się tego samo, ale kiedy opuszczały szkołę, były już na zupełnie innym poziomie – jedne pod schodami, drugie na salonach.
Jadwiga Zamoyska z jednej strony była kobietą światową, z drugiej konserwatywną i bardzo religijną, została nawet Służebnicą Bożą. Czy jej szkoła przypominała żeński zakon świecki?
– Zamoyska była skomplikowana. Jej obraz zależy od tego, na które cechy rzucimy światło. Raz jawi się jako postępowa, innym razem – konserwatywna. Szkoła nie była zakonem, miała świecki charakter, nie było celibatu, chociaż kiedy nauczycielki wychodziły za mąż, rzadko zdarzało się, że mogły dalej uczyć. Szkołę oparto jednak na podstawach katolicyzmu społecznego. Podstawową zasadą było wyraźne rozdzielenie uczennic ze względu na stopień zamożności. Dla Jadwigi Zamoyskiej awans społeczny był absolutnie niedopuszczalny, chociaż paradoksalnie największym osiągnięciem szkoły było to, że uczennice mogły aspirować do dużo lepszego losu.
Trudno jest wpasować Zamoyską w ramy emancypantki i feministki, moim zdaniem nie ma takiej potrzeby. Kobiety realizowały postulaty edukacji na bardzo różne sposoby, nie tylko postępowe, ale też tradycyjne.
Co pchnęło Zamoyską do założenia szkoły?
– Twierdziła, że prywatne przeżycia. W wieku kilkunastu lat, jako młoda panna, została wydana za mąż za swojego wuja, Władysława Zamoyskiego. Taka była praktyka małżeńska arystokratycznych rodów w XIX wieku. Jadwiga była kompletnie nieprzygotowana do roli żony. Jako panna chciała pisać literaturę, umacniać sprawę polską, bo pochodziła z patriotycznej rodziny. Już jako narzeczona zamierzała wybrać się do szkoły, która nauczyłaby ją wiedzy o gospodarstwie domowym, ale takiej nie było. W pamiętnikach pisała, że jako młoda żona popełniała błąd za błędem. Służące się z niej śmiały, niektóre pomagały, ale inne korzystały z jej niewiedzy. Po śmierci męża załamała się na długi czas, doszła jednak do punktu, kiedy postanowiła realizować samodzielne inicjatywy. Stąd Szkoła Domowej Pracy Kobiet. Doskonale przygotowała się do jej prowadzenia. Jeździła po całej Europie, odwiedzała inne szkoły, oglądała wystawy światowe, obserwowała nowe maszyny, które pojawiały się w gospodarstwie domowym. Szkoła była jednocześnie marzeniem młodej dziewczyny i odpowiedzialnością dorosłej kobiety.
Czy matka Jadwigi miała wpływ na zainteresowania córki?
– Na pewno. Celestyna z Zamoyskich Działyńska bardzo dużo czasu poświęcała ubogim, sprawom społecznym i swoim dzieciom. Wydaje mi się, że o ile Działyńska reprezentowała bardzo arystokratyczny punkt działania, to Zamoyskiej jest dużo bliżej do ówczesnych ruchów społecznych. Mieszkała z uczennicami w szkole, uczyła je samodzielnie, nie była dyrektorką zamkniętą w gabinecie, tylko wkładała w dzieło ogrom pracy i pieniędzy. Miała to po Działyńskich i Zamoyskich.
Córka Zamoyskiej, Maria utrzymywała surowe standardy, nie wydawała dużo pieniędzy na swoje potrzeby, tylko na działalność społeczną. Czy podobnie zachowywał się jej matka?
