Postać nietuzinkowa. Jeden z najznakomitszych umysłów naszej uczelni. Smakosz pyrek z gzikiem. Laureat Polskiego Nobla. Ogrodnik z zamiłowania. Twórca chemicznej biblii. Tancerz co się zowie. Rektor UAM. Proszę Państwa. Oto i on. Profesor Bogdan Marciniec.
Przygotowując się do rozmowy z panem profesorem zrobiłem kwerendę wśród naukowych źródeł. To wystarczyło by się załamać. 80 lat życia wypełnionego po brzegi nauką na dwóch stronach? To się nie uda. Panie profesorze. Ostrzegam. Zaczynamy?
- Zaczynamy.
- Życie. Ścieżka naukowa i dydaktyczna. Rodzina. Polski Nobel. PPNT. Patentów ma pan sporo, ale patent na sukces? Recepta?
- Miałem w życiu dużo szczęścia. Otaczali mnie ludzie ciekawi, zaangażowani, niosący w sobie duży potencjał energii, którzy mobilizowali mnie do różnorakich działań i podejmowania inicjatyw. Wiele im zawdzięczam. Tym niemniej, odpowiadając wprost na pytanie - patentem na sukces jest znalezienie rozwiązania. Kojarzenie metod naukowych i ludzi. Tworzenie zespołów ludzi zdolnych , którym się chce i które potrafią zarazić tym innych. To szczególnie ważne. Multidyscyplinarne spojrzenie na wiedzę i kojarzenie osiągnięcia naukowego z możliwością jego zastosowania w praktyce. Swoista synergia nauki i biznesu.
- Na początku zawsze jest rodzina. Pomogli?
- Jak najbardziej. Odziedziczyłem dobre geny po dziadku, założycielu Polskiego Związku Ogrodniczego jeszcze na terenach należących do Niemiec przed I wojną światową . Bardzo dużo zawdzięczam też mojej żonie Barbarze, profesor farmacji. Była dla mnie wsparciem przez całe życie.
- A świat naukowy? Jakiś guru?
- Z pewnością wiele zawdzięczam prof. Kuczyńskiemu, opiekunowi mojej pracy magisterskiej. Byłem oczarowany jego seminariami, wiedzą, podejściem do studenta. Moje ,,Katalizatory do przerobu ropy naftowej’’ okazały się sukcesem i znalazły zastosowanie w polskim przemyśle już w latach 60-tych XX w. Dla młodego człowieka to było wydarzenie nieprzeciętne. To była przepustka do chemii przemysłowej.
- Pana pierwszą miłością był jednak krzem?
- Zdecydowanie. W roku 1970 wyjechałem na staż podoktorski do Stanów. Sporo zawdzięczam anglistom, którzy nie chcieli psuć sobie brytyjskiego i znalazło się miejsce dla mnie. Rok pobytu na University of Kansas otworzył mi oczy na świat. Opieka prof. Richarda L. Schowena, wybitnego światowego specjalisty z dziedziny katalizy i mechanizmów reakcji organicznych, dosłownie ustawiła mi naukowe życie. Krzem, najbardziej rozpowszechniony po tlenie pierwiastek stał się moją pasją. W Stanach wykorzystałem do maksimum czas na opracowanie koncepcji i na zebranie literatury do habilitacji. W efekcie zauroczenia chemią stałem się sprawcą lub współsprawcą odkrycia szeregu reakcji katalitycznych w chemii krzemu, boru i germanu.
- W naukowym świecie pojawiła się tzw. metateza Marcińca….
- To wynik sukcesu jakim było odkrycie reakcji metatezy i sililującego sprzęgania olefin z winylosilanami. Już wówczas były one uznane za jedne z najbardziej perspektywicznych reakcji w chemii krzemu. Później przyczyniły się one choćby do rozwoju fotowoltaiki.
- …a kilka lat po nich wydana w Pergamon Press „Biblia Marcińca”?
- Raczej „biblia hydrosililowania” wydana w języku angielskim. To był wielki sukces. Nieskromnie powiem, że uważany jestem za eksperta i głównego autora (wraz z moimi współpracownikami) najważniejszej monografii poświęconej tej dziedzinie chemii. Książka stała się podręcznikiem dla wszystkich zajmujących się związkami krzemoorganicznymi na świecie. Kilkanaście lat później poproszono nas o napisanie kolejnej pracy. Powstała monografia, którą największy autorytet w tej dziedzinie, prof. John Harrod, odnosząc się do poprzedniej publikacji nazwał ,,Nowym testamentem’’.
