Wersja kontrastowa

Prof. UAM Lucyna Bakiera. Praktyki rodzicielskie a dobro dziecka

Prof. UAM Lucyna Bakiera, fot. Władysław Gardasz
Prof. UAM Lucyna Bakiera, fot. Władysław Gardasz

Jak praktyki rodzicielskie wpływają na dobrostan dziecka? To pytanie znalazło się w centrum uwagi podczas IV Ogólnopolskiej Konferencji Parentologicznej, która w maju odbyła się na Wydziale Psychologii i Kognitywistyki UAM. Pomysłodawczynią i organizatorką wydarzenia była prof. UAM Lucyna Bakiera. 

 

 

Kategorią, wokół której się państwo poruszaliście, jest „dobro dziecka”. Czym ono właściwie jest? Jak można je zmierzyć?  

 

– Zmierzyć oczywiście nie można wprost, ale można wskaźnikować, czyli przenosić z poziomu abstrakcji na poziom wskaźników empirycznych. Aczkolwiek i tak jest to trudne, stąd pomysł, aby podjąć ten temat w ramach konferencji. W psychologii mamy niewiele badań wyjaśniających, czym jest „dobro dziecka”, natomiast w praktyce psychologicznej pojawia się ono często. Szczególnie wyraźnie widać to w kontekście sądownictwa – np. w sprawach rozwodowych czy podczas ustalania władzy rodzicielskiej. Wówczas ta kategoria bywa przywoływana w różnych kontekstach, przez każdą ze stron konfliktu, przez co zaczyna być wręcz instrumentalizowana.  

 

Skoro „dobro dziecka” to taka kłopotliwa kategoria, to jak wpisuje się ona w temat tegorocznej konferencji? 

 

– Od początku – to już czwarta edycja – zależało nam na tym, by stworzyć przestrzeń do rozmowy. To nas wyróżnia na tle wielu innych tego typu wydarzeń. Założyliśmy, że oprócz klasycznych sesji z referatami zorganizujemy też otwarte panele dyskusyjne – dostępne dla wszystkich uczestników. Każdy panel ma osobę prowadzącą, która formułuje tezy wyjściowe i prezentuje je na forum. Następnie rozpoczyna się otwarta dyskusja z udziałem badaczy, którzy mogą odwoływać się do swoich badań empirycznych, ale też z udziałem praktyków: psychologów, pedagogów, prawników, osób z organizacji pozarządowych. To właśnie oni często wnoszą bardzo cenne, konkretne doświadczenie. Pokazują, co działa, co jest trudne, a także – co warto jeszcze zbadać. Tym razem wspólnie będziemy zastanawiać się nad rozumieniem dobra dziecka i sposobami jego realizacji przez rodziców. 

 

Wspomniała pani o rozwodach jako sytuacjach konfliktowych. Bywają też inne sytuacje, kiedy rodzice w imię dobra dziecka poddają je rygorystycznej diecie lub jakimś kontrowersyjnym praktykom terapeutycznym. Kto wtedy powinien ocenić, co dla dziecka jest dobre? 

 

– To bardzo ważne i trudne pytanie, które dotyka granic autonomii rodzicielskiej, dobra dziecka i interwencji społecznej lub prawnej. Odpowiedź zależy od stopnia kontrowersyjności praktyk i potencjalnych zagrożeń. Podczas konferencji wystąpiła prof. Joanna Haberko z Wydziału Prawa i Administracji, która rozwinęła ten temat od strony prawnej. Generalnie, rodzice mają konstytucyjne prawo do wychowania dziecka zgodnie z własnymi przekonaniami, ale jeśli dochodzi do rażącego naruszenia prawa i zagrożone jest dobro dziecka, mamy nie tylko moralny, ale również prawny obowiązek reakcji i powiadomienia organów ścigania i odpowiednich instytucji, m.in. Komitetu Ochrony Praw Dziecka. Wykład przewodniczącej zarządu TKOPD w Poznaniu, mgr Jolanty Graczyk-Öğdem, również miał miejsce na konferencji.  

 

Wielu rodziców uważa, że dziś wychowywanie dzieci jest trudniejsze niż dawniej. Czy podziela pani ten pogląd? 

 

– Współczesne wychowanie dzieci znacząco różni się od tego, jak sami byliśmy wychowywani. I jest to naturalne, ponieważ nie funkcjonujemy w próżni. Żyjemy w świecie, który nieustannie na nas oddziałuje. Wystarczy spojrzeć na ogromny wpływ mediów społecznościowych, internetu czy zalewu często sprzecznych informacji. To wszystko kształtuje nasze postawy, wartości oraz oczekiwania – zarówno wobec siebie, jak i wobec dzieci. 

