Wersja kontrastowa

Prof. Agnieszka Kryszczyńska. Myślę do przodu

Prof. Agnieszka Kryszczyńska, fot. Adrian Wykrota
Prof. Agnieszka Kryszczyńska, fot. Adrian Wykrota

Profesor UAM Agnieszka Kryszczyńska jest drugą kobietą na stanowisku dyrektora Instytutu Obserwatorium Astronomicznego UAM. O pasji do nauki i kierowaniu prężnie rozwijającą się jednostką rozmawia z nią Ewa Konarzewska-Michalak. 

 

Na wydarzeniu „Zostań badaczką! Kobiety w nauce na Wydziale Fizyki” przedstawiono panią jako profesorkę i astronomkę – nie drażnią pani feminatywy? 

- Staram się je oswoić. Niektóre słowa wydają się naturalne, niektóre sztuczne. Na pewno łatwiej jest zaakceptować wyrażenia typu „pani rektor”, „pani profesor”, bo brzmią poważniej. Jednak na spotkaniach „Gdy nauka jest kobietą” dowiedziałam się, że słowa „profesora” czy „doktora” już przed wojną były używane na co dzień. Zanim ludzie osłuchają się z tymi zwrotami, musi minąć trochę czasu. 

 

Na spotkaniu mówiła pani o swojej karierze. Co panią zafascynowało w astronomii?  

- Dla mnie praca astronoma zawsze była bardzo ciekawa. Wszystko mnie w niej fascynowało. Zajmuję się małymi ciałami Układu Słonecznego, podobnie jak wielu pracowników naszego instytutu. Badam, jak są zbudowane, jak wyglądają, jak obracają się. Takich obiektów o średnicy do jednego kilometra jest ponad milion w naszym Układzie Słonecznym. Pochodzą z okresu jego formowania się, kiedy materia, która nie skupiła się w planetach, została uwięziona w postaci planetoid. To wdzięczne badania, bo można potwierdzić ich wyniki – na przykład wysłać sondę i przekonać się, czy nasze wyobrażenia i modele pokrywają się z rzeczywistością.  

 

Kiedy narodziła się astronomiczna pasja? 

- Zaczynałam od fizyki. Miałam strasznego nauczyciela tego przedmiotu w szkole podstawowej – był koszmarny nie tylko dla dziewczyn. Ale nie bałam się go, inaczej niż większość moich koleżanek, bo fizyka łatwo wchodziła mi do głowy. Natomiast w liceum miałam cudowną nauczycielkę fizyki i astronomii. Była surowa, ale nas kochała i mobilizowała do pracy – niesamowita osobowość, do dziś ją pamiętam. W Poznaniu nie było takiego kierunku studiów jak astronomia, więc poszłam na fizykę, gdzie na trzecim roku wybrałam specjalność astrometrię. Jednak na studiach fizyka przestała mnie pasjonować i gdyby nie astronomia, w ogóle zrezygnowałabym ze studiowania jej.  

 

Na UAM studiowała pani pod koniec lat 80. Ile kobiet uczyło się i pracowało wtedy na wydziale? 

- Na fizyce było dużo mniej kobiet niż teraz, około 10 procent, na astronomii więcej, aczkolwiek nie wśród pracowników naukowych. Do doktoratu owszem, wyżej już nie. Przez sto lat istnienia poznańskiego obserwatorium zaledwie trzy kobiety zostały profesorami i to nie tytularnymi, tylko uczelni. Pamiętam, że cztery z pięciu osób na moim roku to były dziewczyny. Trzy z nich, łącznie ze mną, pracowały w obserwatorium, ale obie koleżanki wybrały inną drogę życiową. W tamtych czasach pensje były bardzo niskie i wiele osób decydowało się na pracę w bankach lub na własny rachunek. Obecnie w obserwatorium pracuje podobna liczba mężczyzn i kobiet.  

 

Przez sto lat istnienia poznańskiego obserwatorium zaledwie trzy kobiety zostały profesorami i to nie tytularnymi, tylko uczelni

 

Jak wyglądały początki pani pracy w instytucie? 

- Przez rok byłam zatrudniona na etacie technicznym w obserwatorium. Potem, gdy objęłam stanowisko asystenta, pracowałam na nim przez osiem lat i jednocześnie robiłam doktorat, który obroniłam na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Pamiętam, że miałam aż 270 godzin zajęć dydaktycznych rocznie. Pisanie doktoratu było wtedy wyzwaniem!  

 

Jest pani drugą kobietą kierującą obserwatorium. Czy trudno było pani zbudować autorytet? 

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Kiedy poprzedni dyrektor, profesor Edwin Wnuk, przechodził na emeryturę i ktoś musiał zostać szefem, zespołowo wybraliśmy, że ja mam się tym zająć. Lubię zadania menedżerskie. Myślę do przodu, co trzeba zorganizować, jak znaleźć osoby do pomocy. Wydaje mi się że mam naturalne zdolności organizacyjne i nie jestem osobą konfliktową. W obserwatorium zawsze nam zależało na dobrej atmosferze. Mam nadzieję, że taka jest. Czasem pojawiają się konfliktowe sytuacje, które szybko staram się rozwiązywać, żeby problemy się nie nawarstwiały. Najlepiej im zapobiegać – gdy widzę, że coś złego się dzieje, od razu reaguję. Jednego pracownika trzeba mobilizować, innemu dać kogoś do współpracy albo pomóc stworzyć zespół. Wydaje mi się, że rozmową można zdziałać bardzo dużo. Drzwi do mojego pokoju są zawsze otwarte, każdy może przyjść, kiedy chce.  

