Wersja graficzna

Anna Rutz. Uzależniona od działania

Anna Rutz
Anna Rutz

Z Anną Rutz, pełnomocniczką Rektora ds. Osób z Niepełnosprawnościami UAM rozmawia Ewa Konarzewska-Michalak.
Zacznę przewrotnie – słyszałam, że jak da się pani palec to będzie pani chciała rękę…

… no, proszę, jestem zaskoczona! Aż mi głupio…
Skąd taka opinia?

Faktycznie stawiam bardzo dużo wymagań, przede wszystkim sobie, i to pewnie rzutuje na otoczenie. Chcę jak najwięcej zrobić i działać. Osoby, które ze mną współpracują, w mniej lub bardziej bezpośredni sposób, to odczuwają. Pewnie trudno mnie przystopować. Jeśli ktoś chce to zrobić, zaczynam się irytować i czekam na konkretne argumenty, dlaczego.

Od trzech lat jest pani Pełnomocniczką Rektora UAM ds. Osób z Niepełnosprawnościami. Jaka była droga do tego stanowiska?
Wszystko zaczęło się od czasów, gdy dostałam się na filologię germańską. Przed rozpoczęciem roku akademickiego pojechałam na campus studencki do Międzyzdrojów. Tam poznałam osoby z samorządu studenckiego, było to dla mnie cenne, bo nie jestem z Poznania i potrzebowałam znajomości w nowym miejscu. Już na pierwszym roku studiów współpracowałam z samorządem i spodobało mi się. W międzyczasie na zajęciach z wf-u poznałam ludzi ze Zrzeszenia Studentów Niepełnosprawnych Ad Astra. Jako studentka chciałam te dwa światy połączyć. Widziałam, że były obok siebie, nie razem. Pan Roman Durda, ówczesny pełnomocnik, zauważył mnie i kilka innych osób, jak Huberta Rabiegę, Krzyśka Osóbkę, i wdrażał nas w rzeczy dotyczące studentów z niepełnosprawnościami. Pan Rektor Lesicki, wtedy prorektor, pewnie pamięta, jak co tydzień przychodziliśmy do niego z nowym pismem. Teraz myślę sobie, że mógł mieć nas wtedy dosyć (śmiech). Gdy obroniłam dyplom pan Durda spytał mnie, czy chciałabym z nim pracować, a potem, kiedy przeszedł na emeryturę, zaproponowano mi funkcję pełnomocniczki.

Wspomniała pani o studiach, jak rodzice przyjęli pani decyzję o wyjeździe z rodzinnego domu na Kaszubach do Poznania?
Byli zrozpaczeni. Teraz śmiejemy się tego z mamą. Na początku było dużo obaw. Jeśli nie odbierałam telefonu dłużej niż jeden dzień, w domu panowała panika, że na pewno coś się stało.

A pani miała obawy?
Byłam absolutnie zachwycona tym, że mogę przeprowadzić się do dużego miasta. Dla mnie to była cudowna zmiana na styl życia, jaki zawsze chciałam prowadzić. A Poznań, dlatego, że filologia germańska tu jest najlepsza. Jak dowiedziałam się, że się dostałam, nawet nie pytałam, czy są jakieś bariery. Po prostu się pojawiłam. Takie nastawienie jest trochę pułapką. To, że przyjechałam tu bez obaw, bo chciałam i wiedziałam, co chcę studiować, nie znaczy, że wszyscy kandydaci tacy są. Dlatego nasze biuro planuje uruchomić doradcę zawodowego dla kandydatów, który zbada ich potrzeby związane z niepełnosprawnością, a jednocześnie pomoże w wyborze kierunku studiów.

Jest pani samodzielną osobą, mimo niepełnosprawności. Czy od dziecka uczyła się pani niezależności?
Po prostu mam fajnych rodziców, którzy traktowali mnie, jak każde inne dziecko. Musiałam zmywać naczynia, obierałam ziemniaki na obiad - opatentowałam metodę obierania jedną ręką. Bez nadopiekuńczego rozczulania się nad sobą.

