Odszedł prof. Jędrzej Stępak, artysta przestrzeni, wykładowca WSE i twórca największego na świecie kosza wiklinowego. Przypominamy rozmowę z profesorem Stępakiem, jaką przeprowadziliśmy kilka lat temu.
– Pasjonuje mnie tworzenie zarówno w dużej, jak i małej przestrzeni. Lubię ją aranżować. Już na studiach wystawiałem dużo swoich prac, zostało mi to do tej pory – mówi twórca. Znany na świecie artysta plastyk rozpoczął swoją karierę artystyczną z myślą o scenografii filmowej i teatralnej. Dyplom zrobił w pracowni gobelinu u Magdaleny Abakanowicz, ale ukończył też grafikę i plakat u prof. Waldemara Świerzego oraz scenografię u Józefa Szajny w Warszawie. Od w 1979 r. pracuje w CK Zamek, gdzie prowadzi pracownię tkaniny i form wizualnych. Profesor od początku swojej kariery tworzył dużo i często wystawiał swoje prace w kraju i zagranicą. W młodości, mimo niesprzyjającego klimatu lat 80., profesor jeździł po świecie jako aktor i scenograf z teatrem studenckimi Maya na festiwale do Niemiec, Francji, Portugalii. – Marzyłem o dalekich wyjazdach, jednak nostalgia za Polską była silniejsza. Nigdy nie czułem się obywatelem obcego kraju – wspomina profesor.
Większe możliwości podróżowania otworzyły się w latach 90., które prof. Stępak potrafił dobrze wykorzystać. Wtedy artysta wyjechał m.in. na roczne stypendium Fundacji Kościuszkowskiej do USA. – Przygotowałem trasę artystyczną od Wschodniego do Zachodniego Wybrzeża przez osiem uniwersytetów, w których prowadziłem wykłady i zajęcia ze studentami – mówi. – Byłem w Chicago, Nebrasce, najwięcej czasu spędziłem w San Francisco, gdzie wykonywałem rzeźbę z wikliny pod tytułem „Running wall”. Samo tworzenie stanowiło rodzaj performance, przeprowadzanego na oczach publiczności.
Od lat domeną prof. Stępaka są rzeźby rosnące, tworzone z żywych drzew i krzewów, które rozwijają się i rosną latami. Inspiracje przyrodą mają źródło w dzieciństwie spędzonym w rodzinnym domu w Puszczykowie na brzegu Krajobrazowego Parku Narodowego. A sama fascynacja rosnącymi rzeźbami narodziła się trochę przypadkowo. – Kiedyś jechałem rowerem nad Wartą w Poznaniu. Gałęzie krzewów zasłaniały ścieżkę – odgarnąłem je i zaplotłem, żeby nie przeszkadzały. Gdy kilka lat później tamtędy znów jechałem, zobaczyłem, jak się zrosły i pomyślałem, że ktoś ładnie to zrobił, a to byłem ja! – dzieli się anegdotą profesor.
Częściowo za sprawą żywych rzeźb prof. Stępak rozpoczął pracę na UAM w 1999 r. Profesor współpracował wtedy z duszpasterstwem akademickim ojca Jana Góry. Projektował park i tworzył ze studentami aranżacje z wikliny na Spotkania Młodych na Lednicy, na co zwrócił uwagę m.in. prof. Stefan Jurga, ówczesny rektor UAM. – Spytał mnie, czy chciałbym pracować na uczelni. Odpowiedziałem, że nie wiem, co miałbym tam robić. On na to: – No jak to? Bardzo dużo, widzę, jak pracujesz ze studentami. Spodobał mi się ten pomysł, a moje wykształcenie i dorobek wskazywały, że mogę pracować na UAM. I tak zaproponowano mi pracę na Wydziale Studiów Edukacyjnych – mówi.
Na WSE prof. Stępak prowadził Pracownię Form Przestrzennych, potem Zakład Działań Twórczych w Przestrzeni Społecznej, a od dwóch lat kieruje Laboratorium Działań Twórczych w Przestrzeni Społecznej.
