Wersja kontrastowa

Prof. Krzysztof Szydzisz. Dyrygent odpoczywa w ciszy

Fot. A. Wykrota
Fot. A. Wykrota

Z prof. Krzysztofem Szydziszem, dyrygentem Chóru Kameralnego UAM rozmawia Magda Ziółek

Jakiej muzyki słucha pan w czasie wolnym?

Często jestem o to pytany. A kiedy odpowiadam, że niczego, to ludzie się dziwią. Taki mam zawód. Aby odpocząć od dźwięków, potrzebna jest cisza. To trochę tak, jak z treningiem u biegacza – raczej nie wypoczywa na bieżni. U mnie w domu wszyscy o tym wiedzą. Nie lubię dźwięków w tle, często spieram się oto z synem, proszę, aby wyłączył muzykę. Jeżeli słucham muzyki, to słucham inaczej, bardziej dynamicznie: analizuję dźwięki, harmonię, rytm, formę, skupiając na nich uwagę.

Wiem już, że odpoczywa pan w ciszy. A co robi pan w czasie wolnym? 

Mam dość szerokie zainteresowania i nie dotyczą one wyłącznie muzyki czy chóralistyki. Naukowo zajmuję się emisją głosu albo szerzej: brzmieniem głosu ludzkiego. W związku z tym interesuje mnie człowiek jako całość, również w aspekcie jego biologii i fizjologii związanej np. z uprawianiem sportu.  Sam tego doświadczam, eksperymentuję na sobie, chcę być w dobrej kondycji na dłużej. Jeżeli mam czas, to chętnie jeżdżę na rowerze, nartach, bardzo dużo pływam, również na desce windsurfingowej. Lubię sport i wszystko, co w nim szalone, co może nie powinno być już dla mojego wieku dozwolone. Ale ja podejmuję te wyzwania i często ponoszę tego konsekwencje w postaci kontuzji. Sport potrzebny jest mi do tego, aby oderwać się od codzienności, inaczej spojrzeć na życie, na zawodowe pasje, wejść w nowe środowiska. Często muzycy zamykają się w enklawach swojego otoczenia. Rozumiem to, łatwiej jest rozmawiać z kimś, kto mówi tym samym językiem. Niemniej ja jednak potrzebuję spojrzenia oczyma innych ludzi na to, co robię…

Wrócę jeszcze do sportu. Obserwowałam pana w trakcie koncertu, to ogromny wysiłek fizyczny.

Tak, to prawda. Potocznie słowo „dyrygentura” kojarzy się z postawą stojącą. Dyrygent stoi przed chórem i porusza rękoma, całym ciałem. Tymczasem my – myślę o muzykach – rozumiemy to jako rodzaj komunikowania się z zespołem, swego rodzaju język, który ma ustalone zasady. Odbiorcami tego przekazu jest chór lub orkiestra. Jeżeli ta komunikacja jest skuteczna, dyrygent może w bardzo krótkim czasie przekazać swoje myśli i uczucia, nadać kierunek interpretacji utworu. Jeśli tak się stanie, to możemy mówić o sukcesie. Trzeba jednak pamiętać, że dyrygowanie nie jest procesem jednostronnym. Nie jest próbą przekazania jakieś jednej ustalonej wizji artystycznej. To raczej zaproszenie do współtworzenia. Dobry dyrygent potrafi uruchomić w swoim zespole uśpione pokłady emocji, pobudzić do refleksji i współpracy. Często powtarzam moim chórzystom, że nawet jeśli zdarzy się jakiś błąd w trakcie koncertu, to aby się tego nie bali, bo czasem może on przeobrazić się w coś nowego, ciekawego – tylko trzeba umieć z tego skorzystać. Fascynująca jest obserwacja rozwoju muzykalności i kreatywności członków mojego zespołu.

To sprawia, że jesteście ze sobą blisko. Jak silna jest więź między dyrygentem a zespołem?

To w zasadzie nie jest pytanie do mnie… Ale oczywiście, jedną z kompetencji dyrygenta jest budowanie więzi w zespole. Ona jest konieczna, bo jeśli jej nie ma, to pozostaje tylko puste towarzyszenie sobie. Ze swoimi chórzystami znam się od wielu, wielu lat. To naprawdę silna więź.  Niektórzy mogą o mnie wiele powiedzieć – może nawet coś, czego nie chciałbym usłyszeć. Ta relacja rodzi się ze wspólnych wyjazdów, przeżywania sukcesów i trudności, spraw codziennych. Ale jest jeszcze jeden poziom komunikacji. W trakcie koncertu dyrygent staje się przywódcą, tu już nie ma miejsca na poklepywanie się po plecach. To on decyduje, w którym kierunku pójdzie interpretacja, on bierze odpowiedzialność za całość. To taki trochę samotniczy rodzaj bycia razem. Wyraźnie chcę oddzielić zawodowy profesjonalizm od normalnego bycia ze sobą – to są dla mnie dwie różne sfery.

zob. też. Prof. Beata Bielska - Pani Dyrygent

Czym kieruje się pan przy wyborze nowych chórzystów? Każdy może u pana śpiewać?

