Wersja kontrastowa

Krzysztof Penderecki. Wspomnienie

2012. Krzysztof Penderecki w Gabinecie Rektora
2012. Krzysztof Penderecki w Gabinecie Rektora

– Przyznany mi przez Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu doktorat honoris causa jest pierwszym, jaki otrzymuję w ojczyźnie. Satysfakcja i zaszczyt, jakich zaznaję, są tym większe, że tytuł ten nadano tutaj w przeszłości tak wybitnym osobistościom, jak Ignacy Paderewski i Józef Piłsudski – mówił Krzysztof Penderecki w trakcie uroczystości wręczenia mu doktoratu honoris causa w październiku 1987 roku. 

 

Śmierć Krzysztofa Pendereckiego (29.III br) – mimo ogarnięcia globu pandemią koronawirusa – wywołała światowy rezonans. Zmarł bowiem jeden z najznamienitszych Polaków i zarazem obywatel świata. Przeszło 60 lat fascynował swą twórczością ludzi na obu półkulach. Nade wszystko jako kompozytor i  dyrygent, ale jednocześnie człowiek wrażliwy na wszystko, co wiąże sztuka, nauka i natura, dzień dzisiejszy z  przeszłością. Swą nieprzeciętną osobowością pozostawił też trwały ślad w naszym mieście.

Latem 1986 r. z Salzburga rozeszła się wieść o sukcesie nowej, trzeciej opery Pendereckiego, napisanej na zamówienie słynnego festiwalu. I od razu pobudziła wyobraźnię ówczesnego dyrektora Teatru Wielkiego w  Poznaniu Mieczysława Dondajewskiego oraz współpracującego z nim reżysera Ryszarda Peryta. Na drugim przedstawieniu „Czarnej maski” w Wiedniu, kilka tygodni później, obaj byli na widowni. Jeszcze tego samego wieczoru zdecydowali: polska prapremiera u nas! A już rano Peryt począł zdradzać pierwsze pomysły interpretacji tekstu Gerarda Hauptmanna, którego opowieść o zdarzeniach w lutym 1662 r. w dolnośląskim Bolkowie – nota bene w szalejącej wokół zarazie dżumy – stanowi libretto opery, autorstwa Harry Kupfera. Wkrótce do panów dołączyła Ewa Starowieyska – ze szkicami wizji scenograficznej. I odtąd trzy głowy bez reszty wypełniały dźwięki i obrazy nowego dzieła, a z każdym dniem zespół realizatorów i wykonawców „Maski” na poznańskiej scenie powiększał się o kolejne nazwiska artystów i techników teatralnych.

Czytaj także: Jan Paweł II – budowniczy mostów

Im bliżej premiery, wyznaczonej na 25. X 1987 r., tym rosło nią zainteresowanie, nie tylko środowiska muzycznego. M.in. także ówczesnemu rektorowi UAM prof. Jackowi Fisiakowi, nie mogło się ono nie udzielić. Z  dyr. Dondajewskim zgodził się, że oczekiwane wydarzenie, trzeba opleść dodatkowymi, odpowiedniej rangi, akcentami. Najważniejszy – omal spontanicznie sformalizował Senat uniwersytecki, nadając (30.VI 1987) Krzysztofowi Pendereckiemu doktorat honorowy: 75. w historii poznańskiego uniwersytetu.

Nim jednak w Auli UAM spełnił się ten fakt, w pobliskim gmachu pod Pegazem w październikowy, niedzielny wieczór, przeżyliśmy apogeum wrażeń i emocji. 18 minut trwała stojąca owacja po nadzwyczajnej premierze. Sporo potem czasu upłynęło, nim bohater wieczoru – wkrótce także honorowy obywatel Poznania – trochę ochłonął i zechciał wydobyć z siebie pierwsze słowa:

„Z  drżeniem serca jechałem do Poznania. Nie wiedziałem, co mnie tutaj czeka. To, co zobaczyłem i  usłyszałem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wydaje mi się, że inscenizacja ta jest jeszcze ciekawsza niż salzbursko-wiedeńska, za co jestem niezmiernie wdzięczny dyr. Mieczysławowi Dondajewskiemu, reżyserowi Ryszardowi Perytowi i  projektantce scenografii oraz kostiumów – Ewie Starowieyskiej. Serdecznie dziękuję też wszystkim wykonawcom (…) W ogóle całość – świetna! Znakomita była też publiczność. Nie pamiętam takiej owacji. Jeśli napiszę następną operę – z chęcią oddam ją w poznańskie ręce…”. Penderecki dotrzymał słowa, ale z powstałym w 1990 r. „Królem Ubu”, zmierzono się w Monachium, po czym w Krakowie…

Tymczasem nazajutrz, w poniedziałek 26. X 1987 r. o godzinie 13-tej Aula UAM wypełnia się tłumem osobistości z  miasta, kraju i  z  zagranicy – w  większości rozdyskutowanych po wczorajszej premierze, lecz gotowych chłonąć nowe wrażenia. Krzysztof Penderecki ich znowu nie szczędzi. Dla wielu odkrywa się z  dotąd nieznanej strony. Wykład doktora honoris causa rozpoczyna od zwierzeń i pytań:

„Odpowiedzialność i obowiązki, wynikające z nadania tytułu doktora, są pewnym brzemieniem, szczególnie zaś ciężkim dla artysty, którego powołaniem jest raczej stale poszukiwać, niż znajdować i raczej wątpić, niż być pewnym. Brzemieniu temu wypada jednak podołać, a pierwszym krokiem w tym kierunku jest próba zrozumienia czasu, w jakim się żyje, własnej drogi na tym tle i wreszcie roli, jaką można w danej sytuacji odegrać.

Cóż więc mogę powiedzieć o epoce, w jakiej wypadło mi żyć? Jak widzę procesy zachodzące w sztuce w ciągu ostatniego stulecia? Jak wreszcie rozpoznaję własne miejsce i rolę w tym kontekście: jakich wartości chciałbym strzec? Co pragnę proponować? Czemu jako doktor sztuk mogę służyć?”

I próbuje odpowiedzieć: „Cywilizacja europejska wraz z jej kulturą i sztuką, nierozerwalnie związana jest z  chrześcijaństwem. Ono to przez setki lat kształtowało jej oblicze i wszelkie jej osobliwości. Nie będzie przesadą, jeśli się powie, iż przez z górą tysiąclecie miało ono wprost monopol na dostarczanie form wszelkim dziedzinom życia ludzkiego.”

Rozwijając problem „kulturotwórczej mocy chrześcijaństwa”, Krzysztof Penderecki określa jego wpływ na „przygodę duchową człowieka” upatruje w nim też początek własnej przygody.

Krzysztof Penderecki

„Oto pod wpływem odkryć w  naukach ścisłych i  wynalazków technicznych, wskutek nagłego przyspieszenia tempa rozwoju i wynikającej stąd świadomości zmienności i względności wszystkiego, człowiek – po raz któryś już w swej historii, lecz po długiej, przyznać trzeba, przerwie – znów zamarzył o boskości, znów powziął myśl o wyzwoleniu się z kondycji poddanego, znów uległ pokusie skosztowania zakazanego owocu. Ów bunt przeciw krępującym zbawczo barierom chrześcijaństwa znalazł swój wyraz w dwóch wielkich ideach XIX stulecia(…). Z jednej strony mam tu na myśli filozofię mocy i nadczłowieka Fryderyka Nietzschego, z drugiej – filozofię wyzwolenia i samotworzenia ludzkości, sformułowaną przez Karola Marksa. Te dwie idee – u korzeni swych antychrześcijańskie – w złożonym procesie historycznym wydały owoc w postaci dwóch najbardziej złowrogich tyranii, jakich od lat nie oglądał świat. Po raz któryś w dziejach człowieka potwierdziło się, iż próba odejścia od Boga, a  zwłaszcza zuchwała wola dorównania Mu, kończy się straszliwym i żałosnym upadkiem.

Z tych – bardzo ciekawych – stwierdzeń, doktor przechodzi do bardziej osobistych refleksji.

