Wiemy dokładnie, co i gdzie robił Zygmunt Czubiński 26 kwietnia 1937 roku. Na Pojezierzu Brodnickim, na stromym brzegu Jeziora Cichego, zbierał fiołki. Do kolekcji. Mieliśmy największy w Polsce zbiór zielnikowy najróżniejszych fiołków, w nim właśnie także te, z dokładnym oznaczeniem miejsca i czasu zbioru.
Wśród oficjalnych zdjęć profesora jest to, gdy w jasnej koszuli patrzy wprost w obiektyw. Zostało mocno wykadrowane, bo w spuściźnie zdjęcie jest w całości - widać na nim pogniecione spodnie, znoszoną kurtkę i to, że profesor tkwi w jakichś chaszczach z jakąś gałązką sięgającą piersi. A najbardziej wzruszające jest zdjęcie, podpisane: profesor Czubiński: biała plamka to maleńka postać w jasnej kurtce: stoi tyłem w jednym z wielkich wąwozów Gór Świętokrzyskich.
Dobry a nieustępliwy
Był bardzo kochany. W przemówieniach nad trumną i nekrologach ciągle powtarzają się słowa: był dobry, był życzliwy, pomocny, jeden z najpiękniejszych ludzi, nasz profesor. A w tej dobroci nie był safandułą, o nie. Nieustępliwy, walczył o ochronę przyrody z żarliwością wielkiego naukowca - jak mówił S. Białobok. Ale najbardziej zadziwia wielkość pracy, którą wykonał w swym niedługim życiu. "Jest rzeczą wprost niesłychaną, że jeden człowiek wziął na siebie tak wielki trud i z tego zadania wywiązał się w pełni" - stwierdził Władysław Szafer.
Urodził się w 1912 roku w Kielcach ("działo się w mieście Kielcach, o godz. 4 po popołudniu stawił się Marcin Czubiński, urzędnik akcyzy i okazał dziecię, urodzone o godz. 10 wieczorem z małżonki Natalii, lat 25 liczącej... Dziesięciu temu nadano imiona Zygmunt Jan) w domu, na którym wisi dziś upamiętniająca go tablica. Uroczystość odsłonięcia uświetniła koncertem na skrzypcach córka Marta. W spuściźnie, w teczce z pracami zaplątał się bilecik profesora do 7-letniej Marty, wspominający wierszem jej psoty, z dodatkiem na koniec "więc dla Marty skrzypaczki nadeszły jeszcze z nieba paczki", podpis św. Mikołaj, Niebo, 24 XII 1962.
Przyrodnicze włóczęgi
W Kielcach, w gimnazjum, związał się z harcerstwem. Jego drużyna "Puchaczy" należała do najlepszych. Właśnie w tych wyprawach z harcerzami nauczył się rozkoszować bliskością przyrody. Jego nauczycielem biologii, człowiekiem, który go ukierunkował, był Kazimierz Kaznowski. W spuściźnie jest zeszyt nauczyciela, gdzie pod datami lat 20. czytelnym maczkiem zapisanych jest zawsze po kilkadziesiąt łacińskich nazw różnych roślin na poszczególnych wyprawach znalezionych. Z Kaznowskim później Czubiński napisze wspólną pracę o przyrodzie Gór Świętokrzyskich. Cenił przyrodników amatorów. W spuściźnie zachował się uroczy list jednej z koleżanek "bardzo jestem wdzięczna, że skierował pan do mnie tego bryologa amatora ze Sztumu. Ma on tak prześliczne preparaty mchów, że zwiędłam z zazdrości". Profesor też był wybitnym bryologiem tj. znawcą mchów i porostów.
Z Kielc wyrusza na studia do Poznania, gdzie mistrzem jego zostaje Paczoski, a potem Wodziczko, u którego odbył "practicum botaniczne". Od nich uczy się, jak zgubne są skutki zachwiania równowagi w przyrodzie.
Jak większości młodych naukowców młodego uniwersytetu poznańskiego karierę przerywa mu wojna. Wraca do Kielc, gdzie uczy na tajnych kompletach gimnazjalnych, a potem przenosi się do Krakowa (kontynuuje tam tajne nauczanie) , gdzie zostaje zatrudniony w Głównym Wydziale Lasów. W spuściźnie zachowały się dokumenty wymagane od "niebędących" Niemcami pracowników". Jest tam więc deklaracja o posłuszeństwie, zachowaniu tajemnicy, zakazie przyjmowania podarunków i opuszczania miejsca pracy oraz osobno o zachowaniu jak najściślejszego milczenia po zakończeniu pracy. Jest rozbudowane świadectwo czystości rasy, z którego dowiemy się, że dziadek był budowniczym fortepianów. Sam Zygmunt też jest miłośnikiem muzyki i dobrze gra na fortepianie.
