Wersja graficzna

Prof. Wolff-Powęska. UP nie stanowił szczególnego przypadku

fot. Adrian Wykrota
fot. Adrian Wykrota

Z prof. Anną Wolff-Powęską rozmawia Magda Ziółek

Należy Pani do grona naukowców, którzy badali przypadki antysemityzmu na UP. Czy te badania odkryły coś, czego Pani wcześniej nie wiedziała, nie przeczuwała?

Projekt nie jest skończony. Ciągle trwają jeszcze badania i z pewnością ich efekty nie usatysfakcjonują wszystkich. Zdumiewać może jednak fakt, że nikt dotąd nie podjął się realizacji tego ambitnego zadania. Jeśli chodzi o mnie, to relacje na poznańskim uniwersytecie znajdowały się daleko poza sferą moich zainteresowań. Przez dekady byłam skupiona na stosunkach międzynarodowych oraz historii myśli politycznej w Europie, głównie na obszarze niemieckojęzycznym. Moi rodzice, rodzina, wszyscy pochodzili ze środowisk odległych od życia uniwersyteckiego. Temat był im całkowicie obcy.

Nie znaczy to bynajmniej, że kwestia antysemityzmu była mi obojętna. Nie sposób zajmować się dziejami niemieckiej myśli politycznej bez uwzględnienia roli antysemityzmu w dziejach tego narodu. W 2003 r. opublikowałam książkę o postawie niemieckich Kościołów wobec tzw. problemu żydowskiego. Studia nad tym tematem pozwoliły mi głębiej wejść w warunki egzystencji Niemców pochodzenia żydowskiego, wzajemnych relacji, nade wszystko jednak szukać odpowiedzi na pytanie o korzenie antyjudaizmu w całej Europie. Hierarchowie Kościołów katolickiego i protestanckiego, teolodzy, wykładowcy uniwersyteccy byli głęboko uwikłani w rasistowskie działania.

Wydawać by się mogło, że to właśnie Uniwersytety powinny być wolne od wszelkiego rodzaju ideologii, otwarte dla wszystkich?     

Z pewnością ma Pani rację, mówiąc, iż od uniwersytetów oczekiwać się winno wewnętrznej suwerenności. W końcu alma mater stanowiła przez wieki synonim humanizmu, centrum oświecenia o kulturotwórczym znaczeniu. Tak więc antysemityzm stanowił zaprzeczenie idei universitas, powszechności i całościowego traktowania wspólnoty uczelnianej, odległy od Humboldtowskiego ideału wartości uniwersyteckich. Pozostaje on jednym z najbardziej wstydliwych i mrocznych rozdziałów w dziejach europejskich uniwersytetów. Uniwersytet Poznański nie stanowił bowiem szczególnego casusu.

            Źródeł antysemityzmu na uczelniach wyższych należy szukać zarówno w uwarunkowaniach historycznych i przemianach politycznych, społecznych,  jak i w zakorzenionych od wieków w świadomości ludzi uprzedzeń i negatywnych stereotypów. Nade wszystko stanowił on integralny element tożsamości kształtujących się w XIX stuleciu państw narodowych i ich elit. W przeciwieństwie jednak do tradycyjnego antyjudaizmu nowoczesny antysemityzm potrzebował naukowego, a de facto pseudonaukowego wsparcia.

            Postawa studentów i wykładowców wobec społeczności żydowskiej w dwudziestoleciu międzywojennym była m. in. reakcją na postępującą emancypację żydowskiej mniejszości w okresie rozkwitu idei liberalizmu, wolności, demokracji. Wiara w postęp, hasła równości i braterstwa stanowiły wyzwanie, które obok entuzjazmu elit środkowoeuropejskich wyzwalało lęk przed zakłóceniem dotychczasowego porządku. Wielu naukowców w całej Europie dostarczało pseudoargumentów dla uzasadnienia wyższości białej rasy nad innymi. To m. in. fikcyjne Protokoły Mędrców Syjonu, tezy darwinizmu społecznego oraz pisma Arthura de Gobineau trafiały na podatny grunt  w czasie, gdy powstające państwa narodowe potrzebowały legitymizacji nowych porządków, mitów założycielskich integrujących społeczności o różnych etnicznych korzeniach. Europa Środkowo-Wschodnia, której „opóźnione” w stosunku do zachodnich, narody, miały szczególną potrzebę demonstracji jedności etnicznej, stanowiła istotny rozsadnik antyżydowskości.

