Wersja graficzna

Katarzyna Wala. Jestem z tych, co budują…

fot. Monika Bloch
fot. Monika Bloch

8 maja decyzją jury konkursu Medale Młodej Sztuki została wyróżniona jako najbardziej obiecująca wielkopolska animatorka kultury. Z Katarzyną Walą z Uniwersyteckiego Studia Filmowego rozmawia Magda Ziółek.

Czy ta nagroda była dla ciebie zaskoczeniem?

Zaskoczyło mnie określenie „młoda sztuka”, bo mój życiowy licznik dawno przekroczył graniczną liczbę 35 i teraz wchodzę w etap tej drugiej, dojrzałej młodości. Na początku pomyślałam, że to pomyłka. Ale jak doczytałam później, kategoria animatorów kultury jest wiecznie młoda i tutaj liczby graniczne nie obowiązują. I słusznie, bo dla mnie animacja kultury jest synonimem innowacji społecznej, „młodego ducha”, otwartego na ludzi i ciekawego świata. I bardzo się cieszę, że kapituła konkursu wprowadziła kategorię animacja kultury pośród kategorii artystów i twórców indywidualnych, bo to odzwierciedla zmiany, zachodzące na styku kultury i społeczeństwa. Oznacza wiarę w moc i potencjał kultury, która rodzi się oddolnie, na podwórkach, na ulicach, w małych społecznościach.

 

Czy jest coś takiego jak gen aktywizmu, czy to raczej kwestia wychowania? Kiedy zorientowałaś się, że jesteś dla innych?

Podchodzę do świata utylitarnie. Mój aktywizm wynika z obserwacji rzeczywistości, z braku, z niedoboru i rodzących się potrzeb. Kiedy widzę, że coś nie działa, zastanawiam się, jak mogę to naprawić.  Wychowałam się w wśród idealistów i pasjonatów. Pochodzę z małej miejscowości, moje środowisko było bardzo niejednorodne, od nauczycieli, rolników, robotników po artystów.  Każdy z nich reprezentował inny światopogląd i postawy życiowe. To różnorodne środowisko sąsiedzkie i rodzinne mnie ukształtowało. To tam zobaczyłam ten charakterystyczny rozłam. Ludzi, którzy są sobie bliscy, których łączy wspólna idea, ale każdy z nich ma inny pomysł, jak dotrzeć do celu. W małych miejscowościach droga do włodarzy jest skrócona, nie ma tylu pośredników. Dlatego bardzo szybko zrozumiałam, że sama mam moc sprawczą. Ale sprawczość to za mało, aby działać, trzeba też wziąć za swoje działania odpowiedzialność. Dlatego nie jestem z tych, którzy tylko krytykują, to nie moja bajka. Jestem z tych, co budują. A narzędzia do budowania materii społecznej dostarczyła mi antropologia kultury.  Studiowałam na UAM. Tam poznałam różnorodne, wyjątkowe osobowości, niezwykłą kadrę naukową, prawdziwych pasjonatów. Ale po studiach przez wiele lat czułam się… ofiarą antropologii kulturowej, bo dała mi ona relatywizm kulturowy. Moje granice empatii do świata, ludzi, zjawisk zaczęły mnie przerastać. Wieczne relatywizowanie odbierało mi możliwość sprawnego działania. Z czasem nauczyłam się nad tym narzędziem panować. Dojrzałam.

A potem, jeśli dobrze pamiętam, zamieszkałaś na Wilczaku i zaczęłaś zmieniać zastaną rzeczywistość. Dobrze mówię?

To nie był mój świadomy wybór, to trochę przypadek, na Wilczak zaprowadziło mnie moje macierzyństwo. Wspominam o tym, bo to właśnie społeczna rola matki popchnęła mnie do działania. Wilczak był nowo wybudowanym osiedlem; młodą, rodzącą się społecznością. Taki lokalny Dziki Zachód. Społeczność musiała określić zasady współżycia. A brak przestrzeni wspólnej i zabudowa osiedla nie sprzyjały współpracy i budowaniu relacji. Dzieci nie miały przestrzeni do zabawy.  Osiedle ogrodzono siatką, postawiono ochroniarza i się zaczęło. Ochroniarz okazał się zresztą piromanem. Trzy razy podłożył ogień w garażach podziemnych. Brak miejsc parkingowych spowodował walkę między kierowcami i pieszymi. Napięcie społeczne rosło. I wtedy z sąsiadami zaczęliśmy działać na podwórku. Pierwsze spotkanie, sąsiedzka jajecznica, kino garażowe. I tak zaczęła tworzyć się społeczność.

fot. Adrian Gronek

Ale po drodze były też jakieś większe rzeczy, Parady Sobótkowe, Park Szelągowski?

Mobilny Dom Kultury Szeląg 100 lat wcześniej, to bardzo ważne działanie, związane z rewitalizacją społeczną parku z pozostałościami historycznych zabudowań. W procesie rewitalizacji wykorzystałam narzędzie rekonstrukcji fotograficznej.  Wypożyczamy stroje z teatru. Bywalcy Szeląga wcielają się w postacie sprzed wieku. Ubierają stroje, a my robimy im stylizowane zdjęcia. Staram się, aby ta zabawa w retro była komentarzem do zjawisk społeczno-gospodarczych. Na początku w czasach konsumpcji i dobrobytu Retro Piknik odbywał się pod hasłem Belle Epoque, następnie Piknik Bloomerek – pierwszych kołowniczek i cyklistów sprzed wieku, to działo się przy okazji stulecia praw kobiet itd. A Parada Sobótkowa to stara poznańska tradycja, zapomniana.  Dzięki źródłom historycznym udało mi się ją odnaleźć a dzięki przychylności różnych środowisk urzędniczych, marynistycznych i lokalnych działaczy udało wdrożyć się w życie.

 

Ale rozumiem, że tych projektów nadal jest cała masa…

Tak, choć chciałabym mniej animować (bo to trochę ulotne działanie), a w końcu skoncentrować się na pisaniu. Czuję potrzebę nazwania, zdefiniowania pewnych zjawisk. I to jest mój cel.

 

Ogólnouniwersyteckie

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.