Wersja graficzna

Prof. Sebastian Wojciechowski. Nasz człowiek w NATO

Prof. Sebastian Wojciechowski Fot. Władysław Gardasz
Prof. Sebastian Wojciechowski Fot. Władysław Gardasz

Profesor Sebastian Wojciechowski poszedł pod prąd, bo nie od dziś wiadomo, że zagłaskać na śmierć można nawet kota, a z podlizywania się wychodzi niewiele dobrego i oczywiście dla dobra wspólnego. Jego głos krytyczny w sprawie dalszego funkcjonowania NATO został zauważony i doceniony. 27 listopada ub.r. został ekspertem Sojuszu. 

 

Bezpieczeństwo to pana pasja... 

– Problematyką bezpieczeństwa wewnętrznego i międzynarodowego zajmuję się już od prawie 30 lat. Zawsze staram się łączyć teorię z praktyką, dlatego z jednej strony jest to praca naukowo-badawcza na WNPiD UAM czy analityczna w Instytucie Zachodnim, a z drugiej byciem ekspertem do spraw bezpieczeństwa OBWE. Szczególnie interesuje mnie kilka obszarów z zakresu bezpieczeństwa, w tym NATO. Ten rok jest wyjątkowy dla Sojuszu, nie tylko ze względu na 75. rocznicę powstania paktu, ale przede wszystkim bardzo złożoną i napiętą sytuację międzynarodową oraz związane z tym ustalenia szczytu NATO w Waszyngtonie. Przygotowałem kilka analiz na ten temat i nie ukrywam, że były one dość krytyczne wobec możliwości realizacji części przyjętych rozwiązań. Analizy spotkały się jednak z zainteresowaniem i tak oto rozpoczął się kolejny etap mojej przygody z bezpieczeństwem. 

Nie obyło się pewnie bez weryfikacji? 

– Tak, dopiero post factum dowiedziałem się, że procedura jest dość złożona i obejmuje ocenę zarówno formalną, jak i merytoryczną. Ostateczną decyzję podejmuje Rada Dyrektorów. W efekcie pod koniec listopada odebrałem dokument potwierdzający przyznanie mi statusu eksperta. 

Związany jest on z programem NATO DEEP eAcademy (Defence Education Enhancement Programme)? 

– To program dotyczący współpracy z państwami partnerskimi, którego celem są działania na rzecz ich bezpieczeństwa, a w efekcie bezpieczeństwa całego paktu. Program powstał w 2007 r. i jest realizowany przy Kwaterze Głównej NATO w Brukseli. Oprócz współpracy dotyczy też szkoleń czy wymiany doświadczeń. Całość obejmuje dwa kluczowe segmenty: pierwszy związany z bezpieczeństwem militarnym i drugi odwołujący się do bezpieczeństwa pozamilitarnego, choćby zwalczania terroryzmu, cyberbezpieczeństwa itp.  

Jednym słowem warto było pójść pod prąd w opiniowaniu, by zyskać obecny status. Co zwróciło uwagę decydentów na pana osobę? 

– Przed NATO cały szereg różnorakich problemów. Świadczy o tym choćby deklaracja waszyngtońskiego szczytu, która obejmuje ok. 40 punktów. Zagrożeniem czy wyzwaniem jest bowiem nie tylko Rosja, Chiny oraz ich sojusznicy, ale też wiele innych kwestii o charakterze geostrategicznym, politycznym, ekonomicznym, finansowym czy technologicznym. W ramach szczytu przygotowano kompleksowy program przeciwdziałania powyższym problemom, coś na wzór programu naprawczego i kształtującego przyszłość paktu. Nasuwają się jednak uzasadnione wątpliwości, czy państwa członkowskie paktu będą chciały i mogły zrealizować ten ambitny program.  