            Kraje tego regionu, które wcześnie utraciły niepodległość, po latach niewoli zaistniały po I wojnie światowej jako suwerenne podmioty. Z gorliwością neofity eksponowały swą narodową tożsamość, nieprzygotowane na wieloetniczne i wielokulturowe społeczeństwo. Dodatkowo jeszcze zmiany graniczno-terytorialne w wyniku Traktatu Wersalskiego przyczyniły się do rozbudzenia poczucia krzywdy, tym samym zaś do natężenia tendencji nacjonalistycznych. Toteż dyskryminacyjne praktyki wobec studentów żydowskich wszędzie tam miały m. in. charakter odreagowania za  konsekwencje wojny i postanowienia Traktatu.

            We wszystkich odrodzonych państwach siły liberalne i lewicowe były niezwykle słabe, niezdolne do obrony raczkującej demokracji, która rychło została zmieciona ze sceny dziejowej przez środowiska prawicowo-nacjonalistyczne. A słaba demokracja oznaczała łatwość ulegania faszyzacji. Antysemityzm, bazujący na antyjudaizmie, zakorzenionym szczególnie w krajach katolickich, znalazł w ruchu faszystowskim i nacjonalizmie najlepszą i najskuteczniejszą pożywkę.

Dlaczego Żydzi byli tak „groźni” dla rodzących się właśnie nowych organizmów państwowych. W czym upatrywano zagrożenie?

Poczucie zagrożenia było  inspirowane w dwudziestoleciu międzywojennym przez różne środki przekazu, głównie prasę, broszury, plakaty, podręczniki szkolne. Wszędzie pojawiały się identyczne oskarżenia, utrwalone przez wieki i odporne na wszelką racjonalną perswazję. Żydzi jako beneficjenci oświeceniowej przemiany podzielali prądy ideowe liberalizmu, które przyniosły im w Europie prawo do godnego życia. Początek wolności i rozkwitu żydowskiej przedsiębiorczości zbiegł się w czasie z przeobrażeniami struktur społecznych, efektem urbanizacji i industrializacji na przełomie XIX i XX w. Żydzi budzili więc zazdrość otoczenia. Inteligencja żydowska korzystała z dobrodziejstw nowej epoki. Zachłystnęła się możliwością kształcenia. Ich pozycja, osiągnięcia naukowe i gospodarcze kontrastowały tym bardziej ze światem ubóstwa wielkomiejskiego. W krajach katolickich, jak Austria, Polska, Węgry, gdzie według wszelkich wyobrażeń Żydzi jako „bogobójcy”, którzy dawno powinni być skazani na nicość, trwali i rozwijali się, trudno było pogodzić się z nową sytuacją.

W efekcie próbowano w sposób „naukowy” opisywać powody, dla których nie powinni studiować a w konsekwencji sprawować ważnych społecznie funkcji. Może Pani opowiedzieć o tym, jakimi posługiwano się argumentami?

Arsenał argumentów antyżydowskich na uczelniach był bogaty. Główny argument to zarzut nadreprezentacji Żydów wśród absolwentów studiów wyższych, czy wręcz „nadmiernej ekspansji żydowskiej” i konieczność „ochrony młodzieży chrześcijańskiej klasy średniej”. Oskarżenie to, wszechobecne we wszystkich krajach Europy Środkowej, było umocowane w stereotypie Żydów jako dominującej grupy w najważniejszych sektorach życia społecznego i gospodarczego. Wynikało to z faktu, że większość społeczności żydowskiej mieszkała w miastach. Na  Węgrzech minister kultury tłumaczył bez ogródek w 1926 r., iż „całkowite otwarcie bram uniwersytetu byłoby katastrofą”. Wiązało się to z wojną ideologiczną. Studentów ze Wschodu traktowano jako agentów komunistycznych. Liderzy zamieszek antysemickich często wywodzili się ze środowisk wiejskich, którzy swe kompleksy związane z nędzą życia na prowincji, przeprowadzką do miast, wyalienowaniem, odreagowywali  agresją, postrzegając  młodzież pochodzenia żydowskiego jako obcą i wrogą.

