Narodowe Centrum Nauki opublikowało list dyrektora NCN w sprawie drapieżnych czasopism. Jest to bardzo ważny i potrzebny ruch kluczowej dla polskiej nauki agencji finansującej badania.
W piśmie NCN-u znajdziemy, co istotne, przyjętą przez agencję definicję drapieżnego czasopisma: „predatory journals, czyli czasopism[a], w których publikowane prace naukowe nie podlegają ocenie eksperckiej lub wykonana jest ona w oparciu o bardzo niskie standardy. Czasopisma te mają charakter wydawnictw publikujących w tzw. otwartym dostępie (open access), często oferują swe usługi po wygórowanych cenach, z krótkim procesem publikacyjnym”.
NCN chce „uczulić szczególnie młodych naukowców, doktorantów i postdoków na zjawisko predatory journals”. I jest to na pewno potrzebne, gdyż wciąż bardzo wiele uczelni wysyła swoim pracownikom i studentom zaproszenia na różnorakie konferencje „młodych naukowych erudytów”, czy też zaproszenia do publikacji w czasopismach typu „International World of Science and Konfitury Production”.
Jednak NCN idzie jeszcze dalej:
Narodowe Centrum Nauki nie popiera tego typu praktyk, a w sytuacjach, kiedy z całą pewnością uda się ustalić, że artykuł finansowany ze środków NCN został opublikowany w czasopiśmie nieprzestrzegającym standardów oceny eksperckiej, będziemy wymagać od kierownika projektu usunięcia numeru projektu z publikacji, a w konsekwencji wykluczenia jej z raportu i zwrotu kosztów poniesionych na opublikowanie takiej pracy.
Dodatkowo w samym liście przywołana jest lista Bealla, a dokładniej: jej archiwalna wersja.
Czytaj także: Andrzej Marzec. Popularyzator jest jak bakteria
Wyzwania realizacji stanowiska NCN-u
NCN przywołuje archiwalną listę Bealla (od dłuższego czasu nie aktualizowaną), nie można zatem założyć, że jest to wystarczający punkt wyjścia do wstępnego sprawdzenia, czy dane czasopismo jest drapieżne. Od czasu zamknięcia tej listy powstała Cabell’s blacklist – zdecydowanie bardziej profesjonalna lista czasopism, która jednak jest dostępna jedynie poprzez subskrypcję.
Jak zatem będzie realizowane stanowisko NCN-u? Zgodnie z wypowiedzią NCN-u na Facebooku: „Nie planujemy publikacji żadnej listy, z powodów wymienionych w piśmie. Decyzje w wątpliwych przypadkach będą podejmowane indywidualnie przez Zespół Ekspertów oceniający raporty z projektów (…) Eksperci ci są powoływani przez Radę na okres roku do oceny raportów w ramach tzw. zespołów stałych. Składy zespołów nie są jawne, do publicznej wiadomości podawane są natomiast nazwiska przewodniczących tych zespołów.”
Powyższe stanowisko NCN-u jest zrozumiałe i nie wyobrażam sobie, aby mogło być inne. Czy zatem jest to takie proste i nie ma żadnych problemów? Otóż moim zdaniem są i to dwa całkiem duże.
Wyzwanie 1
Dla przypomnienia: NCN pisze, że „kiedy z całą pewnością uda się ustalić, że artykuł finansowany ze środków NCN został opublikowany w czasopiśmie nieprzestrzegającym standardów oceny eksperckiej, będziemy wymagać od kierownika projektu usunięcia numeru projektu z publikacji, a w konsekwencji wykluczenia jej z raportu i zwrotu kosztów poniesionych na opublikowanie takiej pracy”.
Pierwsza sprawa polega na zdefiniowaniu standardów oceny eksperckiej. Czym są takie standardy? Double-blind review? Single-blind review? Open-review? A może chodzi o akceptowanie w ocenie eksperckiej poprawnych wyników badań, lecz niewnoszących żadnej nowości do wiedzy naukowej?
Powyższe pytania są bardzo istotne, ponieważ na liście Bealla znalazły się pewnego czasu czasopisma wydawane m.in. przez grupę Frontiers, które mają wyliczony Impact Factor. Od kilku wybitnych polskich psychologów słyszałem wielokrotnie, że publikacje w psychologicznych czasopismach wydawanych przez Frontiers są „obciachem”, który psuje polską naukę, pozwalając na ogrywanie systemu parametryzacyjnego (wysoka liczba punktów). Jednocześnie od innych polskich psychologów słyszałem, że Frontiers trzyma wysoki poziom recenzji naukowych, lecz po prostu pozwala na publikację badań nieprzełomowych. W środowisku badaczy komunikacji naukowej sprawa jest powszechnienie znana i tak jak jest znana, tak nie ma konsensusu, jak na takie czasopisma patrzeć. Jeśli bowiem uznamy, że te czasopisma są drapieżne, to od tego jest bardzo blisko do uznania, że drapieżne jest również „Plos ONE” oraz „Scientific Reports”: dwa megaczasopisma, które – publikując w otwartym złotym dostępie – również pozwalają na publikacje artykułów, które są po prostu rzetelne, a niekoniecznie przełomowe.
Jeśli uznamy, że za drapieżne będziemy właśnie uznawać wszystkie czasopisma, które nie przestrzegają rygorstycznych zasad (jakich?) oceny eksperckiej, to jestem przekonany, że publikacje w wielu polskich czasopismach (na poprzedniej liście B „Wykazu czasopism punktowanych”) również powinny zostać potraktowane w ten sam sposób, a autorzy zwracać pieniądze do NCN-u. Piszę to z pełnym przekonaniem po przeprowadzeniu badań nad polskimi czasopismami i tym, jak ogrywają system i pozornie spełniają kryteria „standardów oceny eksperckiej”
Wyzwanie 2
Oprócz drapieżnych czasopism są również drapieżne konferencje i drapieżne wydawnictwa monografii naukowych. Wielokrotnie widziałem polskich naukowców i naukowczynie chwalące się wystąpieniem na konferencji organizowanej przez typowe drapieżne firmy takie jak OMICS lub WASET. Czy środki wydane na wyjazdy na takie konferencje powinny być również zwracane przez kierowników projektu?
A co z monografiami naukowymi? W tym biznesie jest również wielu wydawców, którzy określani są jako wydawcy drapieżni (lub vanity press/publishers). Wystarczy tylko przywołać nazwy dwóch wydawców, aby wywołać dyskusję i burzę na temat tego, czy jest to wydawca drapieżny. Dla przykładu: Cambridge Scholars Publishers i Peter Lang. Monografie wydane przez tych wydawców należy zakwestionować w sprawozdaniach kierowników projektu czy też nie?
Jak widać, sprawa nie jest taka prosta a w wielu wypadkach mogą pojawić się ogromne kontrowersje, gdy w grę mają wejść zwroty środków finansowych.
Te wyzwania nie przekreślają jednak tego, że stanowisko NCN-u było bardzo potrzebne i dobrze się stało, że zostało opublikowane. Co więcej, uważam, że NCN poradził sobie świetnie ze zdefiniowaniem drapieżności (i nie obarczył całą winą otwartego dostępu do publikacji). Efektywna realizacja tego postulatu leży zatem na barkach [oby odpowiednio dobranych] ekspertów.
Więcej na Warsztat badacza