Wersja kontrastowa

Dzisiaj jestem najbliżej siebie

Archiwum Natalii Chromińskiej
Archiwum Natalii Chromińskiej

Z założycielką Fundacji Dobrostan i byłą dyrektorką Gabinetu Rektora UAM Natalią Chromińską rozmawia Magda Ziółek.

 

Na stronie fundacji przeczytałam, że jesteś absolwentką WNGiG. Opowiesz o tym, jak to się stało, że młodziutka doktorantka po geografii trafiła do rektoratu? 

 

– Kończyłam gospodarkę przestrzenną na UAM. To był wówczas nowy, ciekawy i bardzo interdyscyplinarny kierunek, choć w pewnym momencie zorientowałam się, że raczej nie będę pracować w zawodzie. Że zamiast z planami zagospodarowania przestrzennego, wolę pracować z ludźmi. Mam dość ekspresyjną naturę, lubię wyzwania, coraz to nowsze... Tak też było w trakcie studiów – angażowałam się w wiele wydarzeń, między innymi jako prezeska Chóru Kameralnego UAM współorganizowałam z prof. Krzysztofem Szydziszem pierwsze edycje festiwalu Universitas Cantat. To było ogromne przedsięwzięcie, które, mimo braku doświadczeń organizacyjnych z naszej strony, okazało się sukcesem. Wtedy też zwrócił na mnie uwagę ówczesny rektor UAM, nieżyjący już prof. Stefan Jurga. Szukał właśnie kogoś do poprowadzenia rektoratu i zaproponował mi pracę. Byłam wtedy doktorantką w naszym Instytucie Geografii Społeczno-Ekonomicznej i Gospodarki Przestrzennej, ale trochę się miotałam, bo z jednej strony praca naukowa bardzo mnie nęciła, a z drugiej nie bardzo lubiłam prowadzić zajęcia dydaktyczne. Słowem – propozycja rektora wydawała się wówczas niezłym rozwiązaniem, zwłaszcza że prof. Jurga sugerował, abym doktorat dokończyła zaocznie. Tak się jednak nie stało – czego dziś zupełnie nie żałuję. Praca z prof. Jurgą była pełna wyzwań i… rzadko kończyła się przed 19.00. Pamiętam, że kiedy po zakończonej kadencji żegnaliśmy profesora, dziękowałam mu za to, że nauczył mnie, iż nie ma rzeczy niemożliwych. 

 

W sumie w rektoracie przepracowałaś 20 lat, pracując z czterema rektorami. Jak ich wspominasz? 

 

– Moja funkcja ewaluowała przez te lata: zaczynałam jako kierowniczka biura, a skończyłam jako dyrektor gabinetu. Do każdego z „moich” rektorów mam ogromny szacunek, wdzięczność i sympatię, choć każdy był odrębnym kosmosem i wyjątkową osobowością – odmienne charaktery, metody pracy i zarządzania, ale ten sam cel: rozwój i dobro uczelni.

 

 

Tak jak wspomniałam, prof. Stefan Jurga był niezwykle wymagający i wysoko stawiał poprzeczkę, zarówno sobie, jak i współpracownikom. Wizjoner i doskonały organizator działający na międzynarodową skalę. Praca z nim była dla mnie cenną lekcją sprawczości, rozmachu i szybkości działania, sztuki podejmowania odważnych decyzji, znaczenia networkingu. Lekcją może trudną na początek zawodowego życia, ale bardzo potrzebną.

 

Kolejny, też już niestety nieżyjący, prof. Stanisław Lorenc, w mojej pamięci zapisał się jako osoba z sercem na dłoni, choć bardzo sprawcza. Zjednywał sobie ludzi, wypracowując jak najzdrowsze kompromisy. Zawsze elegancki, szarmancki, wyrozumiały i… pomijający drobiazgi („Kochana, z tego się nie strzela!”). Mieliśmy bliskie, serdeczne relacje. To on przypominał mi, bym nie traciła z oczu swoich marzeń. 

