Dr Olha Lehka-Paul pochodzi ze Lwowa i mimo, że ma polskie korzenie, przez 24 lata swojego życia nie łączyła swojej przyszłości z Polską – los jednak spłatał jej figla.
Wiadomość o wojnie zastała dr Olhę Lehkę-Paul w jej domu, w Poznaniu. Wcześnie rano obudziła ją koleżanka z wydziału, wysyłając wiadomość na komunikatorze. Czytała ją potem trzy, cztery razy, aby zrozumieć, co się wydarzyło. - Tak naprawdę wojna w Ukrainie trwa od 8 lat. Przez cały ten czas na wschodzie kraju ginęli ludzie. Skąd zatem to zaskoczenie? Myślę, że trudno było nam wszystkim uwierzyć, że w Europie, w XXI wieku można rozpętać wojnę i planowo zabijać ludzi – mówi.
Olha Lehka-Paul czuje się Ukrainką, jednak, jak sama wspomina, jej rodzina ma polskie korzenie. - Taka uroda zachodniej części Ukrainy - mówi. - Wszyscy tam mamy jakąś - choćby daleką - rodzinną więź z Polską. W tym przypadku to była prababcia ze strony mamy. W domu Olhy co roku na Boże Narodzenie śpiewa się kolędy po polsku, razem z babcią chodzą też do kościoła katolickiego. Na tym jednak koniec, bo języka polskiego Olha nauczyła się w wieku 23 lat, wtedy poznała swojego przyszłego męża, Polaka.
- Ukraina jest moim domem, pozostanie we mnie na zawsze, ale też pochodzę z miejsca, gdzie łatwo było ten patriotyzm w sobie pielęgnować. Lwów uważany jest za kolebkę kultury ukraińskiej, ale jest też miastem otwartym, kosmopolitycznym, europejskim. Na przestrzeni wieków mieszkali tu Ukraińcy, Ormianie, Żydzi no i Polacy. Zresztą tę część historii mojego miasta lubię najbardziej. Dzięki Polakom mogliśmy rozwijać swoją tożsamość kulturową, pielęgnować swoją ukraińskość. W odróżnieniu od wschodniej części Ukrainy, gdzie będąc pod wpływem Rosji, bezlitośnie tłumiono ukraińską kulturę i język – wyjaśnia.
Jak mówi, „ze Lwowa można wyjechać, ale Lwów człowieka nigdy nie opuści. To jest coś, co ma się głęboko w sercu”. Dlatego tak bolesne są dla niej teraz wszystkie te obrazy z miasta. Kiedy ogląda w TV lub mediach społecznościowych jak mieszkańcy szykują się na wojnę: zabezpieczają budynki, witraże, rzeźby. Wszystko to wywołuje dalekie wspomnienia z dzieciństwa. - Pamiętam, jak spacerowałam po Lwowie z moją babcią. Ona lubiła opowiadać mi o dawnym mieście, o witrażach, rzeźbach, kościołach, których nie ma już od wielu lat. Babcia jednak je pamiętała z opowieści swojej własnej babci i bardzo przeżywała, że zostały bezpowrotnie zniszczone – wspomina.
Mama i babcia Olhy schroniły się przed wojną w Poznaniu. Nie chciały ryzykować. Ich dom położony jest między dwoma obiektami strategicznymi. W podobny sposób myśli teraz wiele osób. Opuszczają kraj dla dobra swoich dzieci, starszych rodziców, schorowanych bliskich. Olha stara się nie oceniać: zarówno tych, co wyjechali, jak i tych którzy zostają, dla wszystkich znajdzie się w Ukrainie miejsce po wojnie. - Rozmawiałam kilka dni temu z koleżanką, która została we Lwowie. Powiedziałam, że boję się o nich, o losy tej wojny. W Ukrainie przecież pozostał mój tata, kuzyni. A ona mi na to: „nie możesz myśleć w ten sposób, my tutaj raczej wszyscy zginiemy niż poddamy się Rosjanom”.
Dr Olha Lehka-Paul z zawodu jest tłumaczką języka angielskiego. Ukończyła studia tłumaczeniowe na Uniwersytecie Narodowym we Lwowie, przez dwa lata pracowała tam jako wykładowca. Aż na jednym z portali internetowych poznała swego przyszłego męża i zaiskrzyło. Do Poznania przyjechała w 2014 roku, aby rozpocząć nowe życie. Podjęła studia doktorskie na Wydziale Anglistyki, trafiła pod troskliwe skrzydła prof. Bogusławy Whyatt. Olhę zawsze interesowała tożsamość tłumacza. Jej naukowym badaniom patronował na Uniwersytecie Lwowskim Iwan Franko, ukraiński pisarz i poeta, który swoje pierwsze utwory napisał po polsku.