Gdybym miała wskazać jedną cechę, która dziś szczególnie wyróżnia rodzicielstwo, powiedziałabym: zagubienie. Współcześni rodzice są poddawani ogromnej presji. Mam wrażenie, że dziś nie wystarczy po prostu być rodzicem – trzeba być rodzicem idealnym. Stąd obserwujemy zjawiska takie jak nadmierne zaangażowanie, perfekcjonizm czy wręcz fiksacja na punkcie rodzicielstwa. Przejawiają się one na różne sposoby, ale ich wspólnym mianownikiem jest presja dążenia do doskonałości. 

Tymczasem – z perspektywy psychologii rozwoju człowieka, którą zajmuję się od wielu lat – wiemy, że nadmierna ochrona lub zbyt duża swoboda mogą mieć dla dziecka niekorzystne konsekwencje. 

 

Mówi się, że młodzi ludzie są mniej odporni na stres. 

 

– To rzeczywiście często powtarzana obserwacja – wiele osób pracujących z młodzieżą zwraca uwagę, że obecnie młode pokolenie ma mniejszą odporność psychiczną. 

Z czego to wynika? Osobowość dziecka, nastolatka czy później dorosłego kształtuje się pod wpływem wielu czynników, ale trzeba wyraźnie podkreślić, że kluczowy udział mają rodzice. To oni są głównym czynnikiem socjalizacyjnym i wychowawczym. Jeśli rodzice są zagubieni, niepewni, zmieniają zdanie pod wpływem otoczenia – dziecko to odczuwa. 

Dziś wielu rodziców stara się zapewnić dzieciom dużo swobody i niezależności – co z założenia jest szlachetne. Ale z perspektywy rozwojowej wiemy, że aby dziecko mogło zbudować swoją autonomię, najpierw potrzebuje bezpiecznej zależności i jasno określonych granic. To właśnie one dają mu poczucie stabilności i porządku. Gdy dorośli nie potrafią tych granic określić, dają dziecku zbyt dużą swobodę, z którą nie potrafi jeszcze sobie poradzić. Dziecko zaczyna wtedy przyjmować postawę: „ja decyduję, ja mam prawo wyboru, ja jestem panem mojej przestrzeni”. Taka postawa może się utrwalić i prowadzić do trudności w późniejszym życiu.  

Z badań nad nastolatkami wiemy, że ci, którym pozostawiono zbyt dużą wolność, często interpretują ją jako brak zainteresowania ze strony rodziców. Bywa, że nawet zazdroszczą kolegom, których rodzice są bardziej restrykcyjni. 

Relacje wychowawcze są wymagające, pełne wyzwań. Nikt nas nie uczy tego, jak być rodzicem, jak mądrze wpływać na rozwój dziecka. Dlatego z chęcią widziałabym w szkołach przedmiot fakultatywny poświęcony zagadnieniom wpływu społecznego – także wpływu rodzicielskiego. Warto kształtować świadomość, że zarówno bezrefleksyjne uleganie wpływowi, jak i jego lekkomyślne wywieranie może prowadzić do zaburzeń relacji i trwałych konsekwencji. A rola rodzica wiąże się z odpowiedzialnością i świadomością. Bycie rodzicem to nie tylko prawo do kształtowania dziecka, ale też odpowiedzialność za skutki własnych decyzji.  

 

Wspomniała pani o rodzicielstwie perfekcyjnym. Jednym z nich jest zapewne potrzeba wszechstronnego diagnozowania.  

 

– Tak – i cieszę się, że na konferencji mieliśmy panel poświęcony terapii wrażliwości sensorycznej, który poprowadziła dr Agnieszka Sternak. 

Wielu rodziców, ale także nauczycieli ulega dziś naciskom, aby „regulować” wszelkie uchybienia i niedoskonałości dziecka. Nie ma przestrzeni na bycie nieidealnym.  

Taka kontrolująca postawa zabija ducha swobody w relacjach – osłabia wzajemne zaufanie, a także wiarę rodzica we własne kompetencje. Odbiera dzieciom przestrzeń na taki rozwój, który nie jest zaplanowany czy nadzorowany. Ta presja, by być perfekcyjnym rodzicem i mieć wspaniałe dziecko, prowadzi do potrzeby stałego diagnozowania i korygowania, co z mojej perspektywy ogranicza naturalny potencjał dziecka. A przecież nikt nie jest doskonały – dzieci również mają prawo do błędu, do niedoskonałości. 

Z tym wiąże się kolejny ważny wątek – lęk przed nudą. Współcześni rodzice często boją się, że dziecko się znudzi, więc skrupulatnie wypełniają mu czas – zajęciami dodatkowymi, warsztatami, treningami. Wydaje się, że za tym stoi ten sam perfekcjonizm – obawa, by „nie zmarnować” ani chwili, by rozwijać kompetencje pod okiem specjalistów. 