 

Profesor Bronisław Marciniak to w moim uniwersyteckim życiorysie najdłuższa historia, bardzo zżyliśmy się w ciągu ośmiu lat jego kierowania uniwersytetem. Darzył mnie ogromnym zaufaniem. Rektor Marciniak wiedział, że gra zespołowa przynosi rezultaty, a ja stanowiłam pełnoprawną część zespołu rektorskiego, burząc nieco hierarchiczną kulturę organizacyjną naszej uczelni. To była wielka zawodowa przygoda i jednocześnie ogromna lekcja uniwersytetu. Praca przy pierwszej uniwersyteckiej strategii rozwoju, profesjonalizacja zarządzania, duże projekty… Ale też przypominam sobie, jak rektor raz po raz mówił, że się tu marnuję. Profesor Marciniak stwarzał bardzo rodzinną atmosferę, bo sam był człowiekiem znajdującym w rodzinie największe oparcie. Do tego lubił i szanował ludzi, miał otwartą głowę i wielkie serce. 

 

Ostatnim rektorem, z którym współpracowałam, był prof. UAM Andrzej Lesicki, kolega z roku (na studiach biologicznych) mojej mamy. To była bardzo przełomowa kadencja, zakończono wielkie projekty, zreformowano strukturę uniwersytetu, przystąpiliśmy do konsorcjum EPICUR, a UAM wszedł w skład elitarnego grona uczelni badawczych i uzyskał status uniwersytetu europejskiego. Rektor Lesicki był rzetelny i oddany uniwersytetowi. I to z nim pierwszym często rozmawiałam o dobrostanie, próbując motywować do szukania równowagi między pracą a regeneracją. 

 

Mówisz z dużą wdzięcznością o uniwersytecie, jednak z niego odeszłaś. Dlaczego?

 

– Uniwersytet jest drogim mi miejscem, w którym realizowanych jest wiele ważnych dla mnie wartości: poszukiwanie prawdy, wolność (i odpowiedzialność) badań naukowych, wspólnotowość, służba na rzecz społeczeństwa, formowanie młodych serc i umysłów czy kulturotwórczość. Łączy mnie z nim ogromne bogactwo doświadczeń. Przede wszystkim jednak poznałam tu wspaniałych ludzi, od których bardzo wiele się nauczyłam i doświadczyłam dużo dobrego. Zawarłam znajomości i przyjaźnie, niektóre – mam nadzieję – na całe życie. To był niezwykle intensywny, przebogaty w wydarzenia czas. Z czasem jednak zaczęło mi czegoś brakować, poczułam wyraźnie, że to przestaje być moje miejsce. Że poza murami UAM jest świat, który jakoś mnie woła. Bardzo dobitnie zaprotestowało moje ciało. Pojawiły się symptomy wypalenia zawodowego, objawy depresji, szwankowała tarczyca, a wyniki badań były bardzo niezadowalające. Jeszcze przez dłuższy czas moja głowa próbowała sabotować objawy z ciała i racjonalizować, że powinnam zostać, bo gdzie znajdę tak stabilną i bezpieczną pracę. Ale ciało jest mądre… Kazało się zatrzymać. 

 

Wypalenie zawodowe dotyka wielu osób, nie wszystkie jednak decydują się na radykalne rozwiązania. Często kobiety, zwłaszcza te w średnim wieku, boją się, że sobie nie poradzą. 

 

– Początkowo również doświadczałam takich myśli. Obawiałam się, że będzie mi trudno znaleźć się na rynku pracy poza uniwersytetem, bo to było dotychczas moje „naturalne” środowisko. Poza tym nie miałam sił. Na szczęście jestem też człowiekiem czynu i mimo słabej formy psychofizycznej powoli szukałam rozwiązań. Zaczęłam uzupełniać niedobory witamin i minerałów. Wspomogłam się psychoterapią, zainteresowałam się szerzej medycyną naturalną. Zamieniłam szpilki na buty sportowe i zaczęłam biegać. Zdrowo gotowałam. Dużo czytałam, ale też bardzo słuchałam siebie. Zwolniłam, by dostrzegać wyraźniej każdą chwilę i cieszyć się drobnymi, zwykłymi rzeczami. Mogłam bardziej zadbać o moich bliskich. Z czasem zrozumiałam, że epizod depresji powinnam nazwać przebudzeniem, bo to obudziło mnie do zmiany i bardziej świadomego życia. I do uporządkowania siebie na różnych poziomach: w ciele, umyśle, duchowości i emocjach. Proszę spojrzeć, jaki akronim nam się utworzył. Jesteśmy cudem. My, kobiety, często zapominamy o tym, nie myślimy o sobie i w konsekwencji gaśniemy jak zapałka. 