Każdy - pod warunkiem, że spełnia pewne określone wymagania. W naszym zespole oczekujemy, że młody człowiek, który do nas dołączy, nie tyle będzie miał znakomity, przygotowany głos, ale będzie dobrze słyszał muzycznie. Oczywiście bardzo doceniam również wszelkie doświadczenia muzyczne i to niekoniecznie związane z chóralistyką. Wielokrotnie zdarzało się w historii Chóru Kameralnego, że przychodzili śpiewacy absolutnie bez doświadczenia muzycznego, ale z potencjałem talentu tak dużym, że praktycznie ich wzrost następował w przeciągu kilku miesięcy. Bywało też odwrotnie - duże doświadczenie muzyczne nie stało się podstawą do interesującego rozwoju. Stawiam na współpracę z osobami wrażliwymi muzycznie, chcącymi się rozwijać, to warunek konieczny naszej przyjaźni muzycznej. 

Opowie pan, jak to się stało, że na uniwersytecie mamy dwa znakomite chóry? 

O, to długa historia. Z urodzenia jestem łodzianinem, studiowałem na KUL-u, potem przyjechałem do Poznania na studia wokalno-aktorskie na Akademii Muzycznej. Z UAM byłem związany luźno od początku lat 90-tych. Już wtedy miałem duże doświadczenie zawodowe. Śpiewam w chórach od 8 roku życia. Najpierw w zespole Henryka Blachy w Łodzi, a potem związałem się z chórem Kazimierza Górskiego na KUL-u w Lublinie. Ten zawód poznałem zatem od podszewki – rzadko coś mnie zaskakuje.

Ale wróćmy do UAM. Poproszono mnie, abym wspomógł jako śpiewak na koncertach w Niemczech ówczesny Chór Akademicki pod dyr. Antoniego Grochowalskiego,. Tak się złożyło, że na tym wyjeździe poprowadziłem również zajęcia wokalne. I one spodobały się. Chórzyści poprosili, abym kontynuował je po powrocie do Poznania. Na tym zapewne zakończyłaby się moja współpraca z UAM, gdyby nie jedno wydarzenie. Mianowicie mój dobry kolega, mieszkający od wielu lat w Szwecji, niespodziewanie odezwał się do mnie i zaproponował, abym do niego przyjechał. Wyjazd miał się odbyć w ramach programu wspierającego młode demokracje. Zgodziłem się i zadeklarowałem, że przyjadę z własnym chórem. Problem polegał na tym, że takiego zespołu właściwie wtedy jeszcze nie miałem. Zaledwie kilka nazwisk na liście chętnych, z których musiałem szybko stworzyć zespół. I to się udało, wyjechaliśmy. W Szwecji przyjęli nas bardzo dobrze. Mieliśmy zapewnione noclegi, posiłki, przejazdy. W programie były też dwa koncerty. Na jednym z koncertów pojawił się profesjonalny krytyk muzyczny. Jak można się spodziewać, recenzja była krytyczna: wyliczono nam wszystkie błędy. Co jednak ważne, na końcu tej recenzji padło zdanie, które pamiętam do dziś: „przed dyrygentem widzę długą przyszłość”. Ten krytyk zobaczył we mnie coś, czego wtedy jeszcze w sobie nie widziałem.

Wyjazd do Szwecji sprawił też, że narodziła się więź w zespole. Oni już trochę ze sobą pobyli, pośpiewali i nie chcieli się rozstawać. Chór to w istocie zjawisko społeczne: to są ludzie, którzy lubią ze sobą przebywać. Tak było i w tym przypadku. Zaczęliśmy się spotykać. Ustaliliśmy, że będziemy się nazywać Chór Kameralny Collegium Minus – bo tam, za zgodą władz uczelni, odbywaliśmy próby.  A że zbliżało się Boże Narodzenie, poproszono nas, abyśmy dali koncert kolęd. Na tym koncercie pojawił się ówczesny prorektor, prof. Stefan Jurga, wysłuchał go i po występie podszedł do mnie i powiedział: „Jeśli będziecie istnieć, to ja wam udostępnię salę do prób, ale panu nie będę płacił, chyba że wygra pan konkurs”. I dotrzymał słowa!  Laury przyszły najpierw na Ogólnopolskim Festiwalu Muzyki Religijnej ks. Stanisława Ormińskiego w Rumi (1995), a potem Grand Prix i nagroda dla najlepszego dyrygenta na XXVII Ogólnopolskim Turnieju Chórów "Legnica Cantat 96". I wtedy naprawdę się zaczęło….

Od samego początku wydawało mi się naturalne, że na uniwersytecie jest miejsce nie dla jednego, ale dla kilku zespołów artystycznych. Ten kolejny chór nie był konkurencją, czy przeszkodą dla tego już istniejącego – przeciwnie, poszerzył on środowisko muzykujących akademików. Kilkakrotnie proponowano mi przejęcie Chóru Akademickiego, ale zawsze odmawiałem. Nie chciałem wchodzić w historię już istniejącego zespołu, miałem swoją wizję tego, jak będę działał.

