Wersja kontrastowa

Prof. UAM Agnieszka Kiełkiewicz-Janowiak. Feminatywy

Fot. A. Wykrota
Fot. A. Wykrota

„Relacja między językiem a rzeczywistością społeczną jest wzajemna: język ją odzwierciedla, ale także tworzy, konstytuuje. Tym samym język, który niesprawiedliwie przedstawia rzeczywistość społeczną będzie utrwalać dyskryminujące postawy wśród swoich użytkowników” – mówi profesor Agnieszka Kiełkiewicz-Janowiak w rozmowie z Magdaleną Ziółek.

Pani Profesor, czy to nie jest tak, że każdy używa języka wedle własnej potrzeby wypowiadania się? Czy w takim razie narzucanie pewnych rozwiązań, takich jak feminatywy, nie jest działaniem sztucznym?

Przede wszystkim o języku równościowym trzeba mówić, uświadamiać ludziom potrzebę adekwatnego nazywania innych, niepomijania ich, nienazywania w sposób lekceważący. I można to robić tu i teraz, w trakcie pracy na uczelni.

Na co dzień myślimy o języku jako o wspólnej własności. Każdy uważa, że się na nim zna, trochę tak jak na zdrowiu. Jednocześnie, kwestia tak zwanych feminatywów jest nie tyle zagadnieniem językowym, ale przede wszystkim społecznym i politycznym: wystarczy spojrzeć na toczące się ożywione debaty, w której wypowiadają się nie tylko językoznawcy, ale i, powiedziałabym przede wszystkim, zwykli użytkownicy języka.

Zdarza się, że w niezbyt kulturalny sposób...

Prawdą jest, że u niektórych feminatywy nadal budzą skrajne emocje, a nawet hejt. Osobiście bardziej wierzę w skuteczność pracy organicznej niż rewolucji. Szczególnie w języku – tu potrzeba czasu. Z analizy publicznej debaty oraz wywiadów w użytkownikami języka wynika, że ludzie muszą się z innowacjami oswoić, wynegocjować ich użycie w interakcji z swoimi rozmówcami. Z czasem nowe formy spowszednieją, użytkownicy się nich przyzwyczają – dobrze ten proces czujemy na samych sobie, pamiętając, że dla niektórych z nas jeszcze do niedawna „językoznawczyni” lub „psycholożka” to były słowa niepotrzebnie długie i jakoś dziwnie brzmiące.

Jak sprawa przedstawia się z perspektywy językoznawców?

Odnoszę wrażenie, że są dość powściągliwi…

Najczęściej badacze zachowują się wstrzemięźliwie, niekiedy przyjmując postawy konserwatywne, a przynajmniej sceptyczne wobec interwencji w system języka. W szczególności poloniści, jako wielbiciele polszczyzny, kochają tradycje, pielęgnują uświęcone status quo, wolą, żeby to język podążał za zmianą społeczną, a nie odwrotnie – aby reformatorzy kodowali w języku to, co dopiero ma się społecznie dokonać.

Na przykład w wywiadzie radiowym prof. Jerzy Bralczyk, językoznawca i znany autorytet w kwestiach językowego obyczaju, powiedział: “Otóż chciałoby się, żeby język był jednak samostanowiący się.”

A jakie jest Pani zdanie?

Jako socjolingwistka, zainteresowana językiem jako zjawiskiem społecznym i narzędziem porozumiewania się, widzę go jako dobro wspólne, ale mam też świadomość tego, że o jego kształcie decydują głównie jego użytkownicy – i użytkowniczki. A że oni – i one! – na przestrzeni lat żyją w różnych warunkach politycznych i ekonomicznych, mają różne poglądy, w różnych kierunkach chcą zmieniać świat i dawać wyraz swojej tożsamości, niejako kreować siebie, to język jest tego zwierciadłem. Jednocześnie, może być również... narzędziem.

W jaki sposób?

Relacja między językiem a rzeczywistością społeczną jest wzajemna: język ją odzwierciedla, ale także tworzy, konstytuuje. Tym samym język, który niesprawiedliwie przedstawia rzeczywistość społeczną będzie utrwalać dyskryminujące postawy wśród swoich użytkowników.

Czy jednak jest sens narzucać pewne rozwiązania?

Nie mówiłabym o narzucaniu rozwiązań, a raczej o pielęgnowaniu różnorodności w języku. Jeżeli dysponuję mnogością językowych wyborów mogę, wybierając między nimi, okazać innej osobie szacunek czy empatię . To może być bardzo ważne dla tych, o których się wypowiadam, ale i dla mnie.