            We wszystkich krajach tego regionu ustawa o numerus clausus traktowana była jako „kulturowa konieczność”. Posługiwano się pojęciem „antysemityzmu konieczno-obronnego”. Rektor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, Stanisław Pigoń, odrzucał pomysł egzaminu wstępnego, argumentując tę decyzję, iż dawałby on pierwszeństwo żydowskim studentom, którzy „jako intelektualiści rozwijają się wcześniej niż Słowianie i lepiej zdają egzaminy”. Na uniwersytecie w Budapeszcie zarzucano żydowskim akademikom „nadmierny intelektualizm” i nie ukrywano obaw wobec ich pomysłowości, talentów, pracowitości, przede wszystkim konkurencyjności, które to cechy, jak pisano, przekraczają możliwości „rasy węgierskiej”. Prasa akademicka w Wiedniu rozbudzała obawy przed napływem studentów i akademików żydowskich ze Wschodu (Ostjuden) w obawie, że dla „naszych może zabraknąć chleba”.

            W latach trzydziestych coraz częściej pojawiały się jawnie rasistowskie zarzuty. Rasistowski antysemityzm stanowił wszędzie poza Czechosłowacją ideologię integrującą katolicko-narodowe siły. Wszelkie akty przemocy fizycznej potrzebowały uzasadnienia. Prym wiodły w tym względzie wydziały medyczne, szczególnie instytutu anatomii. „Niech żyje medycyna bez Żydów” głosiły hasła polskich studentów; wyrażały one nastroje w większości krajów w tej części Europy. Powszechny był zarzut, iż Żydzi nie dostarczają zwłok do prosektoriów, gdyż chcą się uczyć „na trupach chrześcijańskich”.
 W uzasadnieniu przemocy w prosektoriach pojawiały się stwierdzenia, iż studenci żydowscy nie chcą poddawać sekcji zwłok żydowskich, ponieważ obawiają się ujawnienia, że ich „ciała skupiają wszystkie anomalia i że ich rozum ma odmienny charakter aniżeli nieżydowskie rozumy. Dlatego tylko w ich umysłach może zrodzić się bezsensowny pacyfizm”.

            Długa tradycja antyjudaizmu w Austrii pozwalała na otwarcie rasistowskie ataki wobec wykładowców i studentów żydowskich. Tutaj już w pod koniec XIX w. katolickie pismo głosiło: „Żyd nie jest Niemcem, lecz Azjatą i nawet Semitą”. Profesor medycyny pisał w 1875 r., że węgierscy i galicyjscy studenci medycyny wykazują pewne „duchowe i cielesne upośledzenie”, co dyskwalifikuje ich w zawodzie lekarza. Między bowiem „czysto niemiecką i czysto żydowską krwią” istnieje nie do przezwyciężenia różnica. „Inwazję obcych rasowo elementów” ze Wschodu określano ”rakiem naszych akademickich stosunków”. Czasopisma akademickie w Wiedniu nie przebierały w słowach, określając Żydów „najmniej wartościową na  świecie rasą kundli”, „rasą strasznych bękartów”.

Ograniczanie dostępu do uczelni traktowano jako uzasadnioną „ochronę zawodów owocnych finansowo”. Wszechobecna była propaganda o „żydowskim spisku”. Antysemityzm inspirowany był narastającymi tendencjami nacjonalistycznymi. Nie ukrywano, że należy bronić „zdrowego organizmu narodowego”. W końcu na Uniwersytecie Warszawskim w 1937 r. padła deklaracja, że Żydzi są tu „mile widziani, ale jako obiekty w prosektorium”.

Wspomniała pani nazwisko prof. Stanisława Pigonia, również na UP antysemityzm popierało kilku wybitnych profesorów. Mam z tym problem. To jakimi byli ludźmi kładzie cień na ich dokonania naukowe, bierze je w cudzysłów. Czy można te dwie sfery życia oddzielić, tak aby na powrót zaufać im jako naukowcom?

 Problem uczonych o znacznych dokonaniach naukowych, skażonych rasizmem i antysemityzmem to m. in. problem moralny. Nie oceniam ich, chcę zrozumieć.  Jeśli jednak porównamy obecną sytuację nie tylko w Polsce, kiedy coraz powszechniejsze staje się zjawisko wspierania przez elity najbardziej karkołomnych tez i działań, dyskryminujących mniejszości przez władze demokratycznych państw, to nie trudno spostrzec, że  konformistyczne dostosowanie się do sytuacji, kłamstwo i fanatyzm, które cechowały antysemickie elit międzywojnia, mają się dzisiaj równie dobrze. Rasistowskie wypowiedzi hierarchów Kościoła, jak i różnej maści polityków wywodzą się z tych samych źródeł ideowych i kierują się tą samą potrzebą dyskredytacji innego dla wzmocnienia poczucia własnej wartości.

zob. też. 

 

Nauka Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.