Chciałbym się skupić na sprzecznościach, które dostrzegam w funkcjonowaniu dzisiejszego uniwersytetu. Zostaną one przez aktualną reformę albo wzmocnione albo do funkcjonowania uniwersytetu wprowadzone. Pierwