Z dr. hab. Markiem Bąkowskim, entomologiem prowadzącym badania w Parku Narodowym Gorongosa w Mozambiku
Czy mógłby Pan polecić jakieś warte zobaczenia zakątki w Mozambiku? To w naszym kraju obszar ciągle jeszcze bardzo mało poznany turystycznie.
Trudno mi doradzać w tej kwestii, ponieważ nie jeździłem do Mozambiku jako typowy turysta. Jestem naukowcem, prowadziłem badania naukowe, a to nie sprzyja tzw. „zwiedzaniu”… Zwykle, po wylądowaniu na lotnisku w Beirze, udajemy się na miejsca badań, które są bezludne. Mogę jednak powiedzieć, że w porównaniu do innych krajów południowoafrykańskich, Mozambik to nadal dziki i trochę nieprzewidywalny kraj. Słowem, jeśli ktoś szuka większego luksusu, to raczej wybierze sąsiednie kraje. Wycieczkę do Mozambiku za to polecić mogę osobom mającym naturę eksploratorów, entuzjastom dzikiej i nieznanej Afryki. Wówczas na pewno zachęcałbym do odwiedzenia Parku Narodowego Gorongosa. Przed wojną w latach 60. i 70. ubiegłego stulecia był to jeden z największych parków w Afryce, porównywany do słynnego Serengeti w Tanzanii. Niestety, w 1974 roku niedługo po uzyskaniu niepodległości, przez Mozambik, który wcześniej był kolonią portugalską, wybuchła tam trwająca 15 lat krwawa wojna domowa. Cały kraj uległ zniszczeniu, w szczególności ucierpiał Park Narodowy Gorongosa. Niemal wszystkie większe zwierzęta, takie jak bawoły, zebry, słonie i lwy zostały zabite. Zdarzało się, że z populacji, które miały po kilkanaście tysięcy osobników pozostały pojedyncze sztuki, tak było np. w przypadku zebry. Sytuacja wydawała się być beznadziejna. Pamiętajmy, że Mozambik był i nadal jest jednym z najbiedniejszych krajów Afryki. A tam, gdzie bieda, tam panuje też kłusownictwo. Na szczęście, w 2004 roku amerykański milioner i filantrop Gregory Carr odwiedził Mozambik zauroczył się tym obszarem i zadecydował, że chce odbudować Park. W 2008 r. podpisano wieloletnią umowę z rządem Mozambiku, w której Carr zobowiązał się zorganizować fundusze na przywrócenie parku do stanu sprzed wojny.
A, wracając do Pani pytania, myślę, że taki „entuzjasta przygód”, ale zapewne też nie tylko on, chętnie zobaczył by na własne oczy pierwsze efekty tego projektu, polegające przede wszystkim na wyraźnym wzroście liczebności populacji zagrożonych gatunków.
Zobacz: Spacer po lesie? Tylko przez zarośla i krzaki...
Ta historia brzmi trochę jak scenariusz do filmu. Czy badania w Mozambiku są bezpieczne?
Muszę przyznać, że dla nas – osób prowadzących tam badania – możliwość spotkania się oko w oko z lwem, hipopotamem czy innym większym zwierzęciem działa bardzo na wyobraźnię. Zdarzało się, i to kilkukrotnie, że uciekaliśmy przed słoniami, które w Gorongosie są wyjątkowo agresywne. Najwidoczniej najstarsze osobniki pamiętają jeszcze, jak do nich strzelano w czasie wojny, czy później, kiedy były atakowane przez kłusowników. Oczywiście, jest cały szereg pomniejszych zagrożeń, jak różne jadowite węże czy bezkręgowce, kończąc na najgroźniejszych – z punktu widzenia epidemiologicznego – stworzeniach, mianowicie na komarach przenoszących malarie. Tak wiec zabezpieczenie medyczne przeciw malarii jest tam konieczne. Brzmi to wszystko trochę dramatycznie, ale taka jest właśnie Afryka: dzika i nieprzewidywalna, a zarazem piękna i uzależniająca.
