O misji uniwersytetu, fonologicznej pasji i próbach pogodzenia żywiołów z prorektorką UAM prof. Katarzyną Dziubalską-Kołaczyk rozmawia Krzysztof Smura
Mówią, że pani misyjność jest wręcz legendarna i bynajmniej nie jest to sformułowanie pejoratywne. Przysłużyła się wiara w trzecią misję?
Odbieram to jako komplement. Jest prawdą, że gorąco wierzę w trzecią misję uniwersytetu. Wierzę w wagę strategii. Miałam przyjemność być w komisji strategicznej powołanej przez rektora UAM prof. Bronisława Marciniaka. Wtedy pierwszy raz robiliśmy SWOT uniwersytetu. Analizę jego mocnych i słabych stron. Analizę zagrożeń. Tworzyliśmy misję uniwersytetu i wyznaczaliśmy strategie działania. Jako dziekanie Wydziału Anglistyki bardzo mi to pomogło. Uporządkowało nasze działania i wyznaczyło strategiczne cele WA. Niektórzy podchodzili do tego sceptycznie. Mówiono, że to przerost biurokracji. Prawda okazała się inna. I, co ważne, w tym wszystkim mieściła się owa trzecia misja. A więc nie tylko uniwersytet zajmujący się priorytetowo kształceniem i badaniami naukowymi, ale też uniwersytet jako część społeczeństwa, pełniący bardzo ważną rolę i mający obowiązek informowania o tym, co robi. Uczelnia otwarta na społeczeństwo. Transparentna, bo przecież działająca w oparciu o podatki naszych obywateli.
Wspomniała pani o strategii uniwersytetu. Ta, nad którą wtedy pracowaliście, skończyła się. Co ze strategią UAM na kolejne lata?
Nie jestem w zespole strategicznym, więc nie mam uprawnień, by wypowiadać się na temat obecnie powstającej strategii, ale oczywiście interesuję się tematem. Jestem jednak przekonana, że gdy mamy nowy kontekst tj. statusy uniwersytetu badawczego i uniwersytetu europejskiego, to one zdefiniują przyszłą strategię UAM. Wystarczy wziąć pod uwagę choćby strategię uniwersytetu badawczego. Mamy tam jasno określone cele i trudno byłoby ich nie uwzględnić w nowej strategii naszej uczelni. Natomiast w ramach własnych działań poprosiłam, by w Szkole Nauk o Języku i Literaturze poszczególne wydziały zrewidowały swoje strategie. Powołałam też zespół Szkoły do spraw strategii, który niebawem spotka się i podsumuje trzy dokumenty z trzech wydziałów. Jak będziemy mieć ten, który dotyczy całego UAM, to będziemy mieć też jasność, w którym kierunku podążyć.
Jest pani prorektorką. Skupia w swej władzy WA, Neofilologię i WFPiK. Jak pogodzić te żywioły, walcząc jednocześnie o jak najlepszą ocenę każdego z nich? W jedności siła?
Powstanie szkoły to atut. Jesteśmy silniejsi razem, ale musi być zarówno zachowana autonomia wydziałów, jak i pogodzone interesy wszystkich stron. Przecież po to tworzyliśmy tę szkołę i szkoły w ogóle, aby nie rozbijać wydziałów. W przypadku Szkoły, która mi podlega, każdy z trzech wydziałów firmuje te same dwie dyscypliny – językoznawstwo i literaturoznawstwo. Poprzez wydziały musimy wspólnie dążyć do zachowania jakości nauki i kształcenia. W interesie każdego jest, by pozostałe wydziały też dobrze wypadły. Jesteśmy ,,skazani na współpracę’’. Powołałam zespół ds. monitorowania publikacji, w którym znajdują się po dwie osoby z każdego z wydziałów. Ten zespół na bieżąco sprawdza wynik publikacyjny wydziałów, a dziekani rozmawiają z osobami, które nie rokują, jeśli chodzi o powstanie nowych publikacji, starając się dociec przyczyn takiej sytuacji i wspomóc. Innym działaniem dobrym dla integracji było choćby wspólne otwarcie nowej szkoły poprzez wspólną inaugurację roku akademickiego. Wprowadziłam też pewne „orzeźwiające” punkty w porządku obrad Rady Dyscyplin. Każda Rada rozpoczyna się 15-minutowym wykładem naukowym, by nadać odpowiedni ton późniejszym obradom dotyczącym działalności badawczej Szkoły. Przyjemnie jest posłuchać, czym zajmują się naukowo koleżanki i koledzy. Tłumy przychodzą na organizowane przez nas szkolenia, np. dotyczące projektów. To dobry prognostyk. Jednoczący.
