Wersja kontrastowa

Sandra Wawrzyniak. Radość z dziennikarstwa

fot. Adrian Wykrota
fot. Adrian Wykrota

Sandra Wawrzyniak, studentka III roku dziennikarstwa i komunikacji społecznej, została laureatką plebiscytu Studencki Nobel 2020. Jak sama podkreśla, jest osobą niezwykle aktywną, nie potrafi usiedzieć w miejscu. O tym, jak wykorzystuje swój czas, rozmawia z Jagodą Haloszką.

 

Kiedy Olga Tokarczuk odebrała informację, że została laureatką Nagrody Nobla, jechała autostradą. A  ty, co robiłaś w momencie, gdy zadzwonił telefon?

Ja gotowałam obiad! Kiedy usłyszałam, że dzwoni telefon, nie miałam zbytnio głowy, żeby go odebrać, ale w ostatniej chwili złapałam go i bez zastanowienia wcisnęłam zieloną słuchawkę. Potem, kiedy usłyszałam, że wygrałam w kategorii dziennikarstwo i literatura, zaniemówiłam.

 

Wcale się nie dziwię, to ogromne wyróżnienie. Zadam pewnie pytanie, które słyszałaś już wiele razy, ale jak to jest być studentką i mieć już Nobla?
To jest strasznie dziwne uczucie. W sumie, gdy ktoś mnie o to pyta, to za każdym razem odpowiadam – „nie wiem”. Bo dla mnie ten Studencki Nobel, to jest nie tylko statuetka to znak, że to co robię, robię dobrze, że przydaje się to ludziom. I jak się z tym czuję? Czuję się z tym dobrze. Ale gdy ktoś mówi do mnie "noblistka", to jest to strasznie dziwne uczucie.

W tym roku ze względu na sytuację wszystkim nam dobrze znaną, gala odbyła się wirtualnie, a statuetkę otrzymałaś pocztą. Pamiętasz co pierwsze pomyślałaś po rozpakowaniu koperty?
Pierwsza myśl? Że nareszcie ją mam! Wiem, że jest to namacalna rzecz, ale gdy ma się ją już w ręce, to jest takie "ooooo!". Swoją drogą te statuetki są bardzo piękne i stylowe. Sam fakt, że mogę sobie ją postawić u siebie w pokoju, to już jest taki wyznacznik.
 

Pozwól, że wymienię parę nazw: „Flesz”, Studencka Agencja Fotograficzna, Koło Naukowe Politologów i  Dziennikarzy, „Baby przy mikrofonie”, a  wcześniej jeszcze Rada Dzieci i  Młodzieży. To przedsięwzięcia, w  których bierzesz udział. Wiesz, że doba ma 24 godziny?

Myślę o tym tak, że jeżeli robię to, co lubię i dzięki temu rozwijam się, to jest tak, jakbym wykorzystywała swój czas wolny. Bardzo często powtarzam, robiąc grafiki np. dla „Flesza”, że przy tym odpoczywam, bo to, że mogę sobie poklikać, pozmieniać kształty czy kolory relaksuje mnie i przy tym bardzo dobrze się czuję. Jestem z natury osobą, która nie może siedzieć w jednym miejscu z założonymi rękami. Jak nie mam żadnego projektu, to zaraz sobie go wymyślę. Tak np. powstały „Baby przy mikrofonie”.

O czym te „baby” rozmawiają przy mikrofonie?

O wszystkim. Taki był zamiar, aby postawić dwie baby przy mikrofonie i  zobaczyć, co z  tego wyniknie. Powstał z  tego podcast, który dla nas jest formą pewnego uzewnętrznienia się. Mamy poczucie, że chcemy powiedzieć coś ważnego, wyrazić swoją opinię. Dotychczas nie zawsze miałyśmy ku temu okazję, więc wymyśliłyśmy swoją przestrzeń, przestrzeń baby. Mówimy o  edukacji, o  tradycjach świątecznych, o  tym, co nas irytuje. Miałyśmy z Karoliną Grzelską pomysłów na najbliższe dziesięć odcinków i  jeszcze dochodziły nowe tematy. Niestety, zatrzymała nas pandemia.