Zrobiło nam się bardzo biblijnie. Wróćmy jednak do lat 80. Został pan rektorem UAM w wieku 47 lat. Po prof. Jacku Fisiaku. Dla wielu byłoby to ukoronowanie, ucesarzowienie. Rektorowanie pomogło?
Odpowiem, podając za przykład mojego przyjaciela i byłego rektora prof. Bronisława Marciniaka. To mi bardzo pomogło, a i potem bardzo mi pomogło w podjęciu decyzji, o niekandydowaniu. Odbyłem jedną kadencję. I to niepełną. Rektor Jacek Fisiak, którego zastąpiłem mówił o mnie, że jestem znacznie bardziej znany na świecie niż w Polsce. Pewnie tak było. Znałem świat nauki i jego organizację. Wiedziałem co chcę zrobić. Stąd i pomysł na Stowarzyszenie Absolwentów Uniwersytetu (70 lat po jego powstaniu) zaczerpnięty z Ameryki. Wiedziałem, że jak ktoś działa w biznesie, to bardzo chętnie będzie współpracował ze swoją uczelnią. Potem Fundacja UAM, a po niej Poznański Park Naukowo Technologiczny (PPNT), na stworzenie którego grunty dostaliśmy nieodpłatnie. W 1990 roku nie miałem praktycznie szans na objęcie stanowiska Rektora bo pochodziłem z tzw. „poprzedniej ekipy”. Na moje miejsce wybrany został prof. Fedorowski. Fantastyczny człowiek i uczony o szerokich horyzontach, a ja w 1992 roku wszedłem w skład Polskiej Akademii Nauk. Mogłem badać, odkrywać i publikować. To był i jest mój żywioł.
- Przecierał pan szlak łączący naukę z biznesem. W 1989 roku z pana inicjatywy w Tarnowie Mościcach powstał pierwszy w Polsce uniwersytecki spin-off. Jedyny krajowy producent organofunkcyjnych silanów. Potem Fundacja UAM, a chwilę później pierwszy w Polsce Park Naukowo Technologiczny. Jest pan zadowolony z efektów? Ze zmian świadomościowych?
Nie. Za wolno to idzie. Ale to nie tylko w Polsce. Cała Europa (również Komitet Noblowski) była zawsze pod wpływem opinii Brytyjczyków. Mówiono, że najważniejsze są odkrycia, a zastosowanie to sprawa drugorzędna i to rola przemysłu. To nieprawda. Trzeba popularyzować łączenie nowych form współpracy z przemysłem wprowadzonych w Unii Europejskiej w 2013 roku, a wspomaganych przez budżet państwa. Odzwierciedleniem takiego podejścia do nauki jest u nas Narodowe Centrum Badań i Rozwoju (NCBiR). To znakomita ścieżka do wdrażania osiągnięć naukowych, która przyniesie zadowolenie i efekt nam wszystkim. Szczególnie w przypadku innowacyjnych mikrofirm.
- Teraz pytanie, które jak przypuszczam będzie dłuższe niż odpowiedź. W 2009 roku założył pan koronę króla nauki. Otrzymał pan Polskiego Nobla za wybitne osiągnięcia i odkrycia naukowe w obszarze nauk technicznych, potem była honorowa Perła Polskiej Gospodarki i jeszcze Nagroda Pracy Organicznej Głosu Wielkopolskiego. Nagród w pana życiu zawodowym było mnóstwo, że wspomnę choćby nagrodę Prezesa Rady Ministrów za wybitne osiągnięcia naukowe (2001). To był „Rok Marcińca”. Rodzina była dumna?
- Polski Nobel był dla mnie podsumowaniem działalności naukowej. Żona i córka Berenika były bardzo zadowolone. Żona miała duży wpływ na moją wizję nauki. Jako ekspert z chemii leków poszerzała moją wiedzę o roli biochemikaliów. Była ponadto bardzo skrupulatna, wręcz precyzyjna.
- Profesor Jacek Guliński napisał, że stworzona przez pana koncepcja Wielkopolskiego Centrum Zaawansowanych Technologii opiera się na wprowadzonym przez pana ,,Poznańskim modelu transferu wiedzy’’. Pełna zgoda?
- Jak najbardziej. Od samego początku przyświecała mi idea, której efektem miał być transfer wiedzy i osiągnięć naukowo-technologicznych do praktyki gospodarczej.