Czytaj także: Rektor na dwóch uczelniach
Coś z niczego
W kwietniu 1945 roku wraca do Poznania, w czerwcu robi doktorat o torfowiskach Pojezierza Brodnickiego (tam, gdzie zbierał fiołki) i wkrótce podejmuje dzieło swojego życia. Otrzymuje Zakład Systematyki i Geografii Roślin, a właściwie otrzymuje...nic. Budynek spalony, zbiory zniszczone, a jedynym pracownikiem jest młoda magister, Aniela Krawiecowa, wdowa po świetnie zapowiadającym się botaniku, który zginął w kampanii wrześniowej. We dwójkę "obsługują" 300 studentów - tyle było w roczniku. Już 7 lat później Zakład ma 70 tys. zbiorów zielnikowych (jedne z największych w kraju), pracownię roślin zarodnikowych, limnologiczną i geobotaniczną. Biblioteka wzrosła 6-krotnie . Czubiński przejął też Ogród Botaniczny, gdzie stworzył 9 nowych działów. Jak dodaje skromnie, jego dorobek naukowy nie jest tak duży jak kolegów, właśnie z powodu obciążenia organizacyjnego. Ten "mały dorobek" to 37 prac w ciągu 8 lat! A mieszkał wtedy - czego dowiemy się z podań do urzędu kwaterunkowego - w jednym pokoju z siostrą, jej mężem i dzieckiem. Równocześnie należał do mnóstwa towarzystw, rad, komisji - od Rady Ochrony Przyrody na szczeblu centralnym po Towarzystwo Miłośników Miasta Poznania. Wszędzie sumiennie traktował swoje obowiązki, o czym świadczą liczne protokoły i notatki z zebrań w spuściźnie. Problemy te same: brak opieki nad roślinami miododajnymi, wadliwa gospodarka na torfowiskach, nadmierna eksploatacja naturalnych stanowisk roślin leczniczych, za mało trawników w Poznaniu, zbyt dużo odłów żab na eksport, niszczejące parki wiejskie itd. Już pół wieku temu uważał, że warto zaniechać masowej melioracji (torfowiska!), że w rezerwatach należy zachować wiatrołomy i wykroty po to, by mogły tam żyć całe grupy roślinne i zwierzęce, że trzeba w rezerwatach likwidować drogi wewnętrzne, pozostawiając tylko szlaki dla turystów i naukowców. I tak jak dzisiaj spotykał się często z niechęcią i obojętnością. Jak czytamy w jednym z protokołów, nawet "członkowie Komitetu Powiatowego PZPR podjudzali górali w Nowym Targu" przeciw ekologom.
Wąwóz Homole, Dolina Racławki, Kamień Grzyb, Bocheńskie Błoto, Diabli Skok, Zagożdżon, Stary Załom - czy ktoś zna te rezerwaty? A on znał je wszystkie, te i dziesiątki innych, objeżdżał je niestrudzenie i był ich niedoścignionym do dziś znawcą.
Zostawmy przylaszczki
W spuściźnie są też opinie prof. Czubińskiego o roślinach, które należy - lub nie - włączyć do listy pod ochroną. I tam między uzasadnieniem dla dyptama czy arcydzięgla, Czubiński napisał: "raczej nie należy jeszcze chronić przylaszczki, bo przecież coś kwiatów wiosny trzeba zostawić dla społeczeństwa"... Dziś już nie sprzedaje się tych błękitnych bukiecików. Ale też w Krajkowie nie ma już krasek, 100 gniazd czapli, rzadkiej w Polsce kani rudej czy drozda rdzawobocznego, które opisał w jednej ze swoich wypraw...
W ciągu niespełna 20 lat wykształcił 250 magistrów, 20 doktorów, 11 docentów. Co czwartek o 18 pracownicy spotykali się w Zakładzie, jak wspomina jedna z uczennic. Referat był obowiązkowy, zaś każda praca odczytana in extenso i poddana ostrej krytyce. Profesor tępił zwłaszcza zbyt wąskie specjalizacje. "Zachęcał do pracy w sobie tylko właściwy sposób" - wspomina uczennica. A ktoś inny dodaje: nie wiadomo, czego zasiał wśród uczniów więcej - wiedzy czy miłości do przyrody.
Zmarł nagle 1 lutego 1967 roku, w wieku 55 lat. Jego ostatni notes wypełniony został na wiele dni naprzód terminami egzaminów, posiedzeń, wycieczek... W 30-lecie jego śmierci, dla uczczenia jego pamięci, w wycieczkę po wielkopolskich rezerwatach wybrali się jego uczniowie. Szedł z nimi już tylko symbolicznie...