Pani zainteresowania badawcze to między innymi: fonetyka i fonologia, fonologia naturalna, fonotaktyka i morfofonotaktyka, akwizycja pierwszego i drugiego języka, fonologia bitów i wiązań… Uff. Które są najważniejsze i poświęca im pani najwięcej czasu?
Od czasów studiów moją pierwszą miłością była fonologia, czyli nauka o systemach dźwięków, która ściśle związana jest z fonetyką, czyli nauką o dźwiękach. Fonetyka jest dziedziną na pograniczu nauk ścisłych, humanistycznych, ale i medycznych. Interesujące mnie pytanie przewodnie brzmi: jak z fonetyki korzysta nasz mózg.
Można powiedzieć, że wszyscy mówcy na świecie korzystają z tych samych narzędzi mowy – język, usta, krtań, nos, struny głosowe, uszy, płuca… Aparat jest ten sam, a języków jest ponad 7 tysięcy i każdy z tej fonetyki korzysta inaczej. To musi być w naszym mózgu zapisane. Neurony muszą zapamiętywać i wypracowywać pewien system nazywający się językiem polskim, angielskim czy suahili. To jest fonologia. System.
Językoznawstwo jest fascynujące na każdym poziomie, ale ta fascynacja zaczyna się już począwszy od samego dźwięku. Mówimy. Dźwięk trafia do ucha rozmówcy jak i naszego. Jesteśmy mówcami i słuchaczami jednocześnie. Dodatkowo, mózg jest na tyle bystry, że po drodze analizuje i przekazuje znaczenie. To funkcja główna fonologii. To, że ja wypowiadam zdanie, a pan je rozumie, składa się po drodze na całą masę procesów. Dźwięki docierają do ucha, które przerabia falę akustyczną na impulsy, a te jakimś „cudownym sposobem” kończą się zrozumieniem treści. To oznacza, że za fonologią idą wszystkie inne dziedziny językoznawstwa, czyli morfologia (składanie słów), składnia (słowa składane w zdania), semantyka (nadawanie znaczenia zdaniu), pragmatyka (zmiana znaczenia wypowiadanych zdań, manipulacja). Na końcu sekwencji znajduje się tzw. leksykon. W naszej głowie znajduje się leksykon mentalny, czyli lista słów. On tam jest. Możemy do niego sięgać. Robimy to błyskawicznie, a nawet z wyprzedzeniem. Wiemy, co powiemy za chwilę. Moją dziedziną jest wprawdzie fonologia, ale nie możemy zapominać o pozostałych poziomach. To holistyka. Jedność.
Pani rozprawa habilitacyjna zapoczątkowała nowy, autorski model organizacji fonologicznej języka: teorię fonologii bitów i wiązań. Według praktyków teoria ta jest oryginalnym poznańskim wkładem w dorobek językoznawstwa naturalnego. Nadal inspiruje nowych badaczy. Na czym polega?
Badacze mogą się ze mną nie zgadzać co do relacji między fonetyką a fonologią. Niektórzy wierzą tylko w fonologię i ignorują opis fizyczny, lub odwrotnie. Teoria bitów i wiązań jest moim autorskim pomysłem. Moje podejście zasadza się na tym, że sylaba nie jest jednostką podstawową języka. Jest epifenomenem, czyli wynika z innych, wyższych reguł i zasad.
