Wersja graficzna

Prof. Patryk Borowiak. Duch miasta zapisany w pejzażu

Prof. Patryk Borowiak, fot. Adrian Wykrota
Prof. Patryk Borowiak, fot. Adrian Wykrota

Profesor UAM Patryk Borowiak jako jeden z nielicznych slawistów w Polsce analizuje i opisuje pejzaż językowy miast. – Badam pejzaż miejski przez wszystkie zmysły, po to, by później, czytając o mieście, można było poczuć jego atmosferę – mówi naukowiec, który realizuje projekty w Sofii, Nowym Jorku, Warszawie. 

Patryk Borowiak jest slawistą i polonistą, zajmuje się onomastyką, czyli bada nazwy własne. Jego naukowa pasja zaczęła kiełkować w dzieciństwie. Dziadek profesora, zamiast grać z nim w piłkę, często pokazywał mu tabliczki z nazwami ulic i opowiadał o znanych Polakach. – Gdzieś to we mnie zostało, nie przejdę obojętnie bez zwrócenia uwagi na nazwę czy napis, gdziekolwiek jestem na świecie – mówi naukowiec.  

 

Językoznawca z początku badał nazwy geograficzne, potem zajął się firmonimami – napisał książkę o nazwach szyldów w miastach Polski i Bułgarii. Teraz chce wszystko, czym się do tej pory zajmował, włączyć w szerszy kontekst. Zainteresował go pejzaż językowy miast, zagadnienie jeszcze niezbyt popularne w polskim językoznawstwie, zaczerpnięte od naukowców anglosaskich. Na pejzaż językowy, nazywany też krajobrazem lingwistycznym, składają się wszelkie napisy, które widzimy wokół nas. Mogą to być zarówno znaki urzędowe, na przykład drogowskazy, jak i napisy nieoficjalne, tworzone ad hoc przez mieszkańców, w tym graffiti.  

 

– Badam pejzaż miejski przez wszystkie zmysły, po to, by później, czytając o mieście, można było poczuć jego atmosferę, na przykład wyobrażając sobie fakturę, zapach przedmiotów, które się w nim znajdują. Pracuję nad metodologią tych badań – wyjaśnia prof. Borowiak. 

 

Przygoda z pejzażem miejskim zaczęła się od miast bałkańskich, kolorowych i pełnych najróżniejszych napisów, potem miast amerykańskich i polskich. – Jeżdżę, oglądam, fotografuję, moim materiałem są zdjęcia – kontynuuje slawista. – Na ich podstawie napiszę książkę dotyczącą szeroko pojętego pejzażu miast na przykładzie Sofii, Warszawy i Nowego Jorku.  

 

Badacza interesują miasta na styku kultur. Taka jest stolica Bułgarii, w której funkcjonują dwa alfabety: oficjalna cyrylica i nieoficjalna łacinka. Napisy w obu alfabetach mieszają się ze sobą w przestrzeni miejskiej. Za to w Nowym Jorku, kulturowym tyglu, spotkać można napisy w językach z całego świata. – Na Queensie i Brooklynie, gdzie mieszkają Polacy, napisy pokazują fale emigracji z naszego kraju. Ciekawi mnie wszystko, każda pożółkła kartka w sklepie, która wisi tam od lat. Staram się zauważać te elementy i poprzez nie pokazać obraz miasta, jego ducha – przekonuje naukowiec. 

 

Co ciekawe, nowa Polonia żyje nie tylko za oceanem – w ostatnich latach pojawiła się w Sofii za sprawą korporacji, które przeniosły do Bułgarii swoje filie, między innymi ze względu na niższe podatki. Pracuje w nich wielu naszych rodaków. – Sofia stała się językowym zagłębiem, w którym widać nowe elementy. To się nawarstwia i szybko zmienia. Chcę uchwycić ten moment. Zrobiłem wiele zdjęć z napisami, których już dzisiaj nie ma, zostały one zamalowane lub przerobione – mówi slawista.  

 

Badania prowadzone w Europie i Stanach Zjednoczonych wskazują między innymi różnice w mentalności zamieszkujących je społeczności. Widać to w działaniach władz miejskich. W Polsce samorządy zajmują się tworzeniem parków kulturowych, porządkowaniem pejzażu miejskiego, usuwaniem nielegalnych reklam. Takich działań nie podejmuje się w Bułgarii, gdzie pełno jest tak zwanych „duchoszyldów”, czyli szyldów, które od dawna nie pełnią swojej roli, informując na przykład o sklepie, który nie istnieje. 

