Wersja kontrastowa

Prof. Jacek Kowalski. Sarmacja, gotyk i meble Kowalskich 

Fot. Adrian Wykrota
Fot. Adrian Wykrota

Historyk sztuki, ale i pieśniarz, miłośnik poezji staropolskiej i tłumacz starofrancuskiej. Od lat koncertuje, wydaje płyty i książki, swoją twórczością dzieli się w Internecie, gdzie regularnie publikuje na FB i YouTube. Jak mówi – ma swoją publiczność, niszową, ale wierną. Z prof. Jackiem Kowalskim z Instytutu Historii Sztuki UAM rozmawia Magda Ziółek

 

Wielu artystów skarżyło się, że czas pandemii był dla nich trudny: brak koncertów, kontaktu z publicznością. Czy pan podobnie ten okres ocenia? 

 

Nie. Bo nie jestem typowym artystą, w każdym razie nie estradowcem. Moje pierwsze życie to uczelnia, praca naukowa, pisanie książek – także popularnonaukowych – badania i zajęcia dydaktyczne. A drugie życie – to poezja i pieśni. Oba te światy są zresztą ściśle zespolone, bo w badaniach często łączę historię sztuki z pasją literacką. Pandemia ułatwiła mi napisanie kolejnej książki, dając swoisty urlop twórczy. Co do koncertów, owszem: były odwoływane, więc zacząłem koncertować w Internecie. Ale od kilku miesięcy następuje powrót do realu. Pytanie, na jak długo?  

 

Wyrastał pan w rodzinie o tradycjach artystycznych, jak to się stało, że wybrał pan uniwersytet i zaczął pracować naukowo?   

 

Cóż, po prostu nie dostałem się na studia artystyczne, a ponieważ sztuka zawsze mnie interesowała, zdałem na historię sztuki. I teraz błogosławię Opatrzność. Trafiłem w niezwykłe środowisko, a właściwie do dwóch środowisk, w których nadal tkwię. Dopiero teraz wiem, jak bardzo były wyjątkowe: Instytut Historii Sztuki i duszpasterstwo akademickie ojców dominikanów.  

 

Właśnie - widziałam na YouTube pieśń poświęconą pamięci dominikanina o. Tomasza Pawłowskiego. To była dla pana ważna postać?  

 

Bardzo ważna. Ojciec Tomasz, powstaniec warszawski i weteran antykomunistycznej opozycji był chrześcijaninem-nonkonformistą. On i młodszy odeń ojciec Jan Góra stworzyli w Poznaniu w latach 80. oazę niezależnego myślenia, gdzie dyskutowało się o polityce i wierze, społeczeństwie i Kościele. Kuźnia przyszłych elit. Niejedna z osób, które się tam przewinęły, pełni dziś ważne funkcje w kraju... ale nomina sunt odiosa. Mówiliśmy wówczas dużo o idei średniowiecznego uniwersytetu jako wspólnocie uczonych i uczących się, o przestrzeni wolności. Tak wówczas mało dostępnej. Ale dla nas doskonale dostępnej w duszpasterstwie – dla mnie zaś również w Instytucie Historii Sztuki. Nasi ówcześni wykładowcy współtworzyli podziemną „Solidarność”, a nawet, jeśli do niej nie należeli, wprowadzali ideę uniwersytetu w życie. Doświadczałem tego pod skrzydłami śp. prof. Alicji Karłowskiej-Kamzowej i prof. Szczęsnego Skibińskiego. Mam skądinąd wrażenie, że u nas, w naszym Instytucie, ta nonkonformistyczna tradycja wciąż trwa, podczas gdy na uniwersytecie zaczyna zamierać, delikatnie rzecz ujmując. Trochę z naszej winy… 

 

Co pan ma na myśli?  