Jak na naukowca to dosyć niebezpieczne „laboratorium”. Dlaczego zdecydował się Pan tak daleko szukać inspiracji do pracy naukowej?
Do Parku zaprosił mnie w 2015 roku mój kolega, dr Piotr Naskręcki, absolwent naszego Uniwersytetu, a obecnie pracownik naukowy Uniwersytet Harvarda i dyrektor Laboratorium Bioróżnorodności (oficjalna nazwa Edward O.Wilson Biodiversity Laboratory) w Parku Gorgongosa. Moim zadaniem było wówczas zebranie oraz identyfikacja motyli pozyskanych podczas trzytygodniowej wyprawy w okolicach wzniesienia Bunga, zlokalizowanej w północnozachodniej części Parku. Z Naskręckim, specjalistą od pasikoników, już wcześniej prowadziłem badania entomologiczne w zachodniej Afryce oraz Azji. Wszystkie te poczynania wchodzą w skład projektu o nazwie Gorongosa Restoration Project z zakresu ochrony przyrody, jednego z największych obecnie realizowanych w Afryce.
Opowie nam Pan o tym projekcie?
Jednym z założeń jest organizacja ekspedycji naukowych, w których udział biorą naukowcy z całego świata, specjaliści różnych grup taksonomicznych. Dotychczas zawsze mieliśmy w zespole botaników, ornitologów, teriologów, herpetologów czy entomologów. Na przykład, w 2015 roku prowadziliśmy badania w północno-zachodniej części Parku. Natomiast w 2016 i 2017 poza Parkiem, na obszarach, które w przyszłości mają zostać do niego włączone. Jest to kolejny etap projektu polegający na tym, aby stworzyć korytarz, który połączy park oddalony ok. 150 km od wybrzeży Oceanu Indyjskiego z obszarem chronionym na wybrzeżu przy ujściu rzeki Zambezi. W czasie takich wypraw, które są organizowane z reguły pod koniec pory deszczowej, czyli na przełomie marca i kwietnia, waloryzujemy florę i faunę , oceniamy stan zachowania siedlisk i potencjał pod kątem ekoturystyki. Tak, turystyka jest bardzo potrzebna, chociażby dla finansowania wielu projektów z zakresu ochrony przyrody i nie tylko, dotyczących takich symboli Afryki, jak słonie czy lwy. Pamiętajmy jednak, że właściwą bioróżnorodność tworzą bezkręgowce, przede wszystkim owady. Ale zanim je zaczniemy chronić, najpierw należy je poznać. Fauna i flora Mozambiku, ze względu na niedawną wojnę i nadal niestabilną sytuację polityczno-ekonomiczną, wciąż jest bardzo słabo poznana i każda informacja przyrodnicza z tego obszaru jest niezwykle cenna. To bardzo nas mobilizuje w czasie badań w tak trudnym terenie, charakteryzującym się wyraźną sezonowością i zmiennymi warunkami pogodowymi. Ważnym elementem tego projektu było i jest nadal uświadomienie lokalnej społeczności, jaką wartość stanowi ochrona przyrody w tym parku. W tym też celu są organizowane szeroko pojęte programy edukacyjne.
Pozostańmy na chwilę przy Pana zainteresowaniach naukowych. Jest Pan specjalistą od motyli?