Muszę o to zapytać, bo wspomniał pan, że śpiewa od ósmego roku życia? To zawsze był pan pomysł na życie?

To był pomysł moich rodziców. Broniłem się przed tym, na pewnym etapie mojego życia nawet dość skutecznie. Interesowały mnie nauki przyrodnicze, chodziłem na dodatkowe lekcje z biologii. Może stąd te moje dzisiejsze zainteresowania naturą głosu ludzkiego? Z muzyką nie umiałem jednak się rozstać. To jest coś, co jest we mnie, w końcu musiałem to zaakceptować i rozwijać dalej.

Czy tak było też z festiwalem Universitas Cantat? Czy to był kolejny krok po założeniu chóru, dalszy rozwój?

Patrząc z perspektywy czasu, to kolosalna praca, którą wykonaliśmy poza tym, co zwykle robi chór. Nie wiem, czy wszyscy o tym wiedzą, ale organizacja festiwalu spoczywa tylko i wyłącznie na członkach Chóru Kameralnego. Na ten czas zespół zamienia się w organizatorów i robi wszystko, co jest potrzebne dla przeprowadzenia tak dużego przedsięwzięcia, w którym bywa, że gościmy ponad 400 osób. Spośród nas rekrutują się na festiwal graficy komputerowi, redaktorzy testów, marketingowcy, tłumacze, przewodnicy chórów, wykonujemy działania biurowe, logistyczne, prawne, księgowe, koncertowe… Jesteśmy zagłębiem doskonałych fachowców! I nowe pokolenia chórzystów szkolą się w tym zakresie. Mój zespół wie, co oznacza zorganizować festiwal. W momencie, kiedy sami jesteśmy na wyjeździe, chórzyści potrafią zrozumieć, że coś nie zagrało, terminy się posypały – wiedzą, że to może się zdarzyć….

Ten festiwal to dla mnie fenomen. Od lat to obserwuję, i od lat mnie to zadziwia. Kiedy zaczynamy, widzę osobne grupki młodych ludzi, kiedy kończymy, to jest zespół, grono przyjaciół, które nie chce wyjeżdżać. To jest zupełnie inny wymiar, takie „universitas” w czystej postaci. Piszą do nas zespoły z całego świata i opowiadają, jak ważny dla nich był występ na poznańskim uniwersytecie. Ci ludzie poznali nasze miasto, wiedzą, jak wygląda Aula Uniwersytecka, jak działa UAM. Czy może być lepsza promocja ? To coś nie do przecenienia - uczelnię wspiera wizerunkowo i promuje świetny chór, który z kolei bez wsparcia uniwersytetu nie mógłby istnieć. To, co często jest na poziomie „uśpionych” umów partnerskich, tu dzieje się realnie i z poznaniem uniwersytetu od wewnątrz.

Patrząc na historię festiwalu i chóru, zawsze będą brzmieć w moich uszach słowa Olgi Tokarczuk, wybrane  i przetłumaczone na łacinę przez naszego przyjaciela prof. Sylwestra Dworackiego, który pozostawił nam to swoiste przesłanie: Wszystko się ze sobą łączy
Od zawsze tak jest
Potrzeba łączenia jest najpotężniejsza ze wszystkich

Czy coś specjalnego przygotujecie z okazji 30-lecia Chóru Kameralnego?

Tak, główny koncert 5 listopada o godz. 19.00 w Auli UAM. Tego wieczoru zaśpiewamy utwory, które znalazły się na płycie „Muzografia”. Wspominałem o niej w trakcie koncertu finałowego Universitas Cantat i właśnie odbyła się jej premiera na wszystkich platformach streamingowych. Koncerty jubileuszowe są specyficzne. Z reguły są interesujące głównie dla tych, którzy obchodzą jubileusz. Chciałem tego uniknąć. Program ułożony w oparciu o „Muzografię”  będzie swego rodzaju muzyczną podróżą dookoła świata. Świadectwem miejsc, które odwiedziliśmy, spotkań i emocji, które nam przy tym towarzyszyły. Nie było tych utworów na naszych wcześniejszych nagraniach, bo często wykonywane były tylko raz, na potrzeby danej chwili, jednej podróży koncertowej. Lekkie, przyjemne kompozycje na „bis”. Postanowiłem, że udział w tym jubileuszowym nagraniu wezmą tylko osoby związane z chórem. Zatem ta płyta jest w całości nasza: chór, soliści, projekt okładki, nagranie, mastering. Mam nadzieję, że się spodoba. Mam świadomość, że muzyka chóralna jest w pewnym sensie elitarna, jednak ta płyta ma szanse to przełamać. Zależało nam, aby była przyjazna dla słuchaczy. I to się chyba udało. Tak przynajmniej twierdzą osoby, które ją wysłuchały. I to kilkukrotnie.

 

Ludzie UAM Ogólnouniwersyteckie

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.