Dzieci Zamoyskiej umarły bezdzietnie, przepisały cały majątek kórnicki państwu polskiemu, stąd Fundacja Zakłady Kórnickie, która działa do dziś. Sama Zamoyska była raczej osobą oszczędną i ascetyczną, nawet niektóre z uczennic na to narzekały. Jednak przeglądając rachunki szkoły widzimy jak kosztowne było utrzymanie majątków, oszczędność nie wynikała tylko z przekonań Zamoyskiej, ale z faktu, że pieniędzmi trzeba było umiejętnie zarządzać. Założycielka nie przeznaczyła środków na świadczenia emerytalne dla nauczycielek, ale z drugiej strony nie była to praktyka powszechna na przełomie XIX i XX wieku
W jaki sposób im pomagano?
Niektóre zrzekały się roszczeń do emerytury, ponieważ były zbyt dumne. Niektórym odmawiano, bo nie mogły poświadczyć długiej pracy dla zakładu, innym pomagano doraźnie. Bardzo długo utrzymywał się system polegający na opiece uczennic nad starszymi nauczycielkami.
Kto uczył się w szkole? Jak wyglądała rekrutacja?
– Uczennice, tytułowe zakładniczki, były głównym tematem badań. Dziewczęta, zazwyczaj wyznania katolickiego, pochodziły z różnych stron Polski, z obszarów dzisiejszej Ukrainy, Litwy. Najbiedniejsze były najmłodszymi uczennicami, często tuż po ukończeniu kształcenia elementarnego. Zamoyska nie chciała dziewcząt, które miały już doświadczenie zawodowe, bo jej zdaniem były „zepsute” wcześniejszą pracą.
Spędzały w szkole pięć lat. Zazwyczaj rekrutowały się z Kórnika, z rodzin znanych Zamoyskiej. Nawet kiedy szkołę przeniesiono do Kuźnic, koło Zakopanego, dziewczynki z Wielkopolski tam przyjeżdżały. Najstarsze, arystokratki, były delikatniejsze i obawiano się, że mogą się rozchorować, dlatego podwyższono wiek ich przyjęcia do 17-18 lat.
Bardzo dobrze działał system poleceń. Razem szkoła prezentowała całą gamę osób, które wcześniej się nie znały i spędzały ze sobą nawet kilka lat w jednym miejscu.
Biedne dziewczyny spędzały czas z arystokratkami?
Tak, nawet tego wymagano. Zakazano przebywania we dwójkę, spoufalania się, był nacisk na wspólną naukę. Dziewczęta podzielono na trzy oddziały. Pierwszy, najbiedniejszy, miał najniższy poziom utrzymania, dziewczyny spały w jednej sali, jadały trochę gorsze posiłki, zazwyczaj uczyły się za darmo, odrabiały to, spędzając dodatkowe dwa lata na praktyce, na której na przykład szyły wyprawy, za które zakład pobierał opłaty.
Średnio zamożne dziewczyny miały trochę lepsze warunki, a zamożne mieszkały w prywatnych pokojach i korzystały z dodatkowych lekcji – gry na flażolecie, języków obcych. Spędzały w zakładzie tylko rok. Pięć lat a rok to jest ogromna różnica, dlatego część długoletnich uczennic pozostawała w zakładzie w roli stałych współpracowniczek.
Wszystkie dziewczyny robiły to samo. Na zajęciach w pralni prały, w szwalni szyły. Niektóre pierwszy raz w życiu stawiały nogę w folwarku, a inne, przyzwyczajone do ciężkiej pracy, uczyły się, jak ją usprawnić.
Idea szkoły była wręcz rewolucyjna.
– To faktycznie była rewolucja w relacjach między kobietami i w sposobie postrzegania świata. Wiemy, że do 1914 roku prawie dwa tysiące uczennic przeszły przez mury szkoły. Te biedniejsze, które wracały do rodzinnych wsi, uczyły swoje koleżanki, zakładały własne małe szkółki, prowadziły kursy. Gdybyśmy pojechali w konkretne miejsca i popytali o kuźniczanki i ich dorobek, okazałoby się, że są one odpowiedzialne za bardzo dużo jakościowych zmian wśród kobiet.
To wpisuje się w ideę pracy organicznej. Absolwentki nazywano kuźniczankami?