Poproszę o przykłady… 

– Realizacja tego planu wymaga m.in. olbrzymich wieloletnich nakładów finansowych. Oczywiście bezpieczeństwo jest bezcenne, ale państwa są zobowiązane dbać także o inne sfery egzystencji. A ich sytuacja finansowa w wielu przypadkach nie przedstawia się zbyt optymistycznie. Wystarczy wskazać dług publiczny wśród członków strefy euro kształtujący się w 2023 r. na poziomie od 20 do 160 proc. PKB czy jego wartość w USA wynoszącą ponad 34 bln dol. Dodać do tego należy konieczność realizacji innych już przyjętych zobowiązań, np. zaplanowanych przez Unię Europejską nakładów na zieloną transformację, unowocześnianie gospodarki czy właśnie obronność, szacowanych w latach 2025-31 na kwotę ok. 800 mld dol. I tutaj pojawia się pytanie, czy na to wszystko starczy środków finansowych. A co, jeśli wystąpi zapowiadany przez niektórych ekonomistów poważny kryzys finansowy, zmienią się nastroje społeczne, postulujące, żeby w takiej sytuacji i na skutek zmęczenia wojną w Ukrainie przeznaczać środki nie na wojsko, lecz cele socjalne – w myśl hasła „masło zamiast armat”? Taki scenariusz może nie tylko być umiejętnie podsycany przez rosyjską propagandę, ale wynikać też z konkretnych uwarunkowań ekonomiczno-społecznych, jeżeli pamiętać, że już obecnie, jak wynika z raportu Eurostatu, prawie 21 proc. mieszkańców UE jest zagrożonych ubóstwem lub wykluczeniem społecznym.  

Tym bardziej że wiele z tych państw ma problem z wypełnieniem zapisanych w 2014 r. 2 proc. PKB przeznaczanych na obronność… 

– Z 32 państw NATO 23 całkowicie wypełnia zobowiązania dotyczące przeznaczania wspomnianych 2 proc., a tylko 5 przekazuje ponad 3 proc. W tym gronie liderem jest Polska, wydająca ponad 4 proc., co daje nam piąte miejsce pod względem wielkości środków finansowych cedowanych na obronność. Z kolei powyższego progu nie przekraczają np. Włochy, Kanada, Belgia czy Hiszpania. Jeśli chcemy rzeczywiście zadbać o bezpieczeństwo, granica 2 proc. nie powinna być górną, lecz dolną wartością nakładów.  

Wyniki sondaży wskazują, że w Europie Zachodniej rośnie niechęć wobec wydatków na wspieranie Ukrainy.  

– W niektórych państwach, nie tylko tego regionu, taka postawa rzeczywiście zyskuje coraz większe wsparcie zarówno polityczne, jak i społeczne. I wiele wskazuje, iż na skutek różnych czynników proces ten będzie się pogłębiać.  

Czyli Europejczycy czują się bezpieczni? Joseph Conrad, cytowany przez pana w jednej z ostatnich książek, dowodzi, że poczucie bezpieczeństwa jest ułudą… W 2022 r. w Unii Europejskiej było 28 aktów terroryzmu. Na świecie były setki. Czy to nie sprawia, że żyjemy w bezpiecznej bańce? 

– Bezpieczeństwo to nie stan, lecz proces, będący sumą składową wielu powiązanych ze sobą czynników. Co więcej, obejmuje ono bardzo różne formy, dotyczące zarówno sfery twardej, związanej z zagrożeniami militarnymi, jak i miękkiej, odnoszącej się np. do bezpieczeństwa ekonomicznego, surowcowego, ekologicznego, zdrowotnego, cybernetycznego i wielu innych. Zatem pełne poczucie bezpieczeństwa jest formą ułudy. Europejczycy w rozlicznych sondażach podkreślają gwałtowny spadek poczucia bezpieczeństwa, związany przede wszystkim z rosyjską agresją na Ukrainę i polityką prowadzoną przez Rosję. Z tym tylko, iż nie możemy zapominać o innych przejawach zagrożeń. Dobrym przykładem jest wspomniany przez pana terroryzm, który niestety nie zniknął, jak sądzą niektórzy, wraz z rozbiciem Państwa Islamskiego czy pandemią COVID-19. Zagrożenie terroryzmem cały czas jest realne i bardzo poważne. Każdego dna na świecie mają miejsce ataki terrorystyczne, a organizacje terrorystyczne odtwarzają i wzmacniają swoje struktury, czekając na odpowiedni moment, żeby zaatakować – czy to w wymiarze fizycznym, czy w cyberprzestrzeni.  

