Z pistoletem i stalową ciupagą usiłował odbić zajęte budynki uniwersytetu; uciekał się do zaiste zagłobowych forteli, by ominąć prawne przepisy, grożące zabraniem uczelni gruntów – wielki uczony i społecznik, ale trochę i watażka: prof. Edward Lubicz Niezabitowski, przyrodnik i lekarz.
Gorącą krew odziedziczył po przodkach. Profesor zbierał wiadomości genealogiczne o swojej rodzinie, toteż w jego spuściźnie znajdziemy opowieść np. o Ludwiku Niezabitowskim, który łupi Brzozów i Jaśliska, ograbia i pali miasteczko Radymno, obdziera chłopów, a zuchwalstwo swoje posuwa tak dalece, że zrywa sejmik w Sądowej Wiszni, aż Aleksander Maksymilian Fredro wyjmuje szablę i woła: rozsiekać go! Salwuje się ucieczką, a potem obejmuje zamek przemyski jako samozwańczy marszałek. Jest i Jakub Niezabitowski, który zabił niejakiego Gabriela Sadowskiego, a potem „jedna się o głowę” z jego bratem (taka pozasądowa umowa była zabroniona). To XVII wiek. Wiek XIX przynosi listę Niezabitowskich, którym powrót do kraju był wzbroniony za udział w powstaniu listopadowym, a wkrótce i ojciec Edwarda, członek rządu Traugutta, musi przenieść się do Wielkopolski po upadku powstania styczniowego.
Mały przyrodnik
To dlatego Edward rodzi się w Bugaju koło Miłosławia w roku 1875. Jeszcze nie umie czytać, a już jest przyrodnikiem, zbierającym skamieliny i muszle i systematyzującym je według kształtu. Jako siedmiolatek dostaje fuzję i włóczy się po lasach i polach. Przypatruje się też małym operacjom, które starszy brat jego, student medycyny, wykonuje w czasie wakacji. Szczególnie wiele dały mu kontakty z Filipem Skoraczewskim, słynnym leśniczym wielkopolskim. Należącą do Skoraczewskiego kolekcję wypchanych ptaków i ich jaj umieści potem Niezabitowski w poznańskim Muzeum Przyrodniczym.
Rodzina Niezabitowskich przenosi się do Krakowa (przymusowo, wyrzucona przez Bismarcka), potem do Przemyśla, wreszcie osiada w Komarnem. Edward Niezabitowski chodzi już do przemyskiego gimnazjum, gdzie spotyka wspaniałych nauczycieli przyrody. Uczy się m.in. preparować owady. Jest tak dobry, że samodzielnie prowadzi wykłady dla uczniów, a jeden wygłasza nawet przed Michałem Bobrzyńskim, wizytującym ck gimnazjum. Na świadectwie maturalnym stopnie nie najgorsze, ale tylko jeden celujący – z przyrody. Po ponad 50 latach tak wspomina: ucząc się przed maturą wczesnym rankiem w rozległym parku zamkowym Przemyśla, obserwowałem parę syczków, jednego z najrzadszych ptaków polskich. Scena jak z „Syzyfowych prac” – tylko zamiast Biruty młodzieńca fascynuje para rzadkich sówek….
Wielmożny Pan,
słuchacz medycyny
Kiedy na Uniwersytecie Jagiellońskim rozpoczyna studia medyczne, „po krótkiej, ciężkiej słabości” umiera jego ojciec. Edward postanawia odtąd utrzymywać się sam. Występuje o stypendium (udowadniając pochodzenie szlacheckie, co było konieczne), a kiedy go nie otrzymuje, unosi się honorem i nie prosi już o żadne. W spuściźnie zachował się liścik do „Wielmożnego Pana Edwarda Niezabitowskiego, słuchacza medycyny”: Szanowny Panie. Nie rób Pan kochany głupstwa i zanieś Pan podanie o jakiekolwiek stypendium. Zarobek zabiera czas Panu, a tego masz Pan mało. To moja rada – cieszyłbym się, byś Pan mógł swobodniej oddać się studium. Podpisane Blauth i dopisek: Mamie Dobrodzieja uszanowanie.
