Wersja kontrastowa

Witold Molik. Na dziejopisa jaśniejąc urzędzie

prof. Witold Molik, fot. Adrian Wykrota
prof. Witold Molik, fot. Adrian Wykrota

Czy stałbym tu przed Państwem dziś, gdyby nie jeden, jedyny dzień prawie 50 lat temu? – pytał prof. Witold Molik, historyk XIX w., na obchodach 70–lecia swoich urodzin i odejścia na emeryturę. 

Zbraku innych miejsc na uczelni dla wybitnego studenta, Witold Molik trafił do nowo wówczas utworzonego Zakładu Historii Polski Ludowej. Pokonując swój brak zainteresowania tematem zaczął przygotowywać tam bibliografię do historii PRL. Jednak wkrótce – i to był właśnie ten przełomowy dzień, 17 września 1972 roku – doc. Stanisław Kubiak, tym zakładem kierujący, wezwał go i  oznajmił, że uczelniana POP (Podstawowa Organizacja Partyjna) nie zgadza się na to zatrudnienie, gdyż… świeżo upieczony magister jest wojującym katolikiem. Wojującym? – zdziwił się młody historyk. Tak, doniesiono, że ojciec pana prowadził pod rękę proboszcza w procesji na Boże Ciało – brzmiała odpowiedź. Strapionego utratą możliwości pracy na uczelni (choć i  trochę zadowolonego, że nie musi już męczyć się niemiłą mu tematyką) Witolda Molika spotkał na schodach prof. Jakóbczyk, opiekun jego pracy magisterskiej i dowiedziawszy się, co zaszło, poruszył niebo i ziemię, aby zatrudnić go w Zakładzie Historii Polski XIX i XX w. Tak właśnie prof. Molik został „dziewiętnastowiecznikiem”. I w tej właśnie dziedzinie stał się niekwestionowanym autorytetem naukowym, nie tylko w kraju. – Dlatego osobie, która wówczas na mnie doniosła, jestem dozgonnie wdzięczny – stwierdził prof. Molik.

 

Od Działyńskich do inteligencji

Urodził się w Bninie, w 1949 roku. W kórnickim liceum, w cieniu zamku kórnickiego (także dzięki nauczycielce Leokadii Langner – jak z wdzięcznością wspominał na jubileuszu) zrodziło się jego zainteresowanie XIX wiekiem, zwłaszcza w Wielkopolsce, któremu pozostał wierny przez całe naukowe życie. Rozpoczęło się ono wcześnie, bo już praca magisterska o Janie Działyńskim, niesprawiedliwie pozostającym w  cieniu swego ojca Tytusa, ukazała się drukiem. Drugim jego mistrzem, po prof. Jakóbczyku, był prof. Lech Trzeciakowski (to po nich przejął później kierowanie Zakładem Historii Polski XIX i XX wieku) i  pod jego kierunkiem powstała praca o  inteligencji w Wielkopolsce, obalająca pokutujący mit o tym, że Wielkopolska takiej warstwy… nie miała. Z tą tematyką prof. Trzeciakowski wprowadził go do PAN–owskiej grupy wybitnych uczonych zajmujących się badaniem inteligencji. Od tego tematu był już tylko krok do badań nad dziejami ziemiaństwa wielkopolskiego. Miała to być habilitacja, lecz z  różnych względów tematem pracy habilitacyjnej stali się Polacy na niemieckich uniwersytetach. Książka” Życie codzienne ziemiaństwa” ukazała się dopiero w 1999 roku.

 

Zadania piękne i trudne

Badania nad XIX–wieczną Wielkopolską siłą rzeczy wymagały kontaktów z niemieckimi naukowcami. Były one nie tylko doraźne, lecz przekształcały się w naukowe przyjaźnie i wieloletnią współpracę. Prof. Molik m.in. przez 20 lat niestrudzenie rozwijał kontakty polsko–kilońskie w  Instytucie Historii. Sam do skomplikowanych polsko–niemieckich dziejów podchodził jak wytrawny historyk, bez emocji, a z wielką chęcią poznania innego punktu widzenia, czego dowodem jest choćby jedna z konferencji przez niego organizowanych pt. „O nas bez nas” czyli o  tym, jak piszą o  dziejach Polski historycy z  zagranicy. Jak sam wspomniał w jubileuszowym przemówieniu, kierował się słowami Witolda Kuli, że zadaniem historyka jest uczynić społeczeństwo świadomym i że „zrozumieć innych to zadanie, jakie powinien sobie stawiać historyk. Niełatwo o zadanie trudniejsze, trudno o piękniejsze”. To zrozumienie dla innych stosował także w  pracy organizacyjnej: kierując Zakładem Historii Polski XIX i XX wieku unikał konfliktów i ideologicznych ocen. Z  empatią umiał dostrzec niuanse ludzkich wyborów, także tych, które obce były jego systemowi wartości. Liczyły się tylko osiągnięcia naukowe.

