Trzykrotnie odebrałam nagrodę Praeceptor Laureatus i raz Optimus. Za każdym razem, gdy emocje opadły, a na półce stał już kolejny Mickiewicz, dochodziłam do tego samego wniosku: po prostu lubię uczyć, a kontakt z osobami studiującymi uczy też mnie, co bardzo doceniam. Próbuję łączyć w swojej pracy działalność dydaktyczną i naukową z aktywnością praktyczną (jestem psychoterapeutą, obecnie też superwizorem). Może właśnie dlatego dostałam te nagrody?
Zacznijmy mniej poważnie – spisałam pytania/stwierdzenia, które usłyszałam po kolejnych nagrodach dydaktycznych, tuż po gratulacjach. Oto wybrane z nich: „Pewnie nie wystawiasz w ogóle niedostatecznych, tylko same piątki?”; „Nie można dobrze uczyć tak różnych przedmiotów, które prowadzisz. Na poziomie akademickim można maksymalnie jeden, dwa dobrze prowadzić”; „Pewnie jesteś po prostu miła?”; „To taki konkurs piękności”; „To taki konkurs na bycie miłą”; „Pewnie się zamęczasz i nie masz życia prywatnego?”; „Samopoświęcasz się?”. Otóż… nie chodzi o to, żeby wstawiać same piątki i być lubianą przez wszystkich! Szczególnie jeśli jest się osobą introwertywną (ileż odsłonięcia kosztuje mnie trochę przymusowy udział w tym numerze i ile czasu będę po tym do siebie dochodzić?!), niespecjalnie charyzmatyczną, z ciętym językiem. Mam rodzinę 2 + 2, liczne podróże za sobą, gabinet psychoterapii i superwizji w psychoterapii, a do tego dwa koty, kwiaty wielkie jak w palmiarni, sport i co tam jeszcze… Po prostu lubię dużo robić i mam co robić poza uczeniem…
A teraz będzie poważnie. Fascynują mnie sprawy, o których mówię na zajęciach, ale jestem przede wszystkim uważna na osoby uczące się, rozmawiam z nimi, szanuję je. Bliskie jest mi znaczenie „czułości”, które wskazuje Olga Tokarczuk (w odniesieniu do „Czułego narratora”). W jednym z wywiadów Tokarczuk dookreśliła, że czułość to szukanie podobieństw i przyglądanie się z uwagą i skupieniem temu, co nie jest nami. Czułość to wejście w relację z kimś, kto nie jest mną, oparte na współodczuwaniu, dzieleniu się, rozumieniu i bezwarunkowej akceptacji. To także, a może przede wszystkim, przeczucie, że dzielimy wspólny los, zatem czułość wzbogaca też tego, kto ją odczuwa. Według Tokarczuk czułość wydaje się dużo bardziej naturalną postawą w stosunku do świata i życia niż cokolwiek innego. To poczucie głębokiej, fundamentalnej więzi ze wszystkim, co żywe i trwa. Nie ma nic wspólnego z „pochylaniem się” nad innym, z czułostkowością, sentymentalizmem. W tym sensie jest to postawa nawet bardziej intelektualna niż emocjonalna. Podejrzewam, że osoby studiujące doceniają moją postawę bliską takiemu rodzajowi czułości jako postawy intelektualnej. Możliwe, że się mylę, i wcale jej nie zauważają. Mam pewność jedynie w odniesieniu do tego, co mnie cieszy i satysfakcjonuje.
