Wersja kontrastowa

,,Apokalipsa’’ według Jakuba

dr Jakub Małecki Fot. Adrian Wykrota
dr Jakub Małecki Fot. Adrian Wykrota

Trzy lata temu rozmawialiśmy o Svalbardzie i Stacji Arktycznej UAM. Teraz spotkaliśmy się ponownie, by porozmawiać o lodzie; o tym, jak go przez ten czas ubyło i co stanie się już niebawem. Z dr. Jakubem Małeckim z Wydziału Nauk Geograficznych i Geologicznych rozmawia Krzysztof Smura.

 

 

W tym roku 50 stopni na plusie w Kanadzie i śnieżna, piękna zima w Svalbardzie. Ocieplenie ociepleniem, ale czy nie jest tak, że natura sama się obroni?

Wszystko to tylko pogoda. Kiedyś słyszałem takie fajne sformułowanie, że klimat jest tym, czego oczekujesz, a pogoda jest tym, co dostajesz. To epizody. Te 50 stopni w Kandzie to jest jakieś szaleństwo, ale i zbieg bardzo wyjątkowych i niekorzystnych okoliczności, zapewne mocno związanych z ociepleniem klimatu. Jednak  pojedyncze epizody bardzo ciepłej czy zimnej pogody, śnieżyc, tornad itp. często trudno wiązać jednoznacznie z ociepleniem klimatu. Trzeba patrzeć na trendy. Jeśli z każdą dekadą tych fal ciepła jest w jakimś miejscu coraz więcej, to mamy wyraźny sygnał klimatyczny. Pojedyncze epizody zdarzają się od początku Ziemi. Nawet w klimacie stabilnym. Niemniej, te 50 stopni w Kanadzie jest naprawdę alarmujące. Z opinii klimatologów wynika jasno, że gdyby nie ocieplenie klimatu, to taka sytuacja nie miałaby miejsca. Z kolei w zeszłym roku na Svalbardzie, gdzie prowadzimy badania w ramach Stacji Polarnej UAM mieliśmy również falę gorąca…

 

Wyczytałem, że rekord temperaturowy padł w nasze imieniny?

Tak było. 25 lipca temperatura wzrosła do niemal 22 stopni, co wywołało katastrofalne skutki dla zaprzyjaźnionych z nami lodowców.

 

Zaprzyjaźnionych?

Mamy wokół zatoki Petuniabukta kilka lodowców, które spersonifikowaliśmy. To spowodowało, że są nam bliższe. To taka nasza rodzina.

 

Jednym z twoich przyjaciół jest Sven?

To lodowiec, który obserwuję od początku mojej kariery naukowej. Lipcowe rekordy temperatur również odbiły się niekorzystnie na jego powierzchni. Trzeba wiedzieć, że Svalbard w 60 procentach pokrywa lód i śnieg. Razem z Krzysztofem Rymerem, kierownikiem naszej stacji mieliśmy okazję obserwować to gorące zjawisko.

 

Wizyta w czasie COVIDU?

Dostaliśmy pozwolenie na tzw. przegląd konserwacyjny i nie był on bezzasadny. We wnętrzu naszej stacji buszowały lisy, a dodatkowo mieliśmy możliwość prowadzenia badań w ,,tropikalnych’’ warunkach. Byłem oszołomiony wartością pomiarów na naszym testowym lodowcu Sven. Nie spodziewałem się takich roztopów przynajmniej do połowy XXI wieku. Svenowi i reszcie rodziny zaszkodziła nie tylko wysoka temperatura, ale i fakt, że poprzednia zima była wyjątkowo sucha. Niestety, lodowce były pokryte tylko cienką warstwą śniegu, stanowiącego dla nich na codzień coś w rodzaju ochronnego płaszcza. W zeszłym roku lodowce okazały się gołe już na początku lipca. Zaszkodził im też fakt, że nie są one białe, jak często o nich myślimy. Swym wyglądem przypominają beton. Są miejscami szare i brudne.

 

Trzy lata temu rozmawialiśmy o Svalbardzie. To krótki czas dla lodowców, ale gdyby się pokusić o ocenę sytuacji….