Zatytułowałem dzisiejszą rozmowę: Trzy korony Marcińca. Pierwsza to rektor, druga Polski Nobel, a trzecia Wielkopolskie Centrum Zaawansowanych Technologii (WCZT), które stanowi pewną klamrę - od wdrożonej do przemysłu pracy magisterskiej po poważnego naukowca i twórcę Centrum działającego na styku nauka-biznes. Też pan to tak odbiera?
WCZT to chyba moje ostatnie, najmłodsze naukowe dziecko. To ciąg dalszy PPNT, który stał się naszą wizytówką w Unii Europejskiej. Nie znaczy jednak, że nie brakuje w nim problemów. Samo zbudowanie infrastruktury finansowane z budżetu Unii Europejskiej (około 250 milionów złotych), początkowa przychylność władz i hurraoptymizm naszych konsorcjantów przyćmiła kwestia utrzymania tego Centrum. Ówczesna pani minister stwierdziła bowiem, że WCZT leży na gruntach UAM, który jest formalnie jedynym beneficjentem tej infrastruktury i dlatego finansowanie utrzymania tego Centrum to sprawa UAM w niewielkim stopniu wspierana przez budżet. Po pięciu latach od otwarcia w dużym stopniu zarabiamy na siebie. Jest to wynik ścisłej współpracy zarówno z konsorcjantami jak i innowacyjnymi firmami. Co więcej, już dwukrotnie (2016,2017) WCZT zostało wyróżnione tytułem EuroSymbol Synergii Nauki i Biznesu. Nie znaczy to jednak, że możemy spocząć na laurach. Nigdy tak się nie stanie. Znacząco różnimy się od instytutów przemysłowych, które głównie interesują badania stosowane i zastosowania. My łączymy je z nauką na najwyższym poziomie. Wciąż budujemy nasze multidyscyplinarne centrum skupiające najlepszych specjalistów z dziedziny nauk ścisłych, przyrodniczych i technicznych. Ludzi, którzy mają najlepsze wyniki w dziedzinie badań podstawowych, a które dzięki WCZT mogą znaleźć zastosowanie. Budując Poznańską Dolinę Krzemową koncentrujemy się na nowych materiałach i biomateriałach. Reagujemy na bieżąco na potrzeby rynkowe. Jesteśmy miejscem, gdzie przedsiębiorcy mogą realizować swoje badania korzystając z naszego wyposażenia. Bo po co np. jakiejś firmie aparat do pomiaru błysku za 50 milionów złotych? Firma przyjdzie do nas i tu go zbada, a my na tym zarobimy.
Czyli wracamy do korzeni. Zespołowość, synergia, sukces?
Zespół jest najważniejszy. Wypromowałem 41 doktorów, z których 12 pracuje na stanowiskach profesorów. W większości są liderami niezależnych grup badawczych. Chcą ze mną współpracować, ale ja, chociaż powoli się wycofuję, to nadal staram się być twórczy. Muszę być na bieżąco z nauką. To mnie trzyma. Oni mnie wspierają, a nazwisko procentuje.
- Czasem też warto się nim podeprzeć.
Taaak (śmiech). Nadal jestem członkiem Komitetu Organizacyjnego (International Advisory Board) Sympozjów Krzemoorganicznych (ISOS), które odbywają się co 3 lata w różnych miejscach na świecie. W 1993 roku ISOS odbyło się w Poznaniu. Natomiast prestiżowe 8Th European Silicon Days WCZT organizowało w 2016 roku i to na wzór amerykańskich spotkań odbywających się co roku w Dolinie Krzemowej, a skoncentrowanych na dyskusji nauki z biznesem. Cieszę się, że jestem cały czas na bieżąco i widzę drogi rozwiązań. Pomagam prof. Marciniakowi, znakomitemu naukowcowi i organizatorowi z ogromnym doświadczeniem w prowadzeniu zespołów ludzkich. Czuję się potrzebny i staram się być przydatny. Z takim zespołem ludzi konkurencji się nie boimy.
- Rano, po przyjściu do pracy nadal pyta pan podwładnych ,,co zrobiłe(a)ś?’’
- Oj rzadziej (śmiech). Teraz częściej dzwonię i pytam. Bo pandemia. Ale jeśli chodzi o przyzwyczajenia, to nadal uwielbiam sadzone przez siebie ziemniaki z gzikiem i gdy tylko mogę, przebywam w ogrodzie. Cieszę się życiem, ale nie zaniedbuję nauki. Absolutnie.
Rozmawiał Krzysztof Smura
Więcej na stronie http://www.wikipen.pl/autorytety-nauki/3-bogdan-marciniec
https://marcinb.home.amu.edu.pl/
Czytaj teź:Nagrody dla innowacyjnego WCZT