Ale nie zostawiłyście podcastu na dobre. Próby prowadzenia go solo również  były.
Tak, próbowałyśmy robić go oddzielnie, bo faktycznie nie chciałyśmy go zostawiać na tak długo. Problem był w tym, że nie było to już to samo. To był taki monolog. Jednak jak są baby, to baby mają rozmawiać.
 

Zanim zaczęłaś być rozpoznawalna jako jedna z  „bab”, w twoim życiu pojawiła się studencka telewizja „Flesz”, której zostałaś niedawno redaktor naczelną. Dlaczego wybrałaś wtedy telewizję, a nie radio, czy gazetę?

To jest śmieszna sytuacja, bo nie chciałam pracować w TV. Marzyłam, aby pracować w radiu. Poszłam na rekrutację do „Radia Meteor”, ale tam się nie dostałam. Telewizja mnie przerażała. Wydawało mi się, że się nie nadaję. Czas jednak zweryfikował moje plany. Koniec końców stwierdziłam, że pójdę na casting do „Flesza” i zobaczymy, jak będzie. Okazało się, że tam poszło mi o wiele lepiej, niż w trakcie rekrutacji do radia. Los chyba jednak chciał, abym stanęła przed kamerą. Miejsce redaktor naczelnej jest chyba tego najlepszym potwierdzeniem.

Czytaj także: Sandra Wawrzyniak laureatką Studenckiego Nobla 2020

Studenckie media, czy też media akademickie, jak sama nazwa mówi, są związane ze studentami, a  co za tym idzie z danymi uniwersytetami, przy których działają. Jak według Ciebie budują one wizerunek uczelni?
Według mnie to jest bardzo pozytywny obraz tego, że uniwersytet jest bardzo przyjazny. Miałam okazję w zeszłym roku w grudniu być na OFMie [Ogólnopolskie Forum Mediów Akademickich przyp. red.]. Tam poznałam ludzi m.in. z Torunia. Obserwując ich pracę i mając na względzie prace redakcji z Poznania, miałam wrażenie, że jesteśmy bardzo dobrą reklamą dla uniwersytetów w Polsce. To jest nauka, ale jest ona przyjemna. Jesteśmy wizytówką, ale czasem mam wrażenie, że trochę niedocenianą.
 

Działasz także w  telewizji WTK, dobrze znanej mieszkańcom Wielkopolski. Masz więc możliwość porównań. Co według ciebie mają studenckie media, czego nie mają mainstreamowe?

W mediach studenckich podoba mi się to, że praca jest dla nas zarówno zabawą, jak i  nauką przyszłego zawodu. Ludzie nie zdają sobie sprawy, ile radości daje nam tworzenie materiałów. I nie jest ważne, czy idziemy na targi, czy robimy relację z futsalu. Bawimy się tymi materiałami, bo mamy taką możliwość. Staramy się wymyślać takie tematy, aby było kolorowo i wesoło, bo mam wrażenie, że widz takie obrazki właśnie lubi.

 

Absolutnie się z tobą zgadzam i mam wrażenie, że w mediach studenckich nie ma tzw. wyścigu szczurów, jaki dość często się zdarza w profesjonalnych redakcjach.

Zgadzam się! Bardzo pilnuję, aby oprócz relacji koleżeńskich, takich jakie powinny być w pracy, łączyła nas również przyjaźń. W momencie, gdy ktoś z naszego zespołu ma problem, może się do nas zgłosić i  otrzyma pomoc. Nie patrzymy na siebie w sposób „jesteś moją konkurentką/konkurentem”. Dzięki temu mamy dobre relacje w redakcji, lubimy pracować w swoim towarzystwie.