Oprócz medycyny słucha wielu wykładów z zoologii, botaniki i mineralogii. Za zaoszczędzone 120 guldenów wyjeżdża w 1897 roku na południe, nad Adriatyk, wszędzie oczywiście zwiedzając muzea przyrodnicze (drogo opłaci tę podróż, bo po powrocie mimo celujących wyników, nie zwolniono go z czesnego, uznając, że skoro stać go na podróż, stać i na czesne). Odbędzie tę podróż raz jeszcze. Tym razem zafundują ją rodzice chłopca, wyleczonego przez Niezabitowskiego z histerycznych napadów konwulsji, a potem jeszcze raz – już jako nauczyciel nowotarskiego gimnazjum. Na krakowskim uniwersytecie nie było miejsca na własny zakład, więc aby zarabiać, zdecydował się na zawód nauczyciela. W spuściźnie zachował się dyplom ukończenia kursów nauczycielskich, gdzie na 4 stronach zanotowano każde zadane kandydatowi pytanie, nie tylko z przyrody, ale także z matematyki czy języka polskiego.
Zobacz też: Pryncypialny z urzekającą osobowością
Epoka nowotarska
W Nowym Targu spędzi 16 lat. Stworzy tam gabinet przyrodniczy, wyposażony jak najlepsze laboratorium. Będą w nim wypchane zwierzęta, ogromne akwaria, najnowocześniejsze mikroskopy, a nawet aparat rentgenowski. Za własne pieniądze ufunduje ambulatorium szkolne (pierwsze w Polsce), gdzie za darmo leczy uczniów, a nawet plombuje zęby. Za te osiągnięcia, jak głosi zachowane w spuściźnie pismo, Jego Cesarska i Królewska Apostolska Mość najwyższem postanowieniem z 8 sierpnia 1910 raczył najmiłościwiej nadać Panu złoty krzyż zasługi z koroną.
Od 1903 roku żonaty jest z Leonią Schille, córką entomologa, kolekcjonera motyli. Zachowało się napisane koronkowym pismem zaproszenie na ślub, który odbył się we „wtorek, 25 sierpnia 1903 roku o godz. 7 wieczór” w Barcicach.
Jeszcze jako nauczyciel gimnazjum (miał już wtedy na koncie ok. 30 różnych rozpraw naukowych) zostaje wezwany do zbadania szczątków mamuta, znalezionych w Staruni. Urlopowany z gimnazjum odbywa podróż po muzeach Europy od Londynu po Wenecję, aby porównać je z innymi znaleziskami paleontologicznymi. Staje się, jak pisze Józef Kostrzewski w 1956 roku w recenzji jego książki, największym w swoim czasie znawcą fauny prehistorycznej. Po tym objeździe zyskuje jeszcze stypendium Osławskiego i jedzie na Lazurowe Wybrzeże do Villefranche-sur-Mer (tak, tam, gdzie Jan Kulczyk miał swój pałacyk) do rosyjskiego laboratorium zoologii, gdzie znowu wzbogaca swą wiedzę, tym razem o ichtiologię.
Wraca do Nowego Targu. Wybucha I wojna światowa. Niezabitowski urządza w gimnazjum szpital polowy, do którego trafia jego brat z urwaną szrapnelem stopą. Gdy zbliża się rosyjski front, nie chcąc, aby brat poszedł do niewoli, ucieka wraz z nim i tym razem obejmuje szpital garnizonowy w Mariborze (dzisiaj Słowenia). I znów, gdy po latach pisze swoje wspomnienia, przypomina sobie sikorki i zięby, które na moście mariborskim jadły mu z ręki…
Poznańskie przygody
W 1921 roku Święcicki zaprasza go na katedrę biologii na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Poznańskiego. Na skutek różnych zawirowań, w czym niemały udział ma zarówno zapalczywość Niezabitowskiego, jak i intrygi kolegów, przechodzi na Wydział Przyrodniczo-Leśny, którego zostaje dziekanem. Strzelcy kurkowi, przenosząc się na Szeląg, sprzedali swój dawny budynek uniwersytetowi. Uczelnia pieniądze złożyła w depozycie, bo budynek nie był jeszcze w pełni opuszczony. Z powodu galopującej inflacji pieniądze stopniały, więc grupa strzelców – uzbrojona i podchmielona – zajęła z powrotem budynek. Stawił im czoło tylko Niezabitowski z pistoletem (w kieszeni) i woźnym. Po kilku interwencjach sądowych udało mu się wyłamać i wymienić zamek, budynek obsadzić ludźmi z folwarku i zachować dla uniwersytetu.
