- Indywidualny naukowiec, nawet jeśli zainwestujemy w niego duże pieniądze, w najlepszym wypadku będzie tylko atrakcyjnym partnerem do prestiżowej publikacji. Masę buduje się wzmacniając duże zespoły – tak twierdzi dr Krystian Szadkowski z Pracowni Komunikacji Naukowej, z którym rozmawia Ewa Konarzewska-Michalak.
Pana raport dotyczący globalnych rankingów uniwersyteckich uświadomił mi, że nie dokonamy znaczących zmian w najbliższych latach, skoro polska nauka jest rozdrobniona i niedofinansowana. Czy w ogóle warto się starać?
Nie jest tak, że nic nie możemy zrobić jako UAM. Strategie słabszych zawodników w wielkich rozgrywkach powinny opierać się na tym, żeby nie popełniać błędów, ponieważ to może przyspieszać proces cofania się. Działania, które realnie przesunęły w rankingach duże uniwersytety, były skutkiem programów obliczonych na dekady. Programy te rozpoczęły się, zanim ruszył wyścig napędzany globalnymi rankingami, w związku z tym krótkoterminowe perspektywy, które nie są poparte dużymi nakładami finansowymi, a nawet jeśli są, ale brakuje im horyzontu wielu dekad, mogą tylko zaszkodzić. Nie byłbym jednak głęboko pesymistyczny. Ostatnie dwa lata pracowałem z Fundacją Perspektywy w ramach procesów audytowych.
Ogólnie mogę powiedzieć, że uniwersytety w Polsce mają pomysły na to, co i jak robić. Prezes Siwiński wkłada dużo energii w to, by przekonać uniwersytety, żeby nie popełniały błędów w sferze raportowania i skupiły się na rankingach, w których mogą osiągnąć mierzalne rezultaty. To wszystko jest możliwe, bo sfera globalnych rankingów obejmuje ograniczony zasób wskaźników, które są wykorzystywane do tworzenia porównań w skali globalnej.
Rankingi to system naczyń połączonych. Ukierunkowanie się na któryś ze wskaźników z jakiejś innej przyczyny niż sam ten wskaźnik, mówi nam coś o pożądanym kierunku naszego rozwoju. Może poprawić ogólną pozycję we wszystkich pozostałych rankingach. Rankingi są tylko narzędziem, trzeba skupić się przede wszystkim na budowaniu i rozwijaniu ciekawej nauki i edukacji.
Jaka jest strategia rankingowa UAM?
Zacznijmy od wskaźników, które są ważne. UAM, podobnie jak każdy inny polski uniwersytet, funkcjonuje w podwójnej rzeczywistości. Z jednej strony mamy procedurę parametryzacyjną w dyscyplinach, a z drugiej sferę projektów doskonałościowych IDUB, która jest mediacją między naszą rzeczywistością a rzeczywistością globalnych rankingów. Wykorzystywane w tych sferach wskaźniki nie są ze sobą całkowicie zbieżne. Ukierunkowanie się na jedno nie wyklucza nas z drugiego, natomiast nie wszystkie działania, które są widoczne w ramach jednego paradygmatu wskaźników dają nam wyniki w drugim. Na przykład przy ocenianiu efektywności publikacyjnej w IDUB w konkursach liczy się konkretny percentyl, w którym znajduje się czasopismo w bazie Scopus w danej dyscyplinie.
Problem jest tu wieloraki. Z drugiej strony mamy listę czasopism, która była częściowo konstruowana w odniesieniu do tych wskaźników, korygowana ekspercko, a teraz jeszcze politycznie. Można wskazać czasopisma, które znajdują się w bardzo wysokich percentylach w Scopus, a na liście czasopism zajmują niską pozycję. Na przykład Open Review of Educational Research - we wskaźnikach „idubowych” znajduje się w 95 percentylu, jest topowym czasopismem, w którym należy publikować, a na liście krajowej można otrzymać za to czasopismo tylko 20 punktów.
To nie jest tak, że lista czasopism przekazuje nam tutaj błędną informację. To pismo nie ma większej wartości w środowisku badaczy edukacji i jest indeksowane „przypadkowo” w dyscyplinie historii, gdzie łatwiej o wysoką pozycję przy większej liczbie cytowań. Jednak, gdy pracownik ukierunkowuje się na interes uczelni wyrażony w IDUB, to często przestaje pracować na dobro wydziału w parametryzacji.
Niektórzy naukowcy opracowują własną strategię publikacyjną, która ma zapewnić im zarówno odpowiednią liczbę punktów, jak i wysoką cytowalność.
Działania uniwersytetów, które osiągają wymierne postępy w globalnych rankingach, nie są oparte na zindywidualizowanych strategiach. Świetnym przykładem jest duński uniwersytet Aarhus. Tam myśli się o uniwersytecie jako o podmiocie, który musi budować swoją reputację; o naukowcach, którzy się zbierają w wielodyscyplinarne grupy oraz o wzmacnianiu centrów. Indywidualny naukowiec, nawet jeśli zainwestujemy w niego duże pieniądze, w najlepszym wypadku będzie tylko atrakcyjnym partnerem do prestiżowej publikacji. Masę buduje się wzmacniając duże zespoły, dając im środki na to, by mogły łączyć się z innymi zespołami. W naszym prog
ramie najmniejszą jednostką rozliczeniową jest pojedynczy naukowiec, zorientowany na wskaźnik. Czy to dobrze czy źle? Trudno ocenić. Taka strategia otwiera nas na tysiące małych błędów, które nie zależą od intencji naukowca, czy osób, które dają pieniądze, tylko wpisane są w samą strukturę tego, na co się ukierunkowujemy. Obecnie to wygląda tak, jakbyśmy się ukierunkowali na wskaźnik jako cel. Poważne i skuteczne instytucje nie traktują wskaźników jako celu samego w sobie. Celem jest nauka, edukacja, prestiż, rozwój poznania.