Język daje nam wiele możliwości wysyłania sygnałów o naszych poglądach. Jeśli opowiadam o mojej koleżance, która jest anestezjolożką i pracuje „na pierwszej linii frontu w walce z pandemią” (żeby użyć tej wojennej metafory), to wysyłam pewien sygnał. Mogłabym też powiedzieć, że moja koleżanka jest anestezjologiem – to może nie zmieniłoby wiele w opisie tej osoby, ale nie zawierałoby wspomnianego sygnału, mojego przekonania, że nie ma powodu, by pomijać płeć kobiet, a nawet należy ją zaznaczać, gdy mamy do czynienia z ich sukcesem czy osiągnięciem zawodowym.

Podam Pani przykład z życia wzięty – kilka miesięcy temu firma NN Investment Partners poinformowała „dlaczego wdraża PPE w UAM” tymi słowami: „We wrześniu br. Rektor powołał Komisję ds. wyboru programu zabezpieczenia emerytalnego dla pracowników UAM. W skład Komisji weszli oprócz rektora ds. kadr, kanclerza, kwestora także przedstawiciele wszystkich związków zawodowych funkcjonujących na Uniwersytecie.”

Po przeczytaniu tego oświadczenia już nie byłam pewna czy faktycznie chodzi o nasz Uniwersytet. Wszak wg tego tekstu Rektor (r.m.) powołał (r.m.) komisję złożoną z samych mężczyzn, a na naszej uczelni wiele ważnych stanowisk pełnią kobiety…

Czyli w takim wypadku język uchybia rzeczywistości. Z czego to wynika?

Z niesymetryczności nazywania, pominięcia, nieadekwatnego nazywania i alienowania (ang. othering) – a w konsekwencji prowadzi to do wykluczenia jednostek lub grup, a przynajmniej do uznania ich za nietypowe.

Niejedna kobieta pełniąca stanowisko dziekańskie otrzymała oficjalne pismo okólne, rozpoczynające się od „Szanowny Panie Dziekanie!”, niejedno posiedzenie na uniwersytecie rozpoczęto od salutacji: „Panowie dziekani!” albo „Witam dziekanów!”, przy obecności kobiet o tej samej funkcji.

Na początku pandemii na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu opublikowano komunikat Rektora: „Studenci powracający z wyjazdów zagranicznych proszeni są o pozostanie w domu przez kolejne dwa tygodnie.” (26.02.2020). Czy studentki też czuły się uwzględnione? Pewnie tak, ponieważ użyto formy tzw. uniwersalnego masculinum, rodzaju męskiego w odniesieniu do wszystkich ludzi. Forma taka, stosowana w wielu językach świata, rządzi się zasadą „zawsze rodzaj męski - o ile nie zaznaczono inaczej”.

W takim razie można zadać sobie pytanie, czy jest sens zmieniać tę zasadę, skoro jest tak powszechna?

Z jednej strony nazywanie wszystkich jedną formą wydaje się prostsze, bardziej ekonomiczne, jednak należy wziąć pod uwagę koszty mentalnego przetwarzania takiego mało przejrzystego nazywania ludzi. Niedawno w czasie wykładu usłyszałam, że prof. Anna Wierzbicka jest pragmatykiem. Niejedna kobieta powie o sobie, że jest kierowcą, perfekcjonistą lub pacjentem. Wielu to nie razi, spójrzmy jednak na ten artykuł z Prawa o szkolnictwie wyższym i nauce: „Nauczyciela akademickiego będącego w ciąży lub wychowującego dziecko do ukończenia przez nie 4. roku życia nie można zatrudniać w godzinach ponadwymiarowych bez jego zgody”. Brzmi to absurdalnie!Słowem, obciążenie poznawcze podczas przetwarzania fraz nietransparentnych pod względem płci może oznaczać, że generyczne masculinum jest de facto mniej, a nie bardziej ekonomiczne.

Dobrze, a jak w takim razie zmieni się percepcja odbiorcy, gdy zamiast uniwersalnego rodzaju męskiego zastosujemy żeński?

Proszę przyjrzeć się tym okresleniom: „Jestem językoznawcą i adiunktem na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza”. Kogo Pani widzi? Mężczyznę czy kobietę? Albo „Pełnomocnik Dziekana ds. finansów”vs. „Pełnomocniczka Dziekany ds. finansów”. Większość odbiorców założy, że w pierwszym przypadku mowa o dwóch panach pełniących wskazane funkcje, a w drugim – już bez wątpliwości – że chodzi o kobiety.

