Z prof. Krzysztofem Podemskim z Wydziału Socjologii, członkiem zespołu badającego przypadki antysemityzmu na UP, rozmawia Magda Ziółek.
Gdzie szukałby pan źródeł konfliktów etnicznych w dwudziestoleciu międzywojennym?
Jedną trzecią populacji II RP stanowiły mniejszości narodowe i wyznaniowe. Były one oczywiście ważnym kapitałem ludzkim i kulturowym odbudowującego się państwa. Jednak na relacje narodowościowe od początku kładł się cieniem fakt, że większość granic państwa musiała być wywalczona w starciu z sąsiadami. Do tego antagonizmy etniczne często nakładały się na antagonizmy klasowe. Ogromną większością zbiorowości Białorusinów i Ukraińców byli ubodzy chłopi. Mniejszość niemiecką tworzyli głównie zamożni chłopi i burżuazja. Żydzi stanowili około połowy drobnomieszczaństwa, w większości spauperyzowanego, a także niektórych wolnych zawodów. Złożoną sytuację społeczną komplikowało jeszcze zróżnicowanie przestrzenne. Mniejszości etniczne - z wyjątkiem Niemców - zamieszkiwały głównie wschodnią i centralną część kraju. Białorusini i Ukraińcy mieszkali przede wszystkim na wsiach, z kolei Żydzi i Niemcy na ogół w miastach.
Dlaczego Żydzi najmocniej doświadczali negatywnych skutków tych konfliktów?
Trudno oceniać, które konflikty społeczne II RP były bardziej, a które mniej dramatyczne. Czy w latach 30-tych bardziej ucierpieli uczestnicy chłopskich i robotniczych strajków, do których strzelała policja; mieszkańcy pacyfikowanych przez polskie wojsko białoruskich i ukraińskich wiosek; żydowskie rodziny padające ofiarą dokonywanych przez sąsiadów pogromów, czy też żydowscy studenci siłą usuwani z wykładów przez bojówki narodowo-radykalne. Tym, co wyróżniało konflikt, którym zajmował się nasz zespół, były inne kwestie. Po pierwsze, jedynie przemoc wobec Żydów była oparta o ideologię czy teorię w postaci antysemityzmu lub wręcz rasizmu, obecnego w przepełnionych nienawiścią broszurach, przemówieniach, kazaniach. Jak pisała w „Korzeniach totalitaryzmu” Hannah Arendt, antysemityzm był „świecką ideologią XIX wieku”. Jednym z jego źródeł były popularne pseudonaukowe teorie podziału ludzkości na nierówne „rasy” Artura Gobineau i Hustona S. Chambarlaina. Ten ostatni głosił pogląd, że Żydzi są odrębną „rasą judajską” niszczącą cywilizację szlachetnej „rasę teutońskiej”. Tak powstał ideologiczny fundament nazizmu. Po drugie, za tę przemoc nie odpowiadały państwowe organy represji, lecz niestety podmioty, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, społeczeństwa obywatelskiego: korporacje studenckie, stronnictwa polityczne i ich „młodzieżówki”. Po trzecie wreszcie, unikatowa była scena i aktorzy tego konfliktu. Tą sceną były bowiem uniwersytety, a uczestnikami studenci i uczeni.
We wcześniejszych rozmowach usłyszałam, że środowisko akademickie przymykało oczy na zachowania antysemickie na uczelniach. Dlaczego? Przecież szykanowani byli koledzy, współpracownicy, osoby o znaczącym dorobku naukowym…
Środowisko akademickie w większości zachowywało bierność wobec prób wykluczenia przedstawicieli społeczności żydowskiej ze świata uniwersyteckiego przez faszyzujące grupy i organizacje. Dlaczego tak było, możemy się tylko domyślać. Trochę przez analogię, bo przecież wiemy z autopsji, że zarówno w PRL, jak i obecnie większość środowiska akademickiego zachowuje bierność wobec łamania praw człowieka i demokratycznych reguł. Dodajmy, że to była niezwykła sytuacja, gdy w szacownych murach akademickich pojawili się tacy studenci, którzy pałkami bili swoich kolegów innego wyznania. Zdarzały się nawet akty agresji wobec profesorów uczelni, np. warszawskich uczonych Marcelego Handelsmana i Tadeusza Kotarbińskiego. Jednym z powodów tej pasywności był więc pewnie strach. Do tego dochodziła nieumiejętność odnalezienia się w niespotykanej w tym środowisku sytuacji, a może i wyniosła profesorska splendid isolation oraz opaczne rozumienie normy neutralności uczonego. Jednak do takiego sprzeciwu dochodziło. Przybierał on różne formy: niedopuszczania do przyjęcia antysemickich uchwał przez wydziały i korporacje, wzywania policji, solidarnościowe stanie w trakcie wykładu wraz z usuniętymi z miejsc studentami żydowskimi. Największym echem odbiły się publiczne wypowiedzi z drugiej połowy lat 30. wybitnych osobistości polskiej nauki i kultury. Do historii przeszły 3 listy otwarte: wywołany pogromami w Brześciu i Częstochowie list 30 pisarzy i uczonych „Przeciw barbarzyństwu” z lipca 1937 roku, skierowany przeciwko próbom wprowadzenia na polskich uczelniach getta ławkowego; list 58 uczonych „W obronie kultury polskiej” z grudnia 1937 oraz powstały w reakcji na wymuszenie przez skrajną prawicę getta ławkowego na Politechnice Lwowskiej i Uniwersytecie Jana Kazimierza list 26 profesorów lwowskich „Przeciw terrorowi na wyższych uczelniach” ze stycznia 1938. Szczególne znaczenie miał wspomniany list otwarty „W obronie kultury polskiej”. Wśród jego 58 sygnatariuszy znalazło się 31 profesorów Uniwersytetu Józefa Piłsudskiego, 12 profesorów Uniwersytetu Stefana Batorego, 11 profesorów Uniwersytetu Poznańskiego oraz 3 profesorów z innych uczelni. Dodać warto, że w tym zacnym gronie było 6 kobiet, a także 3 duchownych protestanckich. Zwraca uwagę brak w nim uczonych z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Najwięcej wśród sygnatariuszy było lekarzy, historyków, socjologów i filologów.