Wróćmy do kwestii terroryzmu i wojny. Wojna jest tuż za naszą granicą. Przy okazji terroryzm. Pytanie, czy nadal istnieje między nimi granica? 

– Zarówno wojna, jak i terroryzm to przykłady zagrożeń dezintegracyjnych, które są generowane przez rozliczne determinanty. Oba zjawiska mogą przybierać różnorodne formy i powodować zróżnicowane skutki. Mają wymiar globalny, o czym świadczy fakt, iż działania wojenne toczą się obecnie w ponad 20 państwach na różnych kontynentach. Wojny, podobnie jak terroryzm, są wykorzystywane jako narzędzie realizacji określonych interesów. Dotyczy to zarówno poszczególnych osób czy grup, jak i państw, choćby w odniesieniu do terroryzmu państwowego. 

Czym to się przejawia? Kim są „śpiochy”? 

– Terroryzm może być inspirowany, wspierany czy realizowany także przez państwa, które na różne sposoby stymulują lub wręcz same stosują metody terrorystyczne. Dobrze można to zaobserwować na przykładzie korelacji Rosja – Iran – Hamas czy Hezbollah. Taka symbioza w sposób pośredni lub bezpośredni występuje przecież już od wielu lat. Największym zagrożeniem w tym przypadku nie muszą być walczący żołnierzy czy bojownicy, ale tzw. śpiochy, czyli zakamuflowani agenci lub fanatycy wtopieni w społeczeństwo i czekający na sygnał do podjęcia określonych działań.  

Jest pan autorem sformułowań „pandemia terroryzmu” oraz „dżin terroryzmu”. Co one oznaczają? 

– Zjawisko terroryzmu można przyrównać do wciąż mutującego wirusa – stąd też określenie „pandemia terroryzmu”. Ma on wymiar globalny i atakuje kolejnymi falami. Nawiązuje do tego również sformułowanie „dżin terroryzmu”, podkreślające, iż mamy do czynienia z ponadczasowym wyzwaniem, które wciąż podlega ewolucji. Dotyczy ono wielu różnych aspektów, w tym taktyki czy strategii działania terrorystów. Oznacza to wykorzystywanie przez terrorystów coraz bardziej nowoczesnych technologii w postaci dronów, sztucznej inteligencji itp. 

Gdzie w tym wszystkim jest kraj nad Wisłą i Wartą? 

– Polska jest niestety państwem poważnie zagrożonym atakami terrorystycznymi, traktowanymi choćby jako element wojny hybrydowej. Groźba ta sukcesywnie wzrasta m.in. wraz z eskalacją konfliktu w Ukrainie i polityką prowadzoną przez Rosję oraz jej sojuszników. Joseph Conrad miał rację. Poczucie bezpieczeństwa jest złym doradcą… 

 

 

Sebastian Wojciechowski – prof. dr hab., kierownik Zakładu Studiów Strategicznych na WNPiD UAM. Analityk Instytutu Zachodniego. Ekspert OBWE oraz NATO DEEP eAcademy ds. bezpieczeństwa. Redaktor naczelny ,,Przeglądu Strategicznego''. Stypendysta Fundacji na rzecz Nauki Polskiej oraz Departamentu Stanu USA. Laureat nagrody naukowej Prezesa Rady Ministrów RP i nagrody za publikację naukową finansowaną przez UE. 

 

Czytaj też: Prof. Witold Mazurczak. Od Karaibów po Uniwersytet Otwarty

Nauka Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.