– Tak, ale też cepculkami – od góralskiej nazwy czepków, które nosiły na głowach. Nazwa „zakładniczki” jest współczesna, stworzona na potrzeby książki. One nie były zakładniczkami Jadwigi Zamoyskiej, tylko pewnych wzorców i norm, których nauczano w szkole i przeciwko którym się buntowały albo z którymi się zgadzały.
Czy dziewczyny mogły rozwijać hobby lub prowadzić życie towarzyskie?
– Życie towarzyskie absolutnie nie, dopiero po I wojnie światowej mogły wychodzić do kina w soboty wieczorem. W tym okresie, który badam, czyli do 1914 roku, mogły tylko czytać książki z zakładowej biblioteki i wyjeżdżać na wycieczki organizowane przez szkołę. Nie było czasu na rozrywki, co najwyżej na cerowanie swoich rzeczy.
Czuć w tym etos protestancki.
– Nauczanie w zakładzie miało w sobie coś z jego ducha, a to dlatego, że nianią i potem najbliższą przyjaciółką Zamoyskiej była Anna Birt, protestantka. Przemyciła w wychowaniu Jadwigi swoje wartości, na przykład umiłowanie pracy, nieustanny rozwój, czytanie i omawianie Biblii. Takie podejście do religijności, wdrożone później w szkole, nie mieściło się w głowach miejscowym księżom. Atakowali nawet Zamoyską, oskarżali o tworzenie sekty, bo jak to, kobiety śmią czytać Pismo Święte i je omawiać?!
Zamoyska była bardzo wpływową kobietą i nie szła na ustępstwa. Udało jej się uzyskać brewe papieskie od papieża Leona XIII, potem od Piusa X. W dokumentach papieże chwalili szkołę, podkreślali, że należy wychowywać kobiety w duchu katolickim, zgodnie z ich przyrodzonym stanem społecznym. Co mieli zrobić lokalni księża, kiedy w szkole w ramkach przy wejściu wisiały brewe?
Wcześniej mówiła pani o buncie. Przeciwko czemu się buntowano?
– Niektóre dziewczyny całkowicie zgadzały się z ideą szkoły, inne wręcz przeciwnie, choć wiedziały, że nabywały cennych umiejętności. Co ciekawe, to świadomość, którą zdobyły w szkole, pozwoliła im się buntować. Wspaniałe są opisy uczennic, które symulowały chorobę. Robiły to, bo pracy było bardzo dużo i nie dawały rady. Zamoyska mówiła: „Jeśli się nie podniesiesz, to wracasz do domu”. W szkole trwała nieustanna walka charakterów, a z Zamoyską trudno było wygrać. Kiedyś dziewczynki domagały się herbaty na śniadanie. Generałowa się nie zgodziła, bo uważała, że to hart ducha pomoże im odzyskać niepodległość Polski, a nie herbata.
Gratuluję tego, że pani książka została doceniona przez historyków.
– Bardzo się cieszę, że zarówno w nominacji do nagrody PTNP, jak i w nagrodzie PAN podkreślono aspekt metodologiczny moich badań. To dla mnie istotne, bo pisałam książkę w Zakładzie Metodologii Historii i Historii Historiografii UAM, prof. UAM Maria Solarska była moją promotorką. Dostrzeżono to, że wykorzystałam nowoczesne ustalenia i teorie badawcze, oraz nieszablonowe spojrzenie. Background metodologiczny bardzo mi pomógł.
Zobacz też: Agata Łysakowska. Po prośbie do Działyńskiej
Julia Wesołowska - doktorka nauk humanistycznych, kierowniczka oddziału popularyzacji zasobu archiwalnego Archiwum Państwowego w Poznaniu. Autorka publikacji naukowych, popularnonaukowych i edycji źródeł. Ostatnia jej książka analizuje zamkniętą przestrzeń placówki edukacyjnej z perspektywy relacji pomiędzy pozostającymi w niej kobietami. Zainteresowania badawcze oscylują wokół historii kobiet, historii społecznej, a także nowoczesnych rozwiązań cyfrowych w archiwistyce.