Różne badania wskazują, że forma tzw. uniwersalnego masculinum na wpływ na naszą percepcję ludzi nią opisanych, w tym na ich zapamiętywanie i ewaluację (także na samoocenę!). Ma ona również wpływ na udzielane odpowiedzi w kwestionariuszach lub decyzje w ubieganiu się o pracę. W pracy zespołu prowadzonego przez prof. Dagmar Stahlberg respondenci mieli za zadanie wymienić swojego ulubionego muzyka. Sama jestem ciekawa, czy biorąc udział w takich badaniach, wymieniłabym Leszka Możdżera czy Dianę Krall, bo oboje bardzo cenię. A czy kandydatka, która przeczyta w ulotce informacyjnej dla kandydatów na studia II st. będziesz miał możliwość wyboru jednej z sześciu specjalizacji będzie pewna, że to obietnica skierowana do niej?

Okazuje się, że ma prawo mieć wątpliwości. Według dr Katarzyny Bojarskiej, męskie formy „rodzajowo uniwersalne” silniej sprzyjają generowaniu skojarzeń z płcią męską. W przeprowadzonym przez badaczkę eksperymencie, sposób w jaki zostało sformułowane zadanie miał wpływ na to, jak często uczestnicy rysowali postaci męskie, a kiedy kobiece. Myślę, że wynik tych badań możemy z łatwością przewidzieć.

Pozwolę sobie przeczytać wnioski Bojarskiej: nie można utrzymać potocznej tezy, zgodnie z którą wszyscy ludzie wiedzą, że męskie formy rodzajowe odnoszą się w równym stopniu do mężczyzn, jak i do kobiet; wręcz przeciwnie, wyraźnie ukierunkowują one skojarzenia płciowe odbiorców w kierunku męskim, natomiast język inkluzywny [czyli taki, który dostosowuje gramatyczny rodzaj do osób przez niego opisywanych] uwypuklający istnienie dwóch płci – bardziej sprzyja wyrównywaniu skojarzeń (Bojarska 2011: 63).

De facto zastosowanie zasad języka inkluzywnego czasem wymaga naprawdę niewiele wysiłku: zamiast obiecać osobie kandydującej: „będziesz miał możliwość wyboru jednej...”, możemy przeformułować to na: „będzie można wybrać jedną z sześciu specjalizacji”. Jednak system rodzaju gramatycznego w polszczyźnie nie zawsze umożliwia takie proste rozwiązania.

Częstym argumentem przeciwników stosowania feminatywów są właśnie te komplikacje gramatyczne. Co Pani uważa, czy jest to szukanie dziury w całym, czy może ważny kontrargument w tej debacie?

W kwestii upowszechniania lub dodawania form w rodzaju żeńskim, polski stawia nas przed bardzo trudnym zadaniem. Wynika to przede wszystkim z tego, że sufiksy (końcówki) rodzaju żeńskiego są w polszczyźnie liczne i wielofunkcjonalne (chociażby sufiks –ka tworzy także formy zdrobniałe, jak na przykład „muzyczka”). Kolejne przeszkody mogą mieć charakter semantyczny, czyli znaczeniowy (jak w wyrazie „szermierka”), być trudnymi do wymówienia („architektka”, „chirurżka”), wreszcie formy w rodzaju żeńskim bywają odbierane jako posiadające niższy status („lekarka”, „kucharka”).

Przeszkody te zresztą istnieją bardziej w przekonaniach (i uprzedzeniach) użytkowników języka, niż stanowią realne bariery: na przykład niektórzy wydziwiają nad „pediatrką”, ale rzadko kto się zżyma nad „Piotrkowem”, nazwą miasta, które zawiera tę samą zbitkę spółgłoskową („trk”). Z kolei zbitka w wyrazie „chirurżka” istotnie bardzo rzadko występuje w języku polskim, ale nie stanowi wielkiego problemu, jeśli chcemy pochwalić się światu, że „Profesor Maria Siemionow, chirurżka i transplantolożka”, to wybitna uczona z Polski, wykształcona w Poznaniu absolwentka Akademii Medycznej z roku 1974. Zatem czy „adiunktka” może faktycznie być wielkim wyzwaniem w języku i tak pełnym dość trudnych kombinacji spółgłosek, jakim jest polszczyzna?

A jak wygląda to z perspektywy historycznej?

Formy w rodzaju żeńskim nazywające zawody, stanowiska, funkcje i role były częściej używane w okresie międzywojnia niż po roku 1945. W II Rzeczpospolitej kobiety coraz częściej pełniły względnie prominentne role w życiu społecznym i politycznym, a także naukowym. Jednak sam spór o używanie feminatywów, który wydaje nam się być nową sprawą, trwa od połowy XIX wieku.

