Wersja graficzna

Yaroslav Harkavyi. Piszcie o tym, nagłaśniajcie

Fot. Yaroslav Harkavyi
Fot. Yaroslav Harkavyi

Yaroslav Harkavyi jest doktorantem w Katedrze Akustyki na Wydziale Fizyki UAM. W Polsce mieszka od kilku lat. Sprowadził się tu na studia, które zaczął w Białymstoku, później przeniósł się do Poznania, gdzie obecnie pisze doktorat.

 

- Teraz mogę to powiedzieć: jestem dumny, że jestem Ukraińcem. Wiadomość o wojnie w Ukrainie, z jednej strony zwaliła mnie z nóg, z drugiej - ponownie na nie postawiła. Rosyjski dyktator myślał, że jak wkroczy do naszego kraju w imię „operacji wojennej” to poddamy się, uciekniemy z Ukrainy i nie będzie komu jej bronić, a ci którzy zostaną – będą witać go z kwiatami. Przeliczył się! – mówi.

Z Yaroslavem rozmawiam trzeciego marca w 8. dniu wojny. Mówi, że od kilu dni nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Niby wszystko jest jak dawniej, je śniadanie, wychodzi z domu, na uczelni próbuje prowadzić badania, jednak myślami jest gdzie indziej. Na Ukrainie. Tam zostawił swoją rodzinę, bliskich, znajomych. - Cały czas śledzę doniesienia z Ukrainy, dzwonię, dopytuję, jak mogę pomóc. Jestem wdzięczny wszystkim wolontariuszom, którzy tak ofiarnie niosą pomoc moim rodakom. To niezwykłe, ile osób nas wspiera, ile dobra popłynęło. Wzruszają mnie te gesty solidarności – mówi. 

Pochodzi z Nikopolu, miasta w południowej części Ukrainy, w obwodzie dniepropietrowskim. Dokładnie naprzeciw jego miasta jest duży zbiornik wodny, który miejscowi nazywają morzem, chociaż morzem wcale nie jest. To zapora wodna. Nieco dalej, jakieś 10 km od jego miasta, w Enerhodarze, znajduje się największa w Europie elektrownia jądrowa. - Dzisiaj rano od rodziców dowiedziałem się, że rosyjscy żołnierze próbują się tam wedrzeć. Mówią, że całe miasto, dwadzieścia parę tysięcy osób wyszło z domów i broni dostępu. Rosjanie nacierają, komuś urwało rękę, ktoś inny stracił nogę. Strzelają do nieuzbrojonych osób – cywilów, którzy wyszli na ulicę na znak protestu – dodaje.

Dziadek Yaroslava brał udział w likwidacji elektrowni atomowej pod Kijowem. Zmarł kilka lat potem na chorobę popromienną. Poświęcił swoje życie dla innych, tymczasem historia zatoczyła koło, scenariusz się powtarza, dlaczego? – My, Ukraińcy. nie byliśmy uprzedzeni do Rosjan. Ale tak było na początku tej wojny. To się zmieniło, gdy zobaczyliśmy, jak wojska rosyjskie strzelają do cywilów i planowo niszczą nasze miasta i wsie, mordują niewinnych – dodaje Harkavyi.

Jego rodzice nie zdecydowali się na opuszczenie swojego miasta. Jak mówi, w pierwszych dniach wojny rozmawiał z babcią, prosił, aby wyjechała choćby na zachód Ukrainy. Ale nie chciała.  On to rozumie. Babcia ma 83 lata i nie chce porzucać swojej rodziny, ojczystej ziemi…Teraz gdy Harkavyi rozmawia z rodzicami, słyszy, że nie wyjadą, bo chcą bronić Ukrainy, chociaż, jak podkreśla, nie mają nawet broni. 

- W pierwszym dniu wojny uświadomiłem sobie, że mogę ich już nie zobaczyć. To była straszna myśl. Teraz widzę, że wszyscy odrobinę oswoiliśmy tę nową rzeczywistość. Jak jest alarm bombowy, to moi rodzice chowają się w piwnicy. Wcześniej jej nie używaliśmy. Teraz rodzice wstawili tam ławeczkę, krzesła, aby było trochę wygodniej. Jak nie ma alarmu, to produkują koktajle Mołotowa albo chodzą do szkoły robić siatki maskujące. Mój tata spawa pręty, robiąc w ten sposób „jeżyki” przeciw pojazdom wojskowym, rozwozi worki z piaskiem.

Na koniec pytam Yaroslava Harkavyi, czy mogę jakoś pomóc.

- Nie wiem, co jeszcze można zrobić – mówi -  Piszcie o tym, nagłaśniajcie.  Chociaż jestem przekonany, że Rosjanie o tym nie usłyszą. A nawet jak usłyszą – to nie uwierzą, a nawet jak i uwierzą - to są na tyle zastraszeni, że nie podejmą żadnych działań. Moja rodzina i ja przestaliśmy wierzyć w rewolucję światopoglądową w Rosji.

zob. też. Dr Olha Lehka-Paul. Lwów człowieka nie opuści

Ludzie UAM Wydział Fizyki i Astronomii

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.