 

W 2018 roku założyłam Fundację Dobrostan, wspierającą integralny rozwój człowieka. Pragnęłam, by dzięki jej działaniom człowiek w kryzysie szybciej odnalazł drogę do siebie w całej swojej cudownej złożoności. Fundacja stała się moim domem i miejscem pracy. Odnalezione czy uświadomione na nowo wartości pomogły od nowa poukładać priorytety. Dały mi na powrót tożsamość, konsekwencję i siłę. Określiły nowy cel mojego życia, a moim działaniom nadały sens i znaczenie. Kiedy poczułam się dobrze ze sobą, przyszła kolejna myśl, że mogłabym pomagać kobietom takim jak ja, które zmagają się z kryzysem wieku średniego. Wtedy powstał pomysł na program dla kobiet Jestem, 12 kroków do dobrostanu, który jest niczym innym jak drogą, którą sama przeszłam. Warsztaty te funkcjonują już od sześciu lat. Dzisiaj działamy jak mała szkoła, zajęcia prowadzimy na trzech poziomach. 

 

Na waszej stronie przeczytałam, że „Program Jestem, 12 kroków do dobrostanu, powstał w wyniku osobistych zmagań z kryzysem połowy życia. Zmagań, które doprowadziły do przejścia drogi wewnętrznego poznania siebie, najtrudniejszej drogi powrotu do siebie. I umocnienia świątyni własnego ja”. Pięknie to brzmi, ale jak to zrobić?

 

– W trakcie Jestem wędrujemy przez wszystkie ważne obszary naszego ja. Uczestniczki mają szanse zobaczyć siebie i odkryć swoje potrzeby. Rozpoczynamy od ciała, jest spotkanie z lekarzem, który mówi o zmianach, jakie zachodzą w ciele kobiety dojrzałej. Dalej spoglądamy na nasze ciało jako narząd ruchu i uczymy się właściwej regeneracji i autoterapii. Kolejny krok to zdrowe odżywianie, które jest podstawą naszego dobrostanu. Następnie przechodzimy do procesów wewnętrznych, rozmawiamy o przekonaniach, o naturze myśli, co z nimi robić, aby nie odbierały nam radości życia. Uczymy, jak zarządzać naszą życiową energią, czyli emocjami, jak praktykować uważność i wdzięczność. Z mistrzynią storytellingu piszemy swoją życiową opowieść. Dbamy też o kwestie związane z duchowością. Nie ukrywam, że od wielu lat jestem związana z klasztorem i kościołem oo. Dominikanów. Na zajęcia przychodzi do nas jeden z ojców i prowadzi ćwiczenia z uruchamiania duszy. Są jeszcze inne kroki, ale nie mogę wszystkiego opowiadać, tylko zaprosić na nasz program! Zdradzę, że kilka profesorek UAM jest po naszym Jestem. 

 

Na stronie widziałam, że na warsztat bierzecie również kwestie związane z urodą… 

 

– Właśnie wróciłam z pałacu w Pakosławiu, gdzie dopieszczałyśmy się na warsztatach z kosmetolożką. Kobieta jest kobietą, uroda jest dla niej nie mniej ważna niż wnętrze, dlatego przygotowujemy naturalne peelingi, dobieramy kolory podczas analizy kolorystycznej i uczymy się właściwego makijażu. W tym roku w Pakosławiu wreszcie i ja sama po raz pierwszy poprowadziłam warsztat o odwadze mówienia własnym głosem i wychodzenia do życia, mimo wstydu, lęku czy oporu. O szukaniu tego, co w nas żywe, i docenieniu siebie. 