Motyle, ze względu na swoje niekwestionowane walory estetyczne, od zawsze cieszyły się szczególnym zainteresowaniem, zarówno wśród biologów, jak i szerokiej rzeszy amatorów przyrodników. To wszystko wpłynęło na ich relatywnie dobry stan poznania. Często w badaniach z zakresu ekologii czy ochrony środowiska określa się je jako organizmy modelowe. Oczywiście, trudno porównać stan poznania motyli Europy i Afryki, a szczególnie w tak trudno dostępnym kraju jak Mozambik. Gorongosa ciągle stwarza możliwości odkrycia nowych gatunków, nawet w grupie dużych motyli dziennych. Co jest wyjątkowe, obserwujemy zależność: im mniej barwne i mniejsze motyle, tym stopień ich poznania mniejszy. Przeciętny obserwator przyrody zauważa przede wszystkim ładne duże motyle, latające w ciągu dnia. Tymczasem 80 % wszystkich motyli to tzw. ćmy, które aktywne są o zmroku lub w nocy. Dlatego moje badania polegają na obserwacji i łapaniu motyli zarówno w dzień, jak i w nocy. Kolejna kwestia to zabezpieczenie zebranego materiału, co w tropikach przy dużej wilgotności i powszechnie szalejących mrówkach nie jest łatwe. Ich preparowaniem, czyli rozłożeniem skrzydeł na specjalnych rozpinadłach oraz dokładniejszą identyfikacją zajmuję się z reguły już po powrocie w kraju. Jest to niezwykle czasochłonny proces. Cześć z motyli jako materiał dowodowy zostaje w zbiorach stacji badawczej w Chitengo w PN Gorongosa a część jest zdeponowana w moim miejscu pracy, czyli Zakładzie Zoologii Systematycznej na Wydziale Biologii.
Czy to nie jest odrobinę kontrowersyjne. Czy konieczne jest ich łapanie? Może wystarczyłaby dokumentacja fotograficzna?
Często spotykam się z tym zarzutem dlatego od razu chciałbym wyjaśnić, że motyle odławiane są w celach naukowych, na co trzeba mieć specjalne pozwolenia. Aby dokonać ich identyfikacji, a tym bardziej opisać nowy gatunek dla wiedzy, nie wystarczy zrobić zdjęcie. Takie zbiory są niezwykle cenne i każde muzeum przyrodnicze chętnie będzie się nimi szczycić. Cześć z okazów wykorzystywana jest też do badań genetycznych. Właśnie powstało laboratorium w Chitengo zajmujące się takimi analizami. Cześć motyli, co jakiś czas prezentowana jest w celach dydaktycznych, dla zobrazowania bioróżnorodności Afryki, można je zobaczyć np. na Wydziale Biologii UAM. Tak więc podkreślam, dla celów naukowych ich łapanie jest konieczne. Natomiast, uważam za absolutnie naganne pozyskiwanie motyli w celach komercyjnych. Znamy wiele gatunków, do zaniku których przyczynili się właśnie handlarze motyli. Prawdziwy miłośnik tych owadów nie kupuje ich, aby powiesić w gablotce na ścianie, tylko poznaje ich biologię czy chociażby fotografuje żywe owady na kwiatach. Zalecam też w przydomowych ogrodach sadzenie roślin nektarodajnych, które wabią te piękne, bezbronne i cieszące nasze oko owady.
Wspomniał Pan o projekcie edukacyjnym skierowanym do Mozambijczyków. Jaki jest ich poziom świadomości przyrodniczej?
Niestety ta świadomość dopiero się tam kształtuje i jest to proces długotrwały. Jednym z założeniem projektu są różne programy edukacyjne czy to skierowane do mieszkańców obszarów chronionych, czy też mające na celu wykształcenie przyszłej kadry naukowej. Można powiedzieć że nasza Uczelnia czynnie uczestniczy w tym procesie. Na bazie prowadzonych wspólnie z Mozambijczykami badań w Gorongosie w 2015 roku, nawiązałem oficjalny kontakt z pracownikami Uniwersytetu Lurio w Mozambiku. Owocem tych kontaktów jest między innymi przyjazd w zeszłym roku studentów i pracownika tej uczelni w ramach projektu Erasmus Plus. Mamy nadzieję, że wymiana studentów i pracowników będzie nadal kontynuowana.