Wersja kontrastowa

Prof. Bronisław Marciniak. Chciałbym wrócić do laboratorium

Prof. Bronisław Marciniak fot. Adrian Wykrota
Prof. Bronisław Marciniak fot. Adrian Wykrota

 

Z prof. Bronisławem Marciniakiem, rektorem UAM w latach 2008-2016 i obecnym dyrektorem Centrum Zaawansowanych Technologii UAM, rozmawia Krzysztof Smura. 

 

Profesor Andrzej Gulczyński w czasie jednego ze spotkań pleszewiaków przypomniał, że jako uczeń pleszewskiego liceum bardzo lubił chemię. – Ale mama mówiła: zobacz tego Bronka Marciniaka, tyle się musi uczyć, wybierz coś innego. I wybrałem historię – mówił prof. Gulczyński. Naprawdę tyle się pan uczył? 

– Rzeczywiście, nauce poświęcałem dużo czasu, ale nie zaniedbywałem przy tym działalności sportowej i muzycznej. Na świadectwie maturalnym miałem bardzo dobre oceny z wyjątkiem prac ręcznych. Nie miałem zdolności manualnych. No i z języka polskiego troszkę mi zawyżyli ocenę.  

Wraca pan często do miasta, którego jest honorowym obywatelem? 

– Pleszew to miasto moich dziadków, rodziców i mojej młodości. Bardzo mile wspominam te osiemnaście lat, które tam spędziłem. Miałem szczęście wychowywać się w tradycyjnej rodzinie wielkopolskiej, przywiązującej dużą wagę do wykształcenia i rozwoju młodego pokolenia. Mój ojciec, Arkadiusz, był długoletnim dyrektorem Fabryki Aparatury SPOMASZ i wraz z mamą czuwał nad wychowaniem trójki dzieci. Bycie honorowym obywatelem mojego rodzinnego miasta jest dla mnie zaszczytem. Niestety, ze względu na moje obowiązki w Poznaniu nie jestem zbyt częstym gościem w Pleszewie, ale w miarę możliwości staram się odwiedzać brata, jego rodzinę i przyjaciół. 

Profesorowie: Marciniak, Suchocka, Gulczyński, Mizerkiewicz. Wszyscy z Pleszewa. Co takiego to miasto ma w sobie? 

– Myślę, że źródło bije w naszym pleszewskim liceum, które miało, a z pewnością i ma nadal bardzo dobrą kadrę dydaktyczną. Nasi profesorowie mobilizowali nas, wyznaczali ścieżki i zadania, którym musieliśmy sprostać. To zaowocowało. Mieliśmy dobre wzorce. Profesorowie, między innymi Bródka, Szymański, Jabczyński, Jabczyńska czy dyrektor liceum Jackowski i prof. Mroczkowska (absolwentka Sorbony) to nazwiska, które zapamiętaliśmy na całe życie. W liceum tworzyliśmy zgraną paczkę. Rywalizowaliśmy w nauce, muzyce i sporcie. Wzajemnie się dopingowaliśmy, a przyjaźnie pozostały do dziś. Stąd nasze cykliczne spotkania. A prof. Gulczyński? To młodsze pokolenie pleszewiaków. Jego ojciec był wicedyrektorem fabryki Spomasz i przez wiele lat zastępcą mojego ojca. Mówiliśmy na niego „wujek”, to była jakby szeroka rodzina pleszewiaków. 

Chemia radiacyjna i fotochemia okazały się dla pana najważniejsze? Co pana zafascynowało w tej dziedzinie? 

– Zdecydował przypadek. Kończyłem studia i pisałem pracę magisterską z chemii kwantowej u chemika teoretyka prof. Jerzego Konarskiego, który polecił mnie fotochemikowi profesorowi Stefanowi Paszycowi. Tak więc u profesora Paszyca rozpocząłem pracę na UAM jako asystent naukowo-dydaktyczny.  

Profesor Stefan Paszyc to pana guru? 

– Zdecydowanie tak. Przytoczę dwa fakty. Zaraz po doktoracie w 1979 roku zostałem przez niego skierowany na staż podoktorski do Vancouver. Dla mnie było to odkrywanie Ameryki. Dosłownie. O takiej aparaturze, jak tam, mogliśmy wówczas tylko pomarzyć. Gdy wróciłem po ponad roku, byłem już zupełnie innym człowiekiem. Bardziej samodzielnym. Zacząłem prace nad habilitacją, ale jakoś to się przeciągało w czasie. W końcu miałem możliwość ponownego wyjazdu do Kanady, ale prof. Paszyc postawił veto: najpierw książeczka habilitacyjna – powiedział. Miałem sporo publikacji, więc usiadłem i przez trzy miesiące zamknąłem temat – przesłałem gotową pracę habilitacyjną do wydawnictwa UAM. Mogłem wówczas wyjechać, a po powrocie zakończyć przewód habilitacyjny. Dzięki decyzji profesora zyskałem co najmniej dwa lata. Nie inaczej było później, w przypadku mojej profesury. Wiele mu zawdzięczam. Gdy dostałem od rektora prof. Stefana Jurgi propozycję objęcia stanowiska prorektora, to o radę zwróciłem się do dwóch osób: mojego Ojca oraz profesora Paszyca. Obaj byli na tak.  