Wygląda na to, że środowisko akademickie nie było w tym względzie jednomyślne?
Środowisko akademickie było bardzo głęboko podzielone. Niektórzy profesorowie sympatyzowali z endecją, inni z sanacją, jeszcze inni z PPS. To oczywiście wpływało na ich postawę wobec antysemityzmu na uczelniach. Dodać jednak należy, że nawet część zwolenników endecji nie godziła się na przemoc. Świadczy o tym między innymi list profesorów lwowskich, z których część była endekami.
A jak to wyglądało na UP? Czy mógłby pan wymienić z nazwiska osoby, które próbowały przeciwstawić się tym prześladowaniom? Czy w ogóle były podejmowane takie próby?
Podpisy poznańskich profesorów zasługują na szczególną uwagę. Po pierwsze, dlatego, że Poznań był przed wojną bastionem endecji i ośrodkiem, w którym wydawano liczne antysemickie publikacje. Po drugie, z tego powodu, że w okresie dwudziestolecia międzywojennego liczba mieszkańców pochodzenia żydowskiego była tu niewielka, czego konsekwencją był również znikomy udział osób wyznania mojżeszowego wśród studentów. Po trzecie, Poznań był jednak ośrodkiem o mniejszych tradycjach akademickich niż Kraków, Wilno, Lwów czy Warszawa. Przyjrzyjmy się bliżej tym odważnym uczonym. Tych jedenastu profesorów UP to w kolejności alfabetycznej: Stefan Horoszkiewicz (patolog sądowy), Edward Klich (slawista), Witold Klinger (filolog klasyczny), Tadeusz Kurkiewicz (histolog), Stanisław Tomasz Nowakowski (geograf), Stefan Franciszek Różycki (medyk), Franciszek Raszeja (medyk), Stanisław Runge (weterynarz, rektor UP), Adam Skałkowski (historyk), Henryk Ułaszyn (językoznawca) oraz Florian Znaniecki (socjolog). Trzech ostatnich zbierało na naszej uczelni podpisy pod tym listem, który jeden z nich, znany wolnomyśliciel prof. Ułaszyn, otrzymał w Warszawie od socjolożki Marii Ossowskiej.
Czy istnieją jakieś powstałe w dwudziestoleciu międzywojennym opracowania naukowe, które próbują opisać zjawisko antysemityzmu?
Rasizm, ksenofobia, nacjonalizm były opisywane, analizowane, usprawiedliwiane lub przeciwnie, krytykowane jeszcze przez socjologów pisujących u schyłku XIX wieku. Krytykę tzw. kierunku rasowo-antropologicznego przeprowadził już wtedy Ludwik Krzywicki, a przed II wojną światową kontynuowali ją Stanisław Ossowski oraz poznański uczony Tadeusz Szczurkiewicz. Z drugiej strony Zygmunt Balicki, uczony, ale także główny ideolog endecji, wychwalał „egoizm narodowy” a „altruizm wobec obcych” potępiał. Nawet tak wybitny humanista jak Znaniecki, w książce powstałej w trakcie wojny polsko -bolszewickiej, przestrzegał przed „imperializmem rasowym Żydów”. Jednak dekadę później napisał bardzo ważną pracę, w której przedstawił rozmaite teorie „antagonizmu do obcych”. Do tej pracy nawiązywał potem Aleksander Hertz, jedyny chyba polski socjolog międzywojnia, który napisał tekst poświęcony wyłącznie sprawie antysemityzmu. Bezpośrednio do antysemickich awantur na polskich uczelniach, jeżeli nie liczyć podpisów pod listami protestacyjnymi, odniosło się tylko trzech socjologów międzywojnia. Stefan Czarnowski ich źródło widział w separacji młodzieży chrześcijańskiej i żydowskiej, w tym, że dojrzewały one w bardzo różnych, rzadko stykających się z sobą środowiskach. O jego eskalację obwiniał profesurę, która z „miękkości serca” i dla „świętego spokoju” dopuściła do tego, że uczelnie stały się laboratorium doświadczalnym ideologii faszystowskiej. Z kolei Krzywicki uważał, że burdy na uczelniach były celowo wywoływanie przez endecję, aby zdobyć poparcie studentów pochodzenia „włościańskiego”, robotniczego i drobnomieszczańskiego, którzy sprzeciwiali się wprowadzonym przez sanację podwyżkom opłat za studia. Wreszcie, Ossowski oprócz separacji społecznej i różnic klasowych doszukiwał się przyczyn przemocy na uczelniach w przesądach rasowych i religijnych, w słabej asymilacji polskich Żydów oraz w jawnych i ukrytych wpływach hitleryzmu.
zob. też