Czytaj także: Prof. Adam Sikora. Od rozmów z dziadkiem do Tory

Zawsze Wielkopolska

Prof. Molik, ubolewając nad słabą znajomością dziejów Wielkopolski poza granicami regionu, utworzył na UAM Centrum „Instytut Wielkopolski”. Nie bez odrobiny goryczy skarżył się, że niełatwo jest zdobyć fundusze i  zrozumienie dla tej inicjatywy w samorządach, wspominając na przykład, że gdy wielkopolski słownik biograficzny ma 1 tom i jest niepełny, pomorski liczy 7 tomów. Jego marzeniem było nadanie nowego oblicza badaniom regionalnym, aby były zarówno bardziej profesjonalne, jak i  …bardziej interesujące. Gotów był zawsze służyć w takiej sytuacji radą i pomocą. Jednym z projektów Centrum było wydanie antologii tekstów pt.” Etos Wielkopolan”. Ten etos fascynował go przez lata, zwłaszcza w kontekście porównywania w czasie zaborów Wielkopolski do Beocji, krainy starożytnej Grecji, cechującej się „gnuśnością duchową i pogardy godnym nieuctwem”. Czy byliśmy rzeczywiście Beocją? – pytał i  udowadniał, że nie. Profesor był i jest zapalonym podróżnikiem, zarówno po dalekich krajach, jak i po Wielkopolsce. Wiele lat temu pierwsze zarobione pieniądze przeznaczył na rower, którym wyruszył w objazd po regionie. Cel wypraw po Wielkopolsce – zawsze interesujący – często jest niespodzianką dla zaproszonych na nie uczestników. Dziekan Wydziału Historii UAM prof. Kazimierz Ilski w swojej jubileuszowej laudacji dodał jeszcze inne, mniej naukowe zainteresowania: cięższą odmianę rocka, ogrodnictwo oraz kolekcjonowanie podstawek do piwa, których zebrał niemal 2 tysiące. To ostatnie hobby uprawia bez zainteresowania samym piciem piwa, tylko historią, która odbija się na napisach podstawek. Uczniowie mówią jeszcze o fotografii, a sam profesor o malarstwie, oczywiście XIX–wiecznym.

„Szkoła Molika”

W  kuluarach uroczystości jubileuszowej usłyszałam fragment rozmowy: Molik był surowy – mówił jeden głos. Ale zawsze sprawiedliwy – dodał drugi. Właśnie przez te wymagania wypromował tylko 8 doktorów. Choć profesor uważa, że opinia o  jego wymaganiach jest przesadzona, to na jubileuszu jego uczniowie dziękowali za… surowość ocen, która podnosiła poziom ich prac i  przyznawali się do członkostwa w  „szkole Molika”. A wysokie wymagania, których tak bali się doktoranci, okazały się skuteczne: wszystkie dysertacje znalazły się w druku, a niemal wszystkie otrzymały wyróżnienia. Profesor jest znany z  utrzymywania pewnego (XIX–wiecznego!) dystansu i  przestrzegania zasad. Współpracownicy ofiarowali mu na jubileusz książkę, obejmującą rozproszone i często bardzo dawne artykuły prof. Molika. – Sam jestem ciekaw, co pisałem – mówił zaskoczony profesor, przewracając kartki książki. Odejście na emeryturę prof. Molika kończy pewną epokę szkoły poznańskich dziewiętnastowieczników, ale nie oznacza zakończenia działalności naukowej prof. Molika. Już zapowiedział przygotowanie wielkiej monografii o  uniwersytecie poznańskim z  uwzględnieniem karty dotychczas u  nas zupełnie nie zbadanej, a  mianowicie dziejów pruskiej Akademii Królewskiej, powołanej w  Poznaniu w  czasie zaborów. Dzieło to dołączy do ponad 400 prac znajdujących się już w bibliografii prof. Molika. Nie będzie ostatnie, bo jak we fraszce jubileuszowej podkreślił jeden z uczniów: „na świętym dziejopisarza urzędzie jaśniejąc – pisz dalej”

Wydarzenia Wydział Historii

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.