 

Kiedy tworzyłyśmy program Jestem, nie sądziłam, że spotka się on z takim zainteresowaniem. Tymczasem już pierwsza edycja pokazała, że nasze uczestniczki nie chcą się z nami, i ze sobą nawzajem, rozstawać. Chcą iść dalej i głębiej. My, kobiety, potrzebujemy tej wspólnoty przeżyć, tej dopełniającej się kobiecej energii. To ona pozwala nam ładować akumulatory. Proszę spojrzeć: dawniej kobiety wspólnie darły pierze czy deptały kapustę, my dzisiaj jesteśmy zabiegane, zapracowane i często osamotnione. Program Jestem pozwala to przełamać. Ale, ale… od zeszłego roku i panowie mają swój program Bądź! 

 

Fundacja Dobrostan to także wiele innych działań. Sporo się u was dzieje… 

 

– Tak jak mówiłam – moja natura pcha mnie w różne działania. Mam wiele pomysłów, z których jak dotąd większość udało się nam z sukcesem zrealizować. Jestem też menedżerem kultury, stąd projekty kulturalne, ku wzbogaceniu ducha. Z szacunku do słowa i potrzeby uwrażliwiania na jego moc narodził się Festiwal Dobrego Słowa, który w tym roku będzie miał piątą edycję. Podczas festiwalowych wydarzeń zwracamy bacznie uwagę na słowo, na czystość, poprawność i piękno języka, na promowanie twórców literatury i czytelnictwa, na używanie dobrych i wspierających słów, zarówno w komunikacji z innymi, jak i z samym sobą. Często współpracuję przy festiwalu z różnymi wydziałami naszego uniwersytetu. W tym roku zajmujemy się językiem wartości, będzie zatem o ważnych słowach. 

 

Od ubiegłego roku z kolei organizujemy koncerty terapeutyczne. Zapraszamy do śpiewu uczestniczki (i uczestników) naszych programów, a towarzyszą nam świetni instrumentaliści. W przerwach między utworami razem z przyjaciółką, psychoterapeutką zaangażowaną w działania fundacji, prowadzimy narrację, w zeszłym roku na przykład mówiłyśmy o różnych odcieniach kobiecych emocji. 

 

Obok rocznych programów rozwojowych oferujemy również w fundacji cykle krótszych warsztatów, podczas których uczestniczki i uczestnicy mogą odkryć  własny potencjał, nabyć  nowe umiejętności, zaplanować zmiany w życiu osobistym i zawodowym, a nawet popracować nad trwałą zmianą nawyków i przekonań.

 

Razem z klasztorem oo. Dominikanów poprowadziłam w tym roku cykl „SpadkoWiercy” – były to rozmowy o wychowywaniu w wierze... Wiosną zaangażowałam się też w Marsz Mocy wraz z Fundacją Marka Kamińskiego, aby zwrócić uwagę na palący problem odporności psychicznej młodych ludzi. W wyniku tego marszu powstanie niebawem w Poznaniu Centrum Mocy, w którym młodzi będą mogli brać udział w różnych wzmacniających ich działaniach. Razem z Dorotą Łapą jestem autorką książki „Wy_dobrze_jecie”, w której zebrałyśmy pomysły na zdrowe posiłki. A wczoraj właśnie odebrałam wiadomość, że będziemy jako fundacja beneficjentem unijnego grantu wspierającego kobiety na rynku zawodowym. 

 

Możesz być przykładem dla wielu czterdziesto-, pięćdziesięciolatek, które na nowo próbują przewartościować swoje życie. Co możesz im powiedzieć?

 

– Dzisiaj jestem najbliżej siebie, jak to tylko możliwe: w naturalny sposób wyleczyłam tarczycę, wyszłam z depresji, żyję w zgodzie ze sobą. Nadal robię mnóstwo rzeczy, ale w swoim tempie i na swoich zasadach. Po prostu wyszłam z ram, w których było mi już ciasno. Co mogę powiedzieć innym kobietom? By żyły w zgodzie ze swoimi wartościami, by nie zagłuszały głosu swojego serca, by próbowały pozbywać się lęku i sięgać po to, co je karmi i daje im radość. By poznawały siebie i doceniały swoją niepowtarzalną wartość. By dbały o siebie, a może… by zajrzały do Fundacji Dobrostan?

 

 

 

Fundacja na rzecz wspierania integralnego rozwoju człowieka DOBROstan

Ludzie UAM Ogólnouniwersyteckie

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.