 

Zanim została pani dyrektorem, pełniła pani funkcję prezesa Polskiego Towarzystwa Astronomicznego przez cztery lata… 

- Tak, dwie kadencje.  

 

Jak pani wspomina ten czas? 

- Jako prezeska PTA poznałam prawie wszystkich astronomów w Polsce. Byłam drugą kobietą na tym stanowisku i pierwszą, która nie miała tytułu profesora ani nawet habilitacji. Przez wiele lat należałam do zarządu PTA i ludzie stwierdzili, że czas najwyższy, żebym została prezesem. Nie chciałam się zgodzić. Zawsze był nim jakiś zacny profesor, a bezpośrednio przede mną profesor Bożena Czerny, moja koleżanka, wybitna astronomka znana na całym świecie. Ostatecznie przekonali mnie. Kierowanie PTA jest pracą społeczną, związaną z odpowiedzialnością finansową i pochłaniającą mnóstwo czasu, ale mam satysfakcję, że zdobyliśmy wtedy wiele grantów na upowszechnianie astronomii.  

 

Za wkład w badania małych ciał Układu Słonecznego planetoidę 21776 nazwano pani nazwiskiem. Które odkrycia są dla pani najważniejsze?  

- Badania dotyczące rodzin planetek. Rodziny powstały na skutek ewolucji zderzeniowej: obiekty zderzały się ze sobą, te większe rozkruszały się, tworząc tak zwane rodziny i odtąd w postaci „chmurki” obiegają Słońce. Badałam rodzinę, która znajduje się w wewnętrznej części głównego pasa planetoid, między Marsem i Jowiszem. Z tego miejsca obiekty mogą trafiać w pobliże Ziemi. Interesowało mnie, w jaki sposób przemieszczają się w kierunku naszej planety. Żeby planetoidy mogły się zbliżyć się do Ziemi, muszą trafić na tak zwaną orbitę rezonansową. Ale jak do tego dochodzi? Okazało się, że planetoidy podlegają niewielkim zmianom orbitalnym poprzez działanie efektu Jarkowskiego. To subtelne działanie występuje w całym Układzie Słonecznym, ale podlegają mu tylko małe obiekty.  

 

Nad czym teraz pani pracuje? 

- Z zespołem kończymy grant, w którym próbowaliśmy spojrzeć globalnie na Układ Słoneczny i stworzyć nową taksonomię planetek. Stosowaliśmy techniki sztucznej inteligencji do klasyfikacji i poszukiwania cech wspólnych obiektów, we współpracy z informatykami z Politechniki Poznańskiej. To ciekawa nowa tematyka. Włączam się też w badania obiektów zbliżających się do Ziemi oraz bardzo odległych, krążących za orbitą Saturna, nazywanych centaurami, które zachowują się nieprzewidywalnie. Są jednocześnie planetoidami i kometami. Ich pojaśnienia występują zupełnie niespodziewanie, w przeciwieństwie do komet, które jaśnieją, kiedy zbliżają się do Słońca. Jak człowiek wpadnie w tę działkę, to nawet drobiazgi mogą być interesujące! Ale obserwowanie kosmosu ma też swoją cenę. Policzyłam, że na obserwacjach w różnych miejscach na świecie spędziłam ponad tysiąc nocy – to tak, jakbym nie spała trzy lata. Tego nie da się nadrobić. Dlatego teraz buduje się teleskopy robotyczne, które dostają zadania na całą noc – same się ustawiają i obserwują niebo, a rano zbieramy tylko dane. Taki teleskop mamy w Arizonie, drugi powstał w Chalinie. 

 

Jakie ma pani plany rozwoju obserwatorium? 

- Naukowo stale się rozwijamy, realizujemy wiele projektów z NCN, Europejskiej Agencji Kosmicznej, Unii Europejskiej (H2020). Mój instytut jest niewielki, a mimo to dyscyplina astronomia uzyskała kategorię A w ostatniej ewaluacji. Natomiast w ostatnich dwóch latach kadencji dyrektora chciałabym jeszcze doprowadzić do remontu budynku teleskopu Zeissa. Teleskop przyjechał do Poznania sto lat temu i nadal działa, ma dobry obiektyw, wysokiej jakości soczewki. Niestety równie stary budynek wymaga generalnego remontu. Przede wszystkim trzeba wymienić kopułę. Obecna była wiele razy łatana i nadal przecieka. Byłaby wielka szkoda, gdyby budynek teleskopu uległ zniszczeniu – to zabytek, który ciągle służy naszym studentom i popularyzacji astronomii. Osoby, które przychodzą do obserwatorium, są zachwycone możliwością obserwacji nieba przez ten instrument. 

 

Czytaj też: Czy istnieje życie na innych planetach?

Nauka Wydział Fizyki

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.