– Laboratorium wychodzi poza przestrzeń uniwersytetu, jest jego wizytówką. Organizujemy wystawy, performance, działamy na festiwalach kultury studenckiej m.in. na Kulminacjach. Na UAM nawiązałem współpracę z uniwersytetami w Kuala Lumpur i Penang w Malezji, gdzie wykładałem jako visiting artist. Na Apallachian University w Karolinie Północnej zrobiłem jedną z polskich odsłon wystawy sztuki polskiej. Od lat współpracuję z uniwersytetem we Lwowie. Realizujemy tam wspólnie duży projekt międzynarodowy. Jak widać, interesuje mnie nie tylko przestrzeń otwarta, ale też przestrzeń międzyludzka – żartuje profesor.
Przez dwa lata profesor kierował też galerią na Wydziale Fizyki, gdzie wystawiał prace studentów i swoje. – Wychwytuję zdolnych studentów. Mam do tego dar. Bardzo lubię prowadzić fakultety dla studentów matematyki i filozofii, bo oni myślą trochę inaczej i tworzą często świetne prace. Niektórzy odnieśli duży sukces. Jeden z absolwentów filozofii prowadzi galerię w Londynie, a Wojtek Marczuk, który miał u nas wystawę, teraz prowadzi dużą firmę marketingową – wspomina profesor.
Jednym z ulubionych materiałów prof. Stępaka jest wiklina. To częściowo dzięki niej artysta osiadł w okolicach Nowego Tomyśla i związał się z wielkopolskim zagłębiem wikliny na lata. W budynku dawnej szkoły w sąsiedztwie Nowego Tomyśla profesor ma swoją pracownię, gdzie organizuje również wystawy. Miasto zawdzięcza profesorowi sławę za sprawą rzeźby Kosz 2000. U progu trzeciego tysiąclecia mieszkańcy chcieli zareklamować swoje miasto i jednocześnie zrobić wspólnie coś nowego. Padł pomysł, by wykonać wielki kosz. Rozpisano konkurs, który wygrał prof. Stępak. – Mój projekt nawiązuje do łodzi – herbu miasta. Przypomina zarówno koszyk, który można wziąć do ręki, jak i korab – wyjaśnia.
Przygotowania zajęły więcej czasu niż samo wyplatanie rzeźby. Miasto zgłosiło pracę do Księgi Rekordów Guinnessa, ale jej przedstawiciele długo się nie odzywali i nie było wiadomo, czy kosz wiklinowy nie będzie zbyt mały. Zgodę na postawienie obiektu na Placu Niepodległości w Nowym Tomyślu musiał też wyrazić architekt wojewódzki. Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło. Formalności załatwiono i można było przystąpić do wykonania dzieła. W pracach wzięło udział ok. 60 osób, w większości lokalnych rzemieślników. Wiklina wspierała się na konstrukcji metalowej i betonowej, rzeźba była pozbawiona dna, tak by rośliny, które ją wypełniły, mogły pobierać wodę, a kosz nie butwiał od spodu. Profesor zasadził różnorodne drzewa – rododendrony, katalpy, klony, iglaki tak, by kosz o każdej porze roku prezentował się atrakcyjnie. Dwa dni przed ukończeniem prac z Londynu przyszły wymiary – okazało się, że nowotomyski kosz szczęśliwie pobił rekord Guinessa! Po sześciu latach kosz wykonany z nieimpregnowanej wikliny trzeba było zastąpić nowym, bardziej trwałym i jeszcze większym – o 20 m długości i 10 m wysokości. W zeszłym roku rzeźbę odnowiono i zainstalowano oświetlenie. Kosz odniósł wielki sukces, wydano znaczek pocztowy z jego wizerunkiem, pocztówki, etykiety na piwo, a nawet wybito monety. Kosz stał się niejako symbolem Nowego Tomyśla.
Warto dodać, że prof. Stępak współpracował z organizacją Greenpeace, dla której zaprojektował kolekcję mebli z wikliny. Z tego materiału stworzył również taras polskiego pawilonu na Wystawie Światowej Expo w Hiszpanii w 1992 r. – Powstał taras, za który dostałem nagrodę. To było szaleństwo, wielkie ryzyko, bo miałem tylko dwa miesiące na zorganizowanie wszystkiego, łącznie z meblami i wszystkimi pracami. Prace wykonały zakłady wikliniarskie w Nowym Tomyślu oraz wikliniarze w Aleksandrowie Kujawskim. Na Expo pojechały dwa tiry wyrobów. To był duży sukces, bo było głośno nie tylko o mnie, ale i o Nowym Tomyślu – podsumowuje profesor.
Czytaj też: Beata Iwanicka. Nikt nie dawał mi szans