W 1919 roku zastanawiano się nad żeńską formą wyrazu „poseł” – „poślina” lub „poślica” (ostatecznie w 1923 wygrała „posłanka”), a w 1917 pisano: „Jako wyborczyni lub posłanka może [ona] osiągnąć ważne dla społeczeństwa i dla niej reformy (…)” . Z kolei w protokole posiedzenia Senatu Uniwersytetu Poznańskiego z dnia 15.12.1922 zapisano punkt o udzieleniu „stopnia doktorki wszech nauk lekarskich honoris causa Marji Curie Skłodowskiej”. Jak widać, w przeszłości feminatywy w akademii występowały, więc dlaczego dziś „Rektorka” dla wielu jest nie do przyjęcia?

Panuje powszechne przekonanie, że za używaniem feminatywów opowiadają się kobiety, a przeciwko nim są mężczyźni. Jakie są Pani obserwacje?

To jest debata, która pozornie stawia kobiety po stronie zmiany, a mężczyzn po stronie status quo. Tak naprawdę strony sporu są tylko częściowo powiązane z płcią uczestników, a de facto otwarci na zmianę są ludzie tolerancyjni, umiejący słuchać innych i okazujący im szacunek. Jeśli chcesz nazywać się filolożką – proszę bardzo, będę Cię tak nazywać. Jeśli jesteś dumny, że Twoje dziecko zostało chirurżką, też chętnie podkreślę sukces Twojej córki w specjalizacji, do której kobietom wciąż bardzo trudno się dostać.

Nazywając innych wyrażamy także nasz stosunek do nich (np. szacunek), a nazywając siebie – konstruujemy własną tożsamość. Na przykład mówiąc o tym, że moja siostra jest lekarką z nie poddaję się presji społecznej normy, że „lekarz” niesie większy prestiż, a „lekarka” – mniejszy. Jednocześnie chcę podkreślić jej sukces zawodowy jako kobiety.

Wracając jednak do tematu tych dwóch obozów, na jakie rzekomo się podzieliliśmy, również same kobiety często ulegają normatywnej percepcji przypisującej prestiż rzeczownikowi w rodzaju męskim. I tak, na przykład, w wywiadzie radiowym kobieta wiceprezes (partii politycznej), protestuje, gdy jest nazwana „wiceprezeską”.

Magdalena Formanowicz i Sabine Sczesny badały stosowanie nazw zawodów: psycholog/psycholożka i psychoterapeuta/psychoterapeutka.  Mimo dominacji kobiet w zawodzie (86,19%), forma „psycholog” występowała w korpusie znacznie częściej: 7,137 vs. 66 wystapień. W zdaniach typu „jestem psychologiem/jestem psycholożką” oraz „jestem psychoterapeutą/jestem psychoterapeutką, kobiety zdecydowanie preferowały formę męską mówiąc same o sobie (nawet bardziej niż w nazywaniu innych kobiet w zawodzie, gdzie też preferowały rzeczowniki w rodzaju męskim).

W części jakościowej badaczki zapytały o przyczyny takiego stanu rzeczy. Respondenci obu płci odwoływali się głównie do tradycji i przyzwyczajenia, ważniejsze jednak, że uważali, że formy rodzaju męskiego nie dyskryminują, bo wiążą się z profesjonalizmem i kompetencją. Słowem, „psycholożka” brzmi mniej poważnie, czasem nawet ironicznie, natomiast„psycholog”  – poważnie i sugeruje posiadanie dużej wiedzy.

Dobrze, załóżmy, że feminatywy wchodzą w powszechne użycie. Co w takim razie z osobami niebinarnymi, która nie utożsamiają się z żadną z płci?

To jest druga strona medalu. Wprawdzie feminatywy zwiększają widzialność kobiet, ale także podkreślają polaryzację płci i utrwalają genderową binarność. Osoby niebinarne są więc zmuszone do szukania sposobu językowego na oznaczenie swojej tożsamości.

Frapującym dla mnie zjawiskiem jest używanie w tym celu rodzaju nijakiego. Nie tylko świadczy to o rozszerzaniu kategorii gramatycznej w języku polskim, podczas gdy rodzaj nijaki jest uznawany w językach świata na formę niskofunkcjonalną.

Jak, pani zdaniem, sprawa przedstawia się na naszym uniwersytecie?

Zmiany postępują powoli. Statut Uniwersytetu dopiero od niedawna uwzględnia potrzeby adekwatnego nazywania kobiet, dopuszczając w oficjalnych dokumentach żeńskie i męskie formy nazw stanowisk i funkcji. Jednocześnie jednak  sam dokument stosuje generyczne masculinum.