Skupię się tylko i wyłącznie na naszym obszarze badań. To zatoka Petunia i okoliczne lodowce wpadające do niej z różnych stron. W tym czasie niemal „umarł” jeden z naszych lodowców. To Ferdynand, który już trzy lata temu był w złym stanie, ale teraz praktycznie zniknął.  W sumie ,,opiekujemy się’’ siedmioma lodowcami. Z kolei Sven stał się cieńszy na dolnej krawędzi o jakieś osiem metrów i tym samym wycofał się o jakieś 20-40 metrów. Są też takie lodowce, które zanikają w skali roku o 40-50 metrów. Niestety, w drugą stronę to już nie pójdzie. Klimat jest zbyt ciepły dla lodowców. Nawet jeśli skończy się ocieplenie, to zdecydowana większość naszych lodowców i tak zniknie. Szansę na dłuższe życie mają jedynie te większe, bo wysokość sprawia, że mogą gromadzić większe ilości śniegu.

 

To teraz ekstremalnie. Zróbmy wycieczkę na drugi koniec Ziemi. Do Boliwii. Na swoim glacjoblogu piszesz, że Boliwia jest doskonałym przykładem tego, jak działa ocieplenie klimatu. Z czego to wynika?

Niezły skok. Z Arktyki do tropików. Boliwia leży w andyjskiej części Ameryki Południowej. A jeśli tropiki, to mamy pory suche i deszczowe. Mieszkańcy słynnego płaskowyżu Altiplano, na którym leży jezioro Titicaca, w porach suchych polegają na śniegach zalegających wysokie partie Andów. Dwumilionowe La Paz jest tego przykładem. Lodowce dawały mu do tej pory stabilną ilość wody. Niestety, lodowce w Andach topnieją w tempie należącym do najszybszych na świecie. Wiele z nich już zniknęło. Ocieplenie klimatu pozbawia zatem Boliwijczyków dostawy wody w czasie pory suchej.  To ogromny problem. Widać to było choćby w czasie naszej wizyty w 2016 roku. Trafiliśmy na początek kryzysu wodnego. Nie było wody. Wiercono studnie, racjonowano wodę. Były protesty, a nawet porwania urzędników, które miały wymusić na władzach skuteczne działania. Podobne rzeczy dzieją się już w wielu miejscach na świecie. W Peru, północnej Argentynie czy Chile. Podobnie w Azji. Kryzys jest już bardzo namacalny. Na całym świecie mamy betonozę. Miasta stały się bunkrami, z których woda deszczowa spływa bezpośrednio do rzek i to bez nawadniania gleby. Parowanie gleb jest powszechniejsze. Niestety, podcinamy gałąź, na której siedzimy.

 

Jakieś pomysły?

Całe mnóstwo, choć mnie ostatnio zafascynował ten dotyczący tworzenia lodowców. To sztucznie zbudowane stożki z lodu, które powstają ze specjalnej konstrukcji rur. W czasie zimy tryska z nich coś w rodzaju fontanny. Taka lodowa stupa pomnożona po wielokroć może pomóc zaspokajać potrzeby mieszkańców w Himalajach. To już realne działanie. Na szczęście wiele rzek posiadających swoje źródła w lodowcach nie jest zasilana tylko z nich, ale górne odcinki największych rzek azjatyckich, jak Ganges czy  Brahmaputra, są naprawdę zagrożone i może tak być, że za lat ileś będą one niosły wyraźnie mniej wody niż dotychczas. Trzeba reagować. Teraz.

 

Razem z Julitą Mańczak napisaliście piękną książkę ,,Początek końca? Rozmowy o lodzie i zmianie klimatu.’’ Ten znak zapytania jest znamienny. Dajecie nadzieję?

Mamy taką… nadzieję. Nawiązujemy do tego już na pierwszych stronach książki, gdy Julita pyta mnie, czy to już jest początek końca. Według mnie jest to początek końca świata takiego, jaki znamy. Oczywiście można to rozumieć wielorako. Nasza książka dotyczy lodowców, więc w kontekście glacjologicznym faktycznie jest to koniec wielu światów i będziemy musieli przyzwyczaić się do świata, w którym lodowców w wielu regionach już nie ma.  Przykładowo w Alpach do końca wieku prawdopodobnie wszystkie lodowce poniżej 4000 m n.p.m. znikną. Nie musi to dla nas jednak oznaczać globalnej katastrofy. Jeśli podejmiemy odpowiednie kroki. Jeśli spowolnimy ocieplenie klimatu, to być może nie czeka nas katastrofa, a tylko zmiana. Ona będzie na pewno. Pytanie tylko, czy będzie katastrofalna, czy dotkliwa. Wierzymy, że liczba „ofiar” zostanie ograniczona do minimum.

Początek końca?

 

Slogan. Natura nie znosi próżni. Co w zamian?