Skąd pani czerpie energię?
Nawet nie wiem, czy to jest energia. Raczej jakaś forma uzależnienia od działania. Moim problemem jest to, że nie potrafię odpoczywać. Poleżę piętnaście minut i już się zastanawiam, co by tu poplanować. Może to trochę kwestia temperamentu, a może poczucia niedosytu, bo wiem, że jest tyle fajnych rzeczy, które można zrobić. Ten pęd sam się nakręca. Myślę że, kiedy ludziom wytłumaczy się dlaczego, to, co chcemy jest ważne, robią to z dużą satysfakcją. 1 października organizowaliśmy dostępność inauguracji otwierającej stulecie Uniwersytetu Poznańskiego i kiedy rozmawialiśmy z Uniwersyteckim Studiem Filmowym oraz pełnomocnikami z innych uczelni, co da się zrobić - nie spotkaliśmy się z żadnym oporem. Dla głuchych było tłumaczenie na język migowy, a dla osób słabosłyszących napisy, które kosztowały nas najwięcej wysiłku, bo były tworzone na tak zwanym live’ie. Ściągnęliśmy z Warszawy fundację, która wcześniej obsługiwała wystąpienia papieskie, konferencję Obamy. Respeaker mówił do mikrofonu to, co mówca na scenie, system zapisywał, a korektor poprawiał błędy. Wszystko działo się na żywo. Fascynujące! Okazało się, że jesteśmy pierwszą uczelnią w Europie, która zrobiła coś takiego. Dostaliśmy gratulacje od uczelni z Włoch i Hiszpanii.
Jakie inne działania Biura UAM ds. Osób z Niepełnosprawnościami, które pani prowadzi, okazały się sukcesami?
Całkiem dobrze udało nam się wypromować samo biuro. Jest to nadal obszar do poprawy, ale coraz więcej osób wie, że ono istnieje. Wykładowcy korzystają ze wskazówek, jak pracować ze studentami. Czasem przychodzą z własnymi pomysłami. Ciepło się robi na sercu, że mają do nas zaufanie. Bardzo cenię sobie współpracę z władzami dziekańskimi, które mają duży poziom zrozumienia dla potrzeb studentów. Wisienką na torcie jest projekt z poradnią psychologiczną dotyczący wsparcia zdrowia psychicznego. Zorganizowaliśmy szereg szkoleń podnoszących wiedzę na temat chorób psychicznych. Jest duży poziom stygmatyzacji, strachu, wydaje mi się, że częściowo udało nam się go obniżyć. Mówię - częściowo, bo to jest proces. Jeśli przychodzą panie z dziekanatu i proszą: “pani Aniu, moje koleżanki były na super szkoleniu, kiedy będą następne?”, wtedy nie da się nie zrobić kolejnych edycji. Sukcesem jest też współpraca z innymi uczelniami poznańskimi. W 2016 roku nawiązaliśmy współpracę na rzecz stwarzania warunków studentom z niepełnosprawnościami i z tego, jak grzyby po deszczu, wyłoniły się inne inicjatywy. Razem jesteśmy bardziej słyszani w kontakcie z miastem. Jeżeli cztery uczelnie mówią, że dane rozwiązanie nie jest do końca adekwatne do potrzeb naszych studentów, wtedy miasto inaczej do tego podchodzi.

 

Na IV Forum Uczelnianych Pełnomocników ds. Osób z Niepełnosprawnościami, które odbyło się w marcu na Morasku mówiła pani o organizowaniu efektywnego wsparcia na uczelni.  Jak się to robi?

Wymaga to dwóch rzeczy - solidnego biura i zaangażowanych osób. Nie jest to praca od 8 do 15. Niektórzy rodzice mają mój prywatny numer, zdarzają się telefony wieczorem - rekordzista zadzwonił kiedyś po północy. Ważne jest oczywiście umiejętne stawianie granic. Trzeba też mieć jasny katalog wsparcia, studenci chcą wiedzieć na co mogą liczyć, dlatego w zeszłym roku wypuściliśmy informatory dotyczące wsparcia. Zasady są dopasowane do indywidualnych potrzeb studentów, ale nie mogą odbiegać od standardów akademickich. Nie zwalniamy z zajęć, nie obniżamy poziomu kształcenia, tylko dostosowujemy narzędzia np. wydłużenie czasu trwania egzaminu, zmiana jego formy. Pokazujemy też jednostkom uczelnianym, jak budować sieć wsparcia, żeby nie tylko biuro je zapewniało. Marzy mi się, żeby za 5-10 lat biura w ogóle nie były potrzebne. Nie wiem, czy to jest osiągalne.

Czytaj też: Hanna Mamzer. Pieski świat na Spitsbergenie

 

Dużo pani pracuje. Co robi pani dla relaksu?
Wszystko, co związane z wodą to mój żywioł - najchętniej nurkuję, przynajmniej raz do roku, uwielbiam też pływać. Jak nie mam na nic siły chętnie zaszywam się pod kocykiem z herbatą.

O czym pani marzy?
Bardzo chciałbym rozwinąć nasze biuro, zrobić z niego centrum wsparcia akademickiego z prawdziwego zdarzenia, które łączyłoby w sobie różne elementy. Myślę też, żeby wyjechać na Erasmusa pracowniczego i podpatrzeć rozwiązania, których nie ma w Polsce, a jeśli są to nie na tak wysokim poziomie jak zagranicą. Myślę tu o Hiszpanii, która jest bardzo dobra, jeśli chodzi o usługi wspierające. Prywatnie planuję zrobić zaawansowany kurs nurkowania z uprawnieniami w jaskiniach. No i marzy mi się wyjazd do Tajlandii i do krajów Azji Południowo-Wschodniej.

 

Ogólnouniwersyteckie

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.