Jesteśmy częścią natury i nie można patrzeć na fragment, tylko na cały kontekst. Można porównywać zachowania językowe do innych zachowań. Zasady, stosujące się do natury, stosują się też do języka. To rozumowanie doprowadza mnie do zanegowania sylaby jako podstawowej jednostki. Bo jak mamy sylabę, to gdzie ona się kończy, a gdzie się zaczyna? Przykład: słowo ,,rtęć’’ Ma dwie sylaby czy jedną? Inne, z chorwackiego, ,,Krk’’. Tam nie ma w ogóle samogłoski, wobec czego rodzi się pytanie, czy jest to sylaba czy nie, skoro nie ma samogłoski? Proszę zauważyć, że aby powstała jakakolwiek sekwencja dźwięków, która będzie miała znaczenie, to zaczynamy od otwierania i zamykania ust. Weźmy słowo ‘’ba’’. Zamknięte ‘’b’’, otwarte ‘’a’’. Ta sekwencja jest z punktu widzenia fonetyki najbardziej optymalna, ponieważ jest nam łatwiej wypowiedzieć coś, co będzie miało maksymalną różnicę między otwarciem a zamknięciem. Kontrasty są dobre też do słuchania. Im bardziej różni się spółgłoska od samogłoski tym lepiej. Co możemy dalej? Możemy reduplikować - ba ba ba. Możemy zróżnicować np. ba da ga. Dzieci tak zaczynają. Samogłoskę też mogę zmienić np. ba di gu itd. Z tej sekwencji może powstać język. I rzeczywiście 13,5 procent języków świata ma taką strukturę. Nie ma zbitek spółgłoskowych. Dwie spółgłoski się ze sobą nie spotykają. Językoznawcy powiedzieliby, że to sekwencja sylab, a ja pytam – po co nazywać to sylabą? Cała struktura języka nie zaczyna się od tego, co nazywa się sylabą, tylko zaczyna się od związku spółgłoski z samogłoską.
Czy należy ratować języki świata? Jest jakiś konkretny cel, poza ich ochroną od zapomnienia?
Argumentację trzeba zacząć od tego, że każdy człowiek mówi w jakimś języku. To nieodzowna umiejętność do komunikacji i wyrażania siebie. Język to tożsamość. Uczę się innego języka. Poznaję go. Znam go bardzo dobrze, ale o takich sprawach, jak uczucia myślę i mówię w języku rodzimym. Inny przykład: znam słownictwo z dzieciństwa, z piaskownicy. W innym języku nie znam. Podobnie z higieną czy seksem. Tu też najczęściej posługujemy się pierwszym językiem. Tożsamość jest głównym powodem ratowania języków. Ratujemy tożsamość ludzi, bo oni się z językami identyfikują. Najwięcej języków ginie w lasach równikowych. Ludzie muszą stamtąd uciekać, bo wycinane są lub wypalane lasy. Razem z ludźmi ginie wiedza o tym, co tam było, jak oni żyli i komunikowali się. Tracimy pamięć, bo w języku kryła się ich wiedza np. na temat gatunków roślin i zwierząt lasu równikowego. Kolejnym argumentem, dla którego warto ratować języki, jest ich różnorodność. Wartość kryjąca się w samej różnorodności. Im bardziej ludzie są różnorodni, tym większy jest ich potencjał twórczy.
Zaczęliśmy rozmowę od trzeciej misji uniwersytetu, ale przecież ma pani również swoje osobiste misje. Centrum Bilingualism Matters, feminatywy…
Zdecydowanie. Ubolewam nad brakiem finansowania Centrum np. przez miasto czy inne instytucje publiczne. Moglibyśmy zrobić znacznie więcej. Pomagamy ludziom. Coraz więcej obcokrajowców trafia do Poznania. Przykładowo rodzice dwóch narodowości mają dziecko, które idzie do polskiej szkoły. Prowadzimy badania, mamy specjalistów, literaturę i wiedzę, jak pomóc zarówno im, dziecku, jak i nauczycielom. To, że powstało Bilingualism Matters@Poznań to duży prestiż, ale też i część trzeciej misji naszej uczelni.
Jeśli chodzi o feminatywy, to należę do osób, które o nie zabiegają. Nie chcę jednak, by mówiono o mnie jako o feministce, osobie walczącej o kobiety: chcę - i o to walczę - żeby ludzie byli równo traktowani. Jestem wrażliwa i zwracam uwagę, gdy ktoś do mnie pisze np. ‘’panie dziekanie’’. Problem jest jednak znów szerszy: poprzez użytą formę językową wyrażamy bowiem swój stosunek do osób.
Mam też inną osobistą misję. Dla mnie jako językoznawczyni jest bardzo ważne, by mówić o komunikowaniu się i identyfikowaniu za pomocą języka. Zabiegam o to, by rozumiano, czym zajmuje się językoznawstwo i jak ważna jest rola tej dyscypliny we współczesnym świecie. W szerszej perspektywie marzę o jedności nauki, jednej, światowej, bez sztucznych podziałów, bo przecież nauka w swej podstawie i naturze jest humanistyczna! To najważniejsza z moich misji.
Czytaj też: Prof. Dziubalska Kołaczyk. Dwujęzyczność ma znaczenie
Czytaj też: Bilingualism Matters na Wydziale Anglistyki