Cała Polska była kiedyś zlodowacona.  W zamian dostaliśmy to, co za oknem. Pola, lasy, niezłą glebę, Morze Bałtyckie… Gdyby nie lód, nasz kraj wyglądałby zupełnie inaczej. Na pewno zanik lodu przełoży się na kwestie wodne. Dostaniemy coś innego. Na miejsce lodu wkroczy roślinność. Od mchów poczynając, przez trawy, po brzozy i sosny. Będzie musiało upłynąć sporo czasu. Widać to choćby w Alpach. Tam, gdzie był niegdyś lód, po stu latach wyrósł las. Inaczej będzie w Arktyce. Tam ten czas znacznie się wydłuży.

 

Czyli za kilka tysięcy lat Svalbard będzie taki, jak nasz widok za oknem? Piękny i zielony?

Nie można tego wykluczyć, że się zazieleni, ale nie tak jak u nas, bo wielomiesięczna noc polarna na to nie pozwoli nawet w ciepłym klimacie. Żyjemy jednak tu i teraz. Wybieganie na kilka tysięcy lat do przodu to czysta spekulacja. Nas powinno interesować to, co będzie za lat sto czy dwieście. Skupiamy się na tym. Możemy się pocieszać, że zyskamy nowe lądy, kiedy zniknie nam lądolód na Grenlandii. Co z tego jednak, skoro przez setki lat będzie to jałowa pustynia, a sporo terenów przybrzeżnych zostanie zalanych? Jak stracimy cały lód, to poziom morza wzrośnie o około 66 metrów.  My, jako poznaniacy, nad Morze Bałtyckie będziemy mieli rzut mokrą czapką. Zniknie wiele krajów, jak Holandia, Belgia, Bangladesz… Zaleje Florydę. Suma zysków i strat wychodzi dla nas niekorzystnie.

 

Apokalipsa według Jakuba?

Nie lubię straszyć. Nie lubię sensacyjnego tonu. Na swoim glacjoblogu i w książce staram się go nie stosować. Powtórzę raz jeszcze: wierzę, że czeka nas głęboka zmiana, ale niekoniecznie planetarna katastrofa, bo wciąż możemy coś zrobić i zatrzymać degradację środowiska. Pracujemy na uniwersytecie. Uświadamiamy. Dokładamy swoje cegiełki do wiedzy powszechnej.  To pozwala mieć nadzieję, że unikniemy najgorszych skutków ocieplenia klimatu i je zatrzymamy na w miarę akceptowalnym poziomie.

 

Mówi się, że punkt krytyczny mamy za sobą. Że teraz nic nam już nie pomoże. Świat umiera.

Nie ma jednego konkretnego punktu. System klimatyczny Ziemi jest zbiorem wielu podsystemów. Każdy z nich ma swoje punkty krytyczne. Jeden punkt to uproszczenie. Teraz jesteśmy na poziomie ocieplenia o ponad jeden stopień Celsjusza w stosunku do epoki przedprzemysłowej. Ten punkt krytyczny  według grup eksperckich jest na poziomie półtora stopnia. Brakuje nam około 0,3-0,4 stopnia do jego osiągnięcia. Niewiele. W przewidywaniu przyszłości mamy wiele niepewności. Nie wiemy, jak będzie się zachowywała np. Antarktyda. Istnieje jednak przekonanie, że po przekroczeniu owego 1,5 stopnia zmiany następować będą gwałtownie.

 

Na koniec trochę prywatności. Jesteś ciepłolubny czy zimnolubny?

Lubię zimno, ale nie lubię marznąć. Wszystko jest kwestią ubioru. Nie jestem masochistą. Pięć do dziesięciu stopni to mój klimat. Żona woli ciepło, więc w kwestiach wakacji ustępuję. Ustępuję, bo wiem, że raz w roku czeka na mnie Svalbard, łóżko w bazie UAM i wspaniały klimat do pracy.

 

A wakacyjne ciepłe marzenie?

Floryda, przylądek Canaveral i baza NASA. To marzenie od dzieciństwa. Są jeszcze tajemnicze góry Ruwenzori w Afryce, gdzie są jedne z ostatnich lodowców Afryki. Zimnych marzeń mam zdecydowanie więcej. Choćby Antarktyda czy Grenlandia. W zasadzie wszystkie arktyczne archipelagi…

 

Czytaj też: Dr Jakub Małecki. Tam, gdzie niedźwiedź mówi dobranoc

 

Nauka Wydział Nauk Geograficznych i Geologicznych

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.