Tymczasem nuda nie jest, nie musi być zagrożeniem, wprost przeciwnie: może stwarzać dziecku przestrzeń, w której będzie ono miało okazję coś odkryć, rozwinąć kreatywność, wymyślić coś własnego – a nie tylko realizować narzucony plan działań. 

 

Czy źle postawiona diagnoza może stanowić zagrożenie dla dziecka?  

 

– Poruszamy bardzo delikatną kwestię. Mam poczucie, że kiedyś – wiele lat temu, gdy zaczynałam pracę zawodową – wiele dzieci, uczniów czy studentów nie mogło w pełni korzystać z oferty edukacyjnej właśnie z powodu braku dostosowania do indywidualnych potrzeb. 

W tym sensie diagnoza może pełnić bardzo ważną rolę – otwiera drogę do wsparcia, uwrażliwia nauczycieli, także akademickich, na konieczność stosowania odpowiednich technik i metod dostosowań. To realna pomoc. Ale bywa, że diagnoza zamiast wspierać rozwój, staje się ograniczeniem, pewną etykietą.  

I tu dochodzimy do bardzo trudnego tematu: rzetelności diagnoz. Błędna diagnoza może prowadzić do nieadekwatnych metod terapeutycznych lub wychowawczych. Dziecko może otrzymać wsparcie, które nie odpowiada jego rzeczywistym trudnościom, co może pogłębiać problem lub generować nowe. Ponadto nieprawidłowa diagnoza może powodować niepotrzebne etykietowanie dziecka, co wpływa na jego samoocenę, relacje z rówieśnikami i dorosłymi. 

 

W ten model rodzicielstwa idealnego wpisuje się też duża ilość zajęć, również tych terapeutycznych.  

 

– Liczba zajęć dodatkowych, z jakich korzystają dzieci, wynika z zapotrzebowania ze strony młodych rodziców. Często towarzyszy temu pragnienie, by niczego nie przegapić, nie stracić żadnej szansy, żadnej okazji rozwojowej. I chcę to jasno podkreślić – nie mówię tego w tonie oskarżenia, bo rozumiem te motywacje. Młodzi rodzice chcą jak najlepiej dla swoich dzieci i starają się korzystać z każdej wartościowej oferty, która się pojawia. 

A ponieważ jest zainteresowanie – pojawiają się też kolejne propozycje: urozmaicone, atrakcyjne, często opakowane w profesjonalnie brzmiące, komercyjne nazwy. Jednak nie zawsze to opakowanie przekłada się na rzeczywisty rozwój dziecka. Zdarza się, że taka zorganizowana, sformalizowana ścieżka niekoniecznie prowadzi dziecko lepszą trajektorią rozwoju. A przez „lepszą” rozumiem taką, która rzeczywiście aktywizuje jego potencjał, a nie tylko wypełnia go różnymi treściami z zewnątrz. 

W tej pogoni za nowością i różnorodnością łatwo zatracić przestrzeń na czujną, wrażliwą obserwację. Bliskość i uważność, bycie naprawdę razem może zostać przesunięte na dalszy plan, zniekształcone przez nadmiar zorganizowanych aktywności. Dlatego zawsze wracam do idei umiaru – złotego środka. Oferta zajęć dodatkowych może być bardzo wartościowa, ale ważne, by nie była nadmiarowa. By rodzice nie zgubili w tym wszystkim ducha relacji, okazji do rozmowy, wspólnego milczenia, bycia „obok”, „za”, „przed” dzieckiem – w różnych rolach, a nie tylko – upraszczając – w roli kierowcy, który wozi je z jednych zajęć na drugie. 

 

Trudne to rodzicielstwo… 

– Niezmiernie trudne. Ale nie byłabym sobą, gdybym – jako osoba zajmująca się rodzicielstwem w ujęciu rozwojowym – nie powiedziała, że mimo wszystko może to być niezwykle wartościowe doświadczenie. Tak wynika również z moich badań: jeśli aktywność rodzicielska jest zoptymalizowana, to znaczy nienadmiarowa, nienacechowana fiksacją czy lękiem, ale podejmowana z pozytywnym nastawieniem – może stać się przestrzenią bardzo bogatą rozwojowo. 

Rodzicielstwo może wtedy nie tylko wspierać rozwój dziecka, ale również być doświadczeniem wzmacniającym, motywującym i nadającym sens życiu osób dorosłych.  

Gdy sześć lat temu inicjowałam konferencję parentologiczną, moją główną intencją było wypełnienie pewnej luki – bo choć o rodzicielstwie mówi się i bada je w wielu dyscyplinach, to wciąż dominowały podejścia skupione niemal wyłącznie na dziecku. Chciałam zwrócić uwagę na rodziców – na to, że ich doświadczenia, emocje i rozwój również zasługują na refleksję i wsparcie. 

 

 

Nauka Wydział Psychologii i Kognitywistyki

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.