W 1928 roku Edward Lubicz Niezabitowski zostaje rektorem uniwersytetu. Skarży się, że w związku z PeWuKą i 10-leciem odzyskania niepodległości musiał wygłosić 150 oficjalnych mów, uczestniczyć w rautach i bankietach. Jako rektor właśnie użył godnego Zagłoby fortelu, by zatrzymać dla uczelni tereny, na których dziś stoją kliniki przy Polnej. Bank Spółek Zarobkowych miał na Jeżycach duże grunty, a chcąc podwyższyć ich cenę (pod rozwagę dzisiejszym deweloperom!) podarował część uniwersytetowi z zastrzeżeniem, by w ciągu 3 lat uczelnia rozpoczęła tam budowę. Uczelnia nie miała pieniędzy, minęły 3 lata. Gdy do Niezabitowskiego dotarły pogłoski, że bank zażąda zwrotu darowizny, nakazał ogrodzić teren, zwieźć trochę cegieł i wapno. A gdy w rektoracie zjawił się dyrektor banku z żądaniem oddania terenu, Niezabitowski poinformował go, że… właśnie zaczęto budowę.
Przyrodnik i lekarz
Można by przytoczyć jeszcze kilka anegdot, charakteryzujących go jako osobę zadziorną i łatwo unoszącą się i to w czasach konfliktowych, gdy – jak sam pisze – połowa senatu uczelni to byli endecy, a połowa zwolennicy sanacji, zaś posiedzenia senackie trwały do 4 rano ze względu na zażarte spory. Jednak trzeba uważać, by nie przesłoniło to jego – niezwykle szerokich – zainteresowań i dokonań naukowych. Pisano o nim, że to już ostatni przyrodnik starego typu, ogarniający całość wiedzy o naturze. Zgromadził liczne zbiory okazów przyrodniczych – można powiedzieć, że praktycznie w każdym miejscu, gdzie pracował, tworzył bogate zasoby naukowe. Jego dziełem było Muzeum Przyrodnicze w Poznaniu, niegdyś w wielkim rozkwicie, także jako jedna z atrakcji PeWuKi, w którym umieścił m.in. kolekcję motyli swojego teścia i kolekcję Filipa Skoraczewskiego. Zbiory, biblioteki i aparatura uległy w większości zniszczeniu. W czasie II wojny światowej Niemcy ogołocili jego willę na Sołaczu, zbombardowali dom w Warszawie, wynieśli w koszach i wyrzucili na śmietnik wyposażenie jego Zakładu Biologii. Najbardziej bolał nad stratą zbioru męczelkowatych – okazów i notatek, stanowiących owoc 30 lat pracy. Napisał ponad 150 prac, a jego praca doktorska napisana w wieku 25 lat dotyczyła pionierskiego zagadnienia fauny owadów na zwłokach (do określenia czasu zgonu). Dzieło jego życia „Stosunek człowieka do zwierząt w Polsce od paleolitu do średniowiecza” ukazało się dopiero pośmiertnie. Wcześnie rozumiał znaczenie ochrony przyrody. W spuściźnie znajdziemy uroczy list właściciela Pierwszej Wielkopolskiej Desinfekcyi. To odpowiedź na artykuł Niezabitowskiego „Nie trujmy przyjaciół”, o tym, że przy okazji trucia gryzoni giną ptaki drapieżne. Właściciel Desinfekcyi pisze z patosem: „Szczury są syfilistyczne. Kto szczury tępi, zasługuje się nad wyraz gospodarce narodowej” i poleca do trucia swój preparat zarazków moru zamiast fosforu, zabijającego ptaki.
Niezabitowski był także czynnym lekarzem. Szczególnie zasłużył się w leczeniu biednych górali nowotarskich. W spuściźnie zachował się obszerny spis na cieniutkich bibułkach z łacińskimi tytułami „cor” czy „arteriosclerosis”, zawierający opis składników różnych skutecznych leków. We wspomnieniach opisuje wiele ciekawych przypadków, w tym opatrzonej przez niego góralki, której krowa rozpruła brzuch tak, że jelita znalazły się na zewnątrz, a przenoszący chorą zawinęli je jak tłumoczek w brudną płachtę od trawy. Mimo praktycznie beznadziejności przypadku, kobieta szybko wyzdrowiała, co – jak pisze z humorem Niezabitowski – górale przypisywali temu, że to… „okrutnie zła baba była”.
Ciężkie przeżycia wojenne i straty niweczące jego dorobek naukowy przyczyniły się do pogorszenia jego stanu zdrowia. Wrócił do Poznania, ale nie podjął już pracy. Zmarł 5 listopada 1946 roku.
Podpis pod zdjęcie:
Stoją od lewej: Adam Wodziczko, dziekan Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego, Julian Rafalski – Wydział Rolniczo-Leśny, Adam Kleczkowski – Wydział Humanistyczny, Stefan Zaleski – Wydział Prawno-Ekonomiczny. Siedzą od lewej: Edward Lubicz Niezabitowski, prorektor, Stanisław Kasznica, rektor, Paweł Gantkowski – dziekan Wydziału Lekarskiego