„Moje początki twórcze przypadły na okres, gdy w  kraju, w którym się urodziłem, wzrastałem i studiowałem, artysta stał wobec alternatywy: albo postulowana czy narzucona wręcz przez panującą ideologię estetyka socrealistyczna, albo zwalczana czy zakazana nawet estetyka nowatorska, kojarzona z ideologią burżuazyjną. Dla twórcy poważnie i  uczciwie podchodzącego do sztuki, nie mogło być wątpliwości, za którą (…) się opowiedzieć i jaki program artystyczny realizować. Wybór był przeto oczywisty. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, że alternatywa (…) przeciwstawia sobie drogi w gruncie rzeczy do siebie podobne, bo każda z nich wywodzi się z analogicznego źródła, jakim jest odrzucenie sacrum i postulat nieograniczonej, a przez to straceńczej wolności człowieka (…) Uświadomienie sobie tej sprawy było w mojej biografii twórczej zasadniczym punktem zwrotnym. Od tej chwili mój dorobek kompozytorski znaczony jest takimi m. in. utworami, jak „Pasja według św. Łukasza”, „Jutrznia”, „Magnificat”, „Raj utracony”, „Te Deum”, czy chociażby „Requiem”, których tytuły mówią same za siebie. (…) Chciałbym przy tym zaznaczyć, że nawiązywanie do tradycji chrześcijańskiej, nie oznacza bynajmniej opcji na rzecz sztuki sakralnej (…), jest dla mnie programem o wiele szerszym i głębszym, niż doraźne służenie Kościołowi.”

W  konkluzji wykładu, K. Penderecki przywołuje nazwiska trzech Polaków, „w  których świecie żyje”: papieża Jana Pawła II, poetę Czesława Miłosza i filozofa Leszka Kołakowskiego. Zarazem stwierdza:

„Przyznany mi przez Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu doktorat honoris causa, jest pierwszym, jaki otrzymuję w ojczyźnie. Satysfakcja i zaszczyt, jakich zaznaję, są tym większe, że tytuł ten nadano tutaj w  przeszłości tak wybitnym osobistościom, jak Ignacy Paderewski i Józef Piłsudski – znowu Polakom, których postawa i geniusz są mi szczególnie bliskie. Swoją wypowiedź pragnę zakończyć słowami przysięgi, jaką przy takiej okazji zwykło się składać. Otóż będę się dalej trudził nad mym dziełem „non sordidi lucri causa nec ad vanam captandam gloriam, sed quo magis veritas propagetur et lux eius, qua salus humani generis contrinetur, clarius effulgeat”. Nie dla lichego zysku ani dla zdobycia próżnej chwały, lecz aby szerzyć prawdę i aby jej światło, które stanowi dobro ludzkiego rodzaju, jaśniej świeciło.”

 

Czytaj też: Od Paderewskiego do Pendereckiego

Wieczorem Krzysztof Penderecki stanął na podium dyrygenckim – przed Orkiestrą Filharmonii Poznańskiej i  Chórem Filharmonii Narodowej. Wraz z  kwartetem wybitnych solistów, wybrzmiało pod batutą świeżo wypromowanego doktora honorowego UAM, jedno z jego czołowych dzieł – „Polskie Requiem” – po raz pierwszy w Poznaniu, a kompozytor również zadebiutował na tej estradzie w roli dyrygenta.

O wielkim artyście i niezwykłym człowieku, codziennie przypomina 5-metrowy buk kędzierzawy, drzewo ze słynnej kolekcji kompozytora w Lusławicach, osobiście przez niego wybrane i w jego 80 urodziny w 2013 r. (z inicjatywy prof. M. Goryni – wówczas rektora Uniwersytetu Ekonomicznego), posadzone na skwerze w pobliżu uczelni. W niedzielę 23 marca br., kilka godzin po smutnej wiadomości, drzewo oplotła czarna szarfa z  tekstem: „Krzysztofowi Pendereckiemu, który był tutaj z nami przez chwilę”.

Ps. Cytaty z przemówienia Krzysztofa Pendereckiego pochodzą z nagrań archiwalnych Radia Poznań.

Ogólnouniwersyteckie

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.