 

– W Bułgarii znalazłem szyldy napisane ręcznie starym alfabetem sprzed reformy ortograficznej – zauważa badacz. – U nas już prawie nie ma takich rzeczy, chociaż całkiem niedawno udało mi się zrobić zdjęcie tablicy z nazwą ulicy Wierzbięcice 66, a pod numerem była mała tabliczka z napisem Gwardii Ludowej. Wyszukuję takie perełki pokazujące zmiany polityczne i społeczne związane wcześniej z transformacją, a dzisiaj z globalizacją.  

 

Natomiast w Nowym Jorku naukowca zainteresowało najstarsze metro świata, podziemny pejzaż tego miejsca: tabliczki informacyjne i nieformalne napisy, które się w nim znajdują. Swoje znaleziska naukowiec porównuje z metrem w Sofii, jednym z najmłodszych. 

 

Zanim Patryk Borowiak zaczął badać najludniejszą aglomerację za Atlantykiem, zajmował się nazwami lokali gastronomicznych w miastach Polski i Bułgarii. Był to jego projekt habilitacyjny. Naukowca oprócz samej nazwy interesował cały szyld, czyli nie tylko nazwa, ale też grafika i materiał, na którym je umieszczono. Wszystkie te elementy mają swoje znaczenie. Szyldy restauracji odzwierciedlają ich misję, na przykład lokal eko może mieć szyld zbudowany z materiałów z drugiej ręki – starego drewna lub palety.  

 

Zobacz też: Prof. Aleksander Mikołajczak. Pióro jest wieczne

 

– Ten projekt kosztował mnie dużo czasu, ale też dał mi ogromną satysfakcję – zauważa językoznawca. – Wielokrotnie rozmawiałem z właścicielami i menedżerami restauracji, klubów, kawiarni, by pokazać lokalny koloryt i aktualne trendy. W Poznaniu pojawiła się moda na nazwy gwarowe, takie jak Szneka z Glancem czy Pyra Bar. Niektóre z nich tworzą kuriozalne połączenia, hybrydy nazewnicze, na przykład Ryczka Café – słowo z gwary poznańskiej zestawiono z wyrazem francuskim i jeszcze dopisano po angielsku Wine and Bar. Wszystko to mnie interesuje – deklaruje. 

 

Badania te pokazały fale mód żywieniowych na świecie. Fascynacja sushi, która zapanowała najpierw na Zachodzie, trafiła do Polski, a następnie do Bułgarii. Ale pojawiają się też lokalne trendy: lody rzemieślnicze w Polsce, boom na włoskie gelato w Bułgarii. Kuchnia bułgarska czerpie z bogactwa kultury kulinarnej południa Europy, co przejawia się zarówno w potrawach, jak również w różnorodności regionalnych lokali, nieznanych w Polsce, takich jak mechana (odpowiednik karczmy). 

 

– W Polsce wiemy, co to jest restauracja, bar, bistro, kawiarnia, ale w Bułgarii funkcjonuje kilkadziesiąt rodzajów lokali gastronomicznych, z których każdy służy czemuś innemu – tłumaczy prof. Borowiak. – Do jednego pójdziemy tylko na kawę, do drugiego tylko na słodkie, w trzecim podają alkohol i coś małego do zjedzenia, w innym nie ma alkoholu, ale można coś zjeść, bo mieści się w muzułmańskiej dzielnicy. Polecam Bułgarię. Ostatni raz byłem tam rok temu i bardzo za nią tęsknię, jestem uzależniony od tego kraju – mówi naukowiec. 

 

Do badania nazw w szerszym kontekście – przez pryzmat przedmiotów – zainspirował młodszego kolegę prof. Aleksander W. Mikołajczak. Wspólnie napisali książkę „Design saszetki cukru. O komunikowaniu się z rzeczami”. Na pomysł publikacji wpadli w czasie podróży na konferencję na Bałkanach. – Jechaliśmy razem samochodem, często zatrzymywaliśmy się w kawiarniach, gdzie do kawy dostawaliśmy cukier w saszetkach – wspomina slawista. – Niektóre zabieraliśmy ze sobą na później. Nagle zorientowaliśmy się, że mamy serię kolorowych opakowań z cytatami, dowcipami, dziełami sztuki. Postanowiliśmy napisać na ich temat artykuł, nie minęło pięć minut, jak przyszedł nam do głowy pomysł na książkę.  

W publikacji autorzy analizowali element językowy na równi z procesem produkcji i „życiem” saszetek. – Powrót do rzeczy jest dziś widoczny również w językoznawstwie – podsumowuje Patryk Borowiak.  

 

Nauka Wydział Filologii Polskiej i Klasycznej

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.