 

Wie pani, w latach 90. nasze instytutowe środowisko się podzieliło. Niemal wszyscy byli wychowankami buntu „Solidarności”, ale potem połowa poszła na lewo, a połowa na prawo. Śp. prof. Piotr Piotrowski wystąpił wówczas jako promotor nowości – gender studies. My byliśmy bardzo sceptyczni. Toczyły się ostre spory, ale takie przy kawie i przy wódce, bo dawni przyjaciele nadal byli przyjaciółmi. Profesor Piotrowski przemógł i pierwsi w Polsce „założyciele” nowego zjawiska – tout court, ideologii gender – wykiełkowali właśnie u nas. Zostali dopuszczeni do życia akademickiego w imię wolności nauki. Teraz ich uczniowie usiłują nas cenzurować i wykluczać w imię rzekomej tolerancji, postępu i tak dalej. Mnie samemu jedna z tych osób powiedziała wprost, że z moimi poglądami nie powinienem uczyć studentów. I oto ideologia gender zajmuje miejsce marksizmu-leninizmu. Młodzież nie wie, o co chodzi i daje się nabrać, reszta chowa głowę w piasek. Ja zaś przypomniałbym cytat z wykładu prof. Kazimierza Twardowskiego „O godności uniwersytetu”, który ten znakomity uczony wygłosił w Poznaniu z okazji odbierania doktoratu honoris causa w roku 1930 – czyli na przedpolu straszliwej przyszłości: Możność spełniania właściwych Uniwersytetowi zadań jest uwarunkowana jego bezwzględną duchową niezależnością (…) Ci, co Uniwersytety fundują i utrzymują, dowiedliby zupełnego niezrozumienia istoty Uniwersytetu, gdyby chcieli w czymkolwiek krępować jego pracę, z góry zastrzegać się przeciw pewnym jej wynikom, wskazywać, jakie rezultaty byłyby pożądane. I gdyby nawet wyniki pracy naukowej Uniwersytetu były niemiłe tym, którym on zawdzięcza swój byt, nie wolno by w tym upatrywać uprawnienia do nakładania mu jakichkolwiek więzów. Otóż ideologia gender te więzy w tej chwili nakłada. Ale przejdźmy do rzeczy przyjemniejszych.  

 

W 1988 roku wygrał pan Festiwal Piosenki Studenckiej w Krakowie, podobnie jak Grzegorz Turnau, Ewa Demarczyk, Stanisław Sojka czy Marek Grechuta – i wielu innych wspaniałych artystów…    

 

To też było doświadczenie akademickie, bo festiwal był akademicki, a piosenka literacka to ważne ogniwo ówczesnego studenckiego życia. W duszpasterstwie obarczono mnie zadaniem rozśpiewywania towarzystwa, jednak zamiast masowych śpiewanek dla tłumu stworzyłem elitarny klub piosenki staropolskiej. Tam zacząłem śpiewać swoje wiersze. Bo wydawało mi się, że łatwiej zaśpiewać piosenkę, niż zmusić kogoś do wysłuchania swojego wiersza. No i wystartowałem z tym na festiwalu. Droga, która mnie tam zaprowadziła, była kręta: wiodła przez przedziwne miejsca i ludzi, których wspominam ze szczególnym sentymentem. I tak już zostało. Piszę, gram i śpiewam.  

 

Znany jest pan z pieśni patriotycznych… 

 

…ubocznie, tak, uwielbiam je śpiewać, ale przede wszystkim śpiewam piosenki własne, pieśni staropolskie i te, które tłumaczę z dawnej francuszczyzny. Z dwoma zespołami – Monogramista JK i Klub Świętego Ludwika. Proszę spojrzeć też na moją stronę:  www.jacekkowalski.pl

 

W 1995 roku wystąpił pan razem z Jackiem Kaczmarskim w rozpisanym na dialog koncercie „Dwie Sarmacje”. Sarmacja to, zdaje się, jeden z tych tematów, które są panu bliskie. Ma pan taką ciekawą teorię dotyczącą Sarmacji…   