Jestem nauczycielką starej daty. Nie mam supernowoczesnych slajdów i metod nauczania. Nie mam magicznego sposobu na zaangażowanie uczących się poza wyraźnym podkreślaniem i docenianiem ich aktywności w trakcie zajęć i projektów. Nie podeprę się żadną teorią czy koncepcją nauczania. Po prostu cieszę się, gdy dyskutujemy na zajęciach. Raduję się, gdy w danym roku koło naukowe, którego jestem opiekunem, rusza do działania. Z satysfakcją zauważam rozwój studentów i studentek i ich utożsamianie się ze studiowanym kierunkiem. Jestem dumna, gdy nasi absolwenci i nasze absolwentki dają znać o sobie z różnych stron świata, o swoich osiągnięciach, o swoich ślubach, o swoich podróżach…
Jeśli chodzi o moją pracę dydaktyczną, to właściwie zaczęłam ją ponad 20 lat temu… warsztatami w bydgoskiej Policji (to było wyzwanie!), gdzie przekonywałam słuchaczy do znakowania rowerów i wraz z policjantami z Sekcji Prewencji Nieletnich prowadziłam zajęcia dla młodzieży w szkołach (dotyczące narkotyków, sekt itd.). Na aktywność naukowo-dydaktyczną ukierunkowała mnie działalność w Kole Naukowym Psychologii Społecznej doskonale (!) prowadzonym przez prof. Stanisława (Zbyszka) Kowalika na bydgoskim uniwersytecie (niedościgły wzór i przykład niesamowitej charyzmy). W momencie rozpoczęcia studiów doktoranckich w 2005 r. na UAM zaczęła się moja przygoda z dydaktyką na uczelni. Wówczas dyrektorem Instytutu Psychologii był prof. Jerzy Brzeziński, dzięki któremu mam z tyłu głowy metodologię badań naukowych w psychologii. Przestrzegał mnie (charakterystycznie grożąc palcem) przed zaniedbaniem rozwoju naukowego na rzecz pracy dydaktycznej lub praktycznej. Po latach przyznaję, że godzenie tych ról jest trudne, ale nie jestem w stanie zrezygnować z żadnej z tych ścieżek. W pracy dydaktycznej na UAM prowadziłam takie przedmioty, jak: psychologia dla nauczycieli na kierunkach o specjalności nauczycielskiej, psychologia na socjologii, filozofii, informatyce, optometrii, matematyce, filologii angielskiej, filologii polskiej, geografii, politologii, historii. Na psychologii: wprowadzenie do psychologii i historia myśli psychologicznej, psychologia społeczna, psychologia różnic indywidualnych, organizacja środowiska uczenia się a specyficzne potrzeby edukacyjne, praca empiryczna itd. Od 2010 r. prowadziłam przedmiot dotyczący teorii inteligencji (fascynujący i według mnie nadal ważny w dobie wyzwań związanych z AI), psychometrię (wciąż jest to dla mnie największe wyzwanie) oraz wprowadzenie do psychoterapii poznawczo-behawioralnej i terapii schematów (najbardziej spójne z moją praktyką terapeutyczną). Prowadzę też seminaria licencjackie i magisterskie, które są dla mnie zawsze inspirujące. Z perspektywy czasu uważam, że bardzo duży wpływ miała na mnie prof. Elżbieta Hornowska (również laureatka Praeceptora Laureatusa). Myślę, że to duża sztuka, uczyć psychologów i kognitywistów psychometrii tak, żeby zapamiętali, że człowiek biorący udział w badaniu testem psychologicznym jest ważny. Żeby starali się prawidłowo projektować narzędzia psychometryczne oraz korzystali z nich w sposób etyczny. Żeby kryteria dobroci testów psychologicznych nie były tylko kojarzone z formułkami i liczbami. Żeby statystyka nie przesłaniała interpretacji. I wreszcie, żeby diagnoza psychologiczna naprawdę była w ich pracy czymś dużo więcej niż tylko badaniem testem. I żeby w badaniach naukowych wychodzić poza badania korelacyjne z użyciem testów (ważne są eksperymenty naukowe!). Wszyscy prowadzący ćwiczenia do tego przedmiotu robili i robią to świetnie, a wprowadzała nas prof. Hornowska (sama również chętnie prowadziła ćwiczenia, a nie tylko wykład) i należy to podkreślić.
Zdaję sobie sprawę, że nagroda Optimus jest wynikiem głosowania tylko pewnej części osób studiujących na przestrzeni ostatnich lat i my, osoby nagrodzone, nie jesteśmy idealni. Niemniej jednak to jest cudowna wiadomość, sprawia olbrzymią radość i satysfakcję! Cieszę się, że na naszym uniwersytecie jest możliwość takiego przeżycia. Życzę każdemu nauczycielowi i wszystkim nauczycielkom takiego przeżycia, tej chwili radości i refleksji, niepewności, dlaczego właśnie teraz się ją dostaje… A teraz usuwam się na bok, na naszej uczelni jest wiele osób świetnych w dydaktyce – kibicuję kolejnym!
Czytaj też: Dr Michał Ren. Ja bym chciał inaczej