W czasie swojej praktyki naukowej prowadził pan ogromną liczbę projektów, w tym kilka międzynarodowych, które okazały się kluczowe dla finansowania badań i aparatury badawczej UAM.  

– W sumie byłem prowadzącym i uczestnikiem kilkunastu krajowych projektów badawczych i kilku projektów europejskich, w tym projektów aparaturowych. Dziś, gdy spoglądam wstecz, to cieszę się, że w czasie gdy byłem rektorem, zainwestowano w UAM około 1,2 miliarda złotych. Dzięki temu mamy dziś nowoczesną infrastrukturę i nie musimy się wstydzić, mamy nie tylko nowe budynki, ale także aparaturę badawczą, która kiedyś wydawała się nieosiągalna. Myślę jednak, że najważniejszym dla mnie projektem badawczym był grant Unii Europejskiej „Research Training Network”. Był to pierwszy taki grant na UAM. Uczestniczyło w nim siedem zespołów badawczych – konsorcjantów z całej Europy. Rezultatem było kilkanaście wspólnych publikacji, a współpraca rozwija się do dzisiaj.  

Rektor sportowiec, a do tego muzyk. Która z tych pasji jest dla pana najważniejsza? 

– Do dziś kocham sport, a siatkówkę w szczególności. Muzyka nadal jest moja pasją. Pianino w moim gabinecie krąży za mną od czasów prorektorskich. Kiedyś uratowałem je przed likwidacją na kampusie Szamarzewskiego i do dziś mi się za to odwdzięcza. Wie pan, jak człowiek pracuje intensywnie przez kilkanaście godzin, to potrzebuje chwili wytchnienia. To pianino zawsze koiło nerwy i pozwalało odpocząć w krótkich przerwach. Bywa, że moi goście dają na nim minirecitale. 

A pan? 

– Publicznie już nie. Kiedyś miałem małą wpadkę podczas takiej prezentacji. To było przy otwarciu Auli Lubrańskiego jako sali kameralnej z nowo zakupionym fortepianem. Po pierwszych taktach Chopinowskiego poloneza, którego znałem od lat szkolnych, po prostu się zablokowałem. Był stres. Wybrnąłem z tego, oddając fortepian we właściwe ręce. Nadal jednak w moim gabinecie od czasu do czasu można usłyszeć humoreskę Dworzaka, przeboje Beatlesów czy moje wariacje na różne tematy.  

Jest pan sprawcą decentralizacji UAM. W czasach jego wielkiej rozbudowy centralizacja się przydała. Czy jest pan zadowolony z efektów? 

– 1 stycznia 2015 roku po dwóch latach przygotowań i testów został wprowadzony nowy system zarządzania finansami uczelni, zwany decentralizacją gospodarki finansowej, która doprowadziła do powiązania kosztów funkcjonowania jednostek UAM z uzyskanymi przychodami, a w efekcie do poprawienia wyniku finansowego. Do dziś jestem stuprocentowo przekonany, że była to właściwa decyzja. Nie ulega jednak wątpliwości, że sprawiedliwy i trafny podział pierwotny funduszy i utworzenie budżetów wydziałów i jednostek centralnych musi nastąpić na szczeblu wyższym –centralnym. Za całość jednoosobowo odpowiada rektor.  

Gdyby z perspektywy lat spojrzał pan na dwie kadencje rektora UAM, to jakie rzeczy by pan zmienił w swoim zarządzaniu? 

– Myślę, że mimo wszystko jeszcze większy nacisk położyłbym na nowe inwestycje. Akademik na Morasku czy nowe budynki na Wydziale Prawa już dawno powinny być zrealizowane. Zadbałbym bardziej o inwestycje w Poznaniu, chociaż te w ośrodkach zamiejscowych, także konieczne, ujęte były w planie wieloletnim rozwoju UAM. Mimo wszystko kadencje ostatnich rektorów to były najlepsze lata inwestycyjne dla UAM. I myślę, że je wykorzystaliśmy. Druga rzecz to zwiększenie współpracy międzynarodowej, zarówno w badaniach, jak i dydaktyce, a trzecia to znaczny rozwój sportu akademickiego i jego promocji na wzór uczelni amerykańskich. Jako stypendysta Fulbrighta na Uniwersytecie Notre Dame miałem możliwość czynnie korzystać z infrastruktury sportowej i poznać rolę i znaczenie sportu akademickiego dla uniwersytetu.  