Zupełnie inaczej wygląda opublikowany w 2020 roku Statut Akademii Sztuki w Szczecinie, który konsekwentnie używa męskich i żeńskich form funkcji takich  jak Prorektor lub Prorektorka (Prorektora), Dyrektor lub Dyrektorka Szkoły Doktorskiej, Kwestor lub Kwestorka. Wydłuża to tekst, pewnie niektórych nawet irytuje, ale może to niewielka cena za adekwatne nazywanie i uwzględnienie wszystkich?

W 2018 roku na naszym Uniwersytecie ogłoszono konkurs (organizował go projekt „Gdy Nauka jest Kobietą”), który miał popularyzować ideę języka równościowego w formie dowolnej grafiki. Założeniem było to, że sposób w jaki mówimy i opisujemy świat, wpływa na to jak myślimy o sobie i świecie. I odwrotnie. Konkurs był skierowany do studentek i studentów oraz doktorantek i doktorantów, którzy nadesłali na niego 47 prac. Czyli widać, że zainteresowanie problemem występuje.

Jak zatem wyobraża sobie Pani Uniwersytet jutra? Czy formy typu dziekana, rektora czy adiunktka nie będą już nikogo dziwiły, a świeżo upieczone absolwentki będą o sobie mówiły, że są antropolożkami czy fizyczkami? Przez ostatnie stulecie na wyższych uczelniach przybywało kobiet. Kto wie, może to kobiety w przyszłości zdominują przestrzeń uniwersytetu, a formy w rodzaju męskim będą zagrożone?

 

Nie na darmo używamy określenia „język równościowy” – dążymy do tego, żeby każdy miał równy dostęp do zasobów (takich jak szansa na edukację), ale też równe prawa wyrażania swojej tożsamości i bycia adekwatnie nazywanym za pomocą języka. Zatem niczyja dominacja nie jest celem ani ideałem.

Powtarzam, że reformatorkom i reformatorom nie zależy na wymuszeniu żadnych form, ale na daniu swobody wyboru. Język inkluzywny, czyli umożliwiający komunikację niewykluczającą, pozwala ludziom na decydowanie które z wachlarza tożsamości (na przykład genderowych) przyjmują (lub nie) w zależności od kontekstu. Jednocześnie, trzeba też mieć na uwadze, że nasz wybór formy powinien być podyktowany wzajemnym poszanowaniem i indywidualną wrażliwością: co dla mnie jest neutralne, dla kogoś innego może być uchybiające. Tego rodzaju poszanowania domagają się liczne grupy (np. etniczne), w tym kobiety (które przecież nie są mniejszością) i mężczyźni (którzy rozumieją i wykazują wspomnianą wrażliwość).

Jakaś puenta na koniec?

Myślę, że do feminatywów należy podchodzić z rozwagą. Tam, gdzie jest to dla nas ważne, dajmy temu wyraz, ale nie poświęcajmy klarowności wypowiedzi za cenę absolutnej konsekwencji w stosowaniu form żeńskich i męskich. Wyraźnie sygnalizujmy obecność kobiet (i mężczyzn) w przestrzeni społecznej, nie pomijajmy, nie czyńmy nikogo niewidocznym. Szczególnie należy zadbać o konteksty, w których zwracamy się do kogoś bezpośrednio, na przykład: „Drogie studentki i studenci!”, „Szanowne dziekany i dziekani!”.

Najważniejsze jest nie narzucać, a skupić się na podnoszeniu świadomości ludzi o tym, że język ma wielkie znaczenie i pełni ważną rolę w kształtowaniu rzeczywistości społecznej. Choć mamy różne poglądy, pokazywanie szacunku dla drugiej osoby, przyjęcie jego/jej punktu widzenia zapewne dobrze posłuży nam wszystkim.

Na koniec chciałabym wspomnieć jak Jej Magnificencja Rektorka UAM kilka miesięcy temu pisała do społeczności naszego Uniwersytetu:

„Zwracam się do wszystkich Państwa: Pracowniczek i Pracowników, Doktorantek i Doktorantów, Studentek i Studentów z apelem o zachowywanie – w każdym rodzaju dyskusji, czy to publicznej, czy prywatnej – standardów akademickich, przede wszystkim: szacunku dla cudzych poglądów. Starajmy się różnić pięknie i godnie, budując piękną i godną wspólnotę naszego Uniwersytetu.” (Prof. Bogumiła Kaniewska, 7.12.2020).

zob. też. Dr Katarzyna Jankowiak. Dwujęzycznym łatwiej kłamać

Nauka Wydział Anglistyki

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.