 

To nie tyle teoria, ile sposób postrzegania otaczającej nas rzeczywistości w powiązaniu z tradycją. Sposób, który skądinąd podzielam z wieloma badaczami kultury staropolskiej. Bo nasza dzisiejsza codzienność to prosta kontynuacja Sarmacji, czyli Pierwszej Rzeczypospolitej. Ona żyje w nas, w naszych zwyczajach, sposobie myślenia, w pieśniach, które śpiewamy, w języku. Niestety, mało kto zdaje sobie z tego sprawę. To ból. Zaznaczam, że nie ma to wiele wspólnego z tak zwanym „sarmatyzmem”, cokolwiek ów późny i ahistoryczny termin miałby oznaczać. Ale wiele by o tym mówić, a tu chyba wywiad trzeba kończyć.  

 

Jeszcze chwila. Wyrastał pan w rodzinie o tradycjach artystycznych… jakie to były tradycje? Słyszałam o meblach Kowalskich? 

 

Moi rodzice byli artystami-plastykami, architektami wnętrz, scenografami i projektantami mebli. Meble Kowalskich to taka pierwsza „polska Ikea”, która umeblowała połowę populacji PRLu. Niegdyś niezwykle popularna klasyka i hit polskiego designu lat 60. i 70. Dzieło moich mamy i taty – Bogusławy i Czesława. Wbrew pozorom, były to ciekawe i dobrze zaprojektowane meble, dziś eksponowane w kilku naszych muzeach narodowych. Mimo, że jestem zasadniczo badaczem średniowiecza  - moja habilitacja to monografia „Gotyk Wielkopolski”, z chęci i obowiązku napisałem też monografię rodziców, czyli „Meble Kowalskich. Ludzie i rzeczy” (Poznań 2014). W sumie nic to dziwnego, bo wyrastałem w rodzinie, w której żyło się sztuką współczesną i dawną zarazem. W arkana dziejów wprowadzał mnie mój dziadek, członek KG AK, jeden z podsądnych moskiewskiego procesu szesnastu, a potem więzień stalinowski. Byłem jego ukochanym wnukiem. Dziś mieszkam na jego pra-pra-pradziadowskim gospodarstwie pod Poznaniem. A po wielkopolskim gotyku jeździliśmy wspólnie z ojcem, kiedy miałem lat kilkanaście…  

 

Zatem na koniec: pańskie marzenie? 

 

Dotyczą mojego macierzystego Instytutu. Historia sztuki, proszę pani, to sztandarowa dyscyplina humanistyki, dla uniwersytetu wizerunkowa. Nie mówiąc o tym, że potrzebna dla kształcenia kadry pracującej nad narodowym dziedzictwem, której to kadry brakuje. Miejsce, w którym ją kształtujemy, nie wygląda, delikatnie rzecz ujmując, godnie, ani też nie może nas pomieścić. Mimo to Instytut należy do krajowej czołówki. Na najstarszych uczelniach w Polsce i Europie siedziby instytutów historii sztuki to wizerunkowe perełki. Paryż koło ogrodu Luksemburskiego, Kraków przy Grodzkiej, Warszawa przy Krakowskim Przedmieściu, Wrocław niedaleko Starego Rynku… Nasz Instytut jest jednym z najstarszych w kraju, to crème de la crème uniwersyteckiej tradycji. Powstał wraz z Uniwersytetem Poznańskim w roku 1919. Wciąż jednak nie ma odrębnej siedziby. Od pół wieku gnieździmy się gościnnie w bloczyszczu filologów, a obiecywane lokalizacje jakoś nie mogą się ziścić. Marzę, żeby obietnica rektorska, wypowiedziana kilka dekad temu, stała się ciałem, zanim moje pokolenie odejdzie na emeryturę.  

zob. też 

 

Ludzie UAM Wydział Nauk o Sztuce

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.