 

Kiedy zaczynałam swój studencki staż w Radiu Afera, pamiętam, że musiałam zrobić materiał o wąskim chodniku na Politechnice Poznańskiej. Bardzo nie podobał mi się ten pomysł. Kompletnie nie wiedziałam jak mam go ugryźć, ale zagryzłam w końcu zęby i go zrobiłam. Ty również miałaś pewną przygodę z obcą dla Ciebie dziedziną, jaką jest sport.  O czym był ten materiał?
Zaczynając staż w WTK trochę się bałam, bo jednak jest to coś innego niż "Flesz", bo tam robimy przede wszystkim tematy, które interesują studentów i środowisko akademickie. W momencie, gdy zaczęłam staż w WTK robiłam materiały związane z Urzędem Miasta w Poznaniu, jakieś problemy społeczne i pomyślałam sobie "Gdzie ja w tym wszystkim jestem? Nie dam sobie rady". Nauczyłam się obserwować dziennikarzy, którzy tam pracują i okazuje się, że każdy temat jest do ugryzienia. Materiał, o który tutaj pytasz był o Warcie Poznań. Chciałam z niego wyciągnąć jak najwięcej. Nie jestem dziennikarzem sportowym i nigdy nim nie będę. Ale dzięki temu, że niejako byłam współautorką tego materiału i miałam możliwość przyglądania się, jak tworzy się taki materiał, to zauważyłam, że jest to świetna zabawa. Podjechaliśmy pod siedzibę klubu, tam nagraliśmy kilka ujęć i okazało się wtedy, że strach przed pewnymi tematami można pokonać. Kluczem do tego jest po prostu obserwacja innych dziennikarzy.

 

Nie masz wrażenia, że ten przypadek pokazuje, że choć w dzisiejszych czasach mamy dostęp do wszystkiego, w każdym momencie możemy sprawdzić daną rzecz w internecie, to i tak dziennikarz musi mieć  wiedzę, chociaż podstawową na wiele tematów?
Zawsze mówię, że dziennikarz jest trochę jak gąbka. Chociaż wiem, że zabawnie to brzmi. Taka osoba musi chłonąć wiedzę z każdej dziedziny, bo to, że dzisiaj pracuje przy materiale związanym z polityką, nie oznacza, że jutro nie pojedzie na giełdę zbierać informacje w temacie ekonomicznym. Oczywiście nikt nie jest encyklopedią i każdy ma pewne limity, ale fakt - im więcej wiedzy w różnych dziedzinach tym lepiej, bo czasami nie ma czasu na szukanie informacji w internecie.

 

Łączysz telewizję z aparatami fotograficznymi. Co sprawiło, że wstąpiłaś w szeregi "Studenckiej Agencji Fotograficznej"?
Do SAFu poszłam na II roku studiów. Co sprawiło, że się zdecydowałam? Zauważyłam, że coraz częściej robienie zdjęć sprawia mi przyjemność. Chciałam się czegoś więcej nauczyć. Poszłam więc na rekrutację i przyjęli mnie. Jak to łączę z pracą w  mediach? Na przykład w  czasie pandemii pewien materiał, który był emitowany we „Fleszu”, nagrywałam swoją lustrzanką. Według mnie dziennikarz powinien mieć też pojęcie, jak nagrywać obraz, bo to, że potrafimy stanąć przed kamerą jest OK, ale powinniśmy też mieć dobre oko, widzieć wszystkie te elementy, które powinny się znaleźć w materiale filmowym.

 

Tak, jak wcześniej wspominałyśmy niedawno zostałaś Szefową telewizji "Flesz". Stało się to w dość trudnym momencie, bo w czasach pandemii. Jakie teraz wyzwania stoją przed Tobą?
Redaktor naczelną zostałam pod koniec czerwca. Powiem szczerze, że w momencie, gdy myślę "Flesz w nowym roku akademickim" jestem trochę przerażona. Ktoś teraz powie "Mieliście cały semestr zdalny, mogliście działać". Oczywiście, że mogliśmy działać i działaliśmy, tylko zastanówmy się teraz jak zaplanować pracę na nowy semestr, w nowym reżimie sanitarnym, mając na uwadze to, że jakieś materiały trzeba robić czy to pisemne, czy w formie video, a do tego dochodzi zadbanie o zdrowie redakcji, bo nie wyślę nikogo na zbiorowe wydarzenie i nie powiem "Zrób materiał!", bo jest to w tym momencie nierealne. To jest tak niestabilna sytuacja dla nas w tym momencie, że jest mi ciężko powiedzieć, jak będzie wyglądać przyszły rok akademicki "Flesza" i podejrzewam, że decyzje będą podejmowane z dnia na dzień. To jest właśnie najbardziej przerażające, taka niestabilność sytuacji.

 

Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.