A z czego był pan naprawdę zadowolony po ukończeniu swoich dwóch kadencji

– Siedmiokrotnie byliśmy trzecią uczelnią w Polsce wśród wszystkich szkół wyższych. Pozycja ta oparta była zarówno na wysokim poziomie badań naukowych, jak i dydaktyki. To zaprocentowało, gdy w następnych latach otrzymaliśmy status uczelni badawczej. Jestem także zadowolony, że w trakcie mojej kadencji powstały dwa duże centra badawcze, multidyscyplinarne: Centrum NanoBioMedyczne i Wielkopolskie Centrum Zaawansowanych Technologii. Dla mnie, jako miłośnika sportu, istotna była również wysoka pozycja UAM w sporcie akademickim w skali krajowej.  

W jedności siła. Czy nadal uważa pan, że Uniwersytet Poznański może być jednością?  

– Jako przewodniczący Kolegium Rektorów Miasta Poznania starałem się przekonać kolegów do idei federacji poznańskich uczelni. Profesor Stefan Jurga powiedział mi kiedyś: „Bronek, wy robicie teraz to, co myśmy już próbowali”. W indywidualnych rozmowach z profesorami innych uczelni widziałem dużą przychylność do tej inicjatywy. Zawsze jednakże istniała obawa przed dominacją dużego uniwersytetu, jakim jest UAM. Myślę, że aby projekt się ziścił, musiałaby być zagwarantowana dodatkowa, istotna premia finansowa dla utworzonej federacji. Mam nadzieję, że kiedyś federacja stanie się faktem.  

Cieszy się pan, że nikt nie ruszył Adasia, a na placu nie stanął Pomnik Wdzięczności? 

– Miałem kiedyś wizytę w tej sprawie. Odmówiłem kategorycznie, mówiąc, że symbol UAM i nasz patron powinien zostać tam, gdzie jest. Cieszę, że Adaś jest z nami.  

W 2016 roku otrzymał pan propozycję szefa WCZT. Profesor Bogdan Marciniec z właściwym sobie poczuciem humoru wskazał fakt, że macie te same inicjały. To miał być jeden z powodów. Trudno przypuszczać, że panowie nie rozmawialiście ze sobą wcześniej. 

– Nikt w to nie uwierzy, ale byłem autentycznie zaskoczony. Profesor Marciniec i mój następca rektor Lesicki poinformowali mnie o tej propozycji w chwili, gdy oddawałem władzę rektorską, to jest wieczorem 31 sierpnia 2016 roku. Na pytanie, czy się zgadzam, odpowiedziałem „tak” bez zastanowienia. Myślę, że moje kontakty i wiedza z czasów sprawowania urzędu na UAM bardzo się przydają w kierowaniu CZT. I bardzo się cieszę, że mogę być dalej przydatny mojej uczelni; chociaż nie ukrywam, że łatwiej być rektorem niż dyrektorem. 

Dlaczego? 

– A choćby dlatego, że rektor miał sztab ludzi do pomocy, a tu, mimo że w CZT jest około stu osób, to jednak zarządzanie ma inny charakter. Jest dla mnie trudniejsze. Tutaj 60 procent środków niezbędnych do działalności musimy „zarobić” sami, ale potrzebujemy też 40 procent dotacji. Przed nami trudne zadania, czekają nas remonty, rosną koszty unowocześniania i serwisu aparatury. Walczymy o granty. Jestem jednakże dobrej myśli. Centrum to superidea. Niesamowicie przydatne dla UAM ze względu na multidyscyplinarny charakter i możliwość prowadzenia zleceń badawczych. To u nas, w CZT, realizowanych jest kilkadziesiąt grantów, w tym grant ERC. W ostatnich dwóch latach położyliśmy duży nacisk na rozwój zwierzętarni. To nasz skarb, ale koszty jej utrzymania są ogromne. 

Panie Profesorze, WCZT to temat na kolejną rozmowę, ale muszę jeszcze spytać o rodzinę. Mówi się, że u państwa w domu rządzi żona

– Tak. To ona jest motorem działania naszej rodziny i gwarantem jej spójności. Bez jej wsparcia nic w moim życiu naukowym nie byłoby możliwe. Jako magister chemii przez ponad 40 lat wspaniale łączyła obowiązki zawodowe z rodzinnymi. Zawsze mogę liczyć na jej wsparcie, pomoc i radę. Podtrzymuje tradycje rodzinne, także tę dotyczącą spotkań przy rodzinnym stole – co najmniej raz w miesiącu obiad rodzinny (trójka dzieci z małżonkami wraz z wnuczkami to 12 osób). Moja rola zaczyna się i kończy na nakrywaniu do stołu. Inaczej w CZT. Tu ja jestem szefem. 

A pana plany? 

– Cóż, czas biegnie. Chciałbym jeszcze wrócić do laboratorium. W czasie rektorowania udało mi się nie zerwać z badaniami, ale odszedłem od stołu laboratoryjnego. Chciałbym, choć w części, wrócić do eksperymentalnej pracy laboratoryjnej.  

 

Czytaj też: Prof. Bronisław Marciniak odznaczony

 

 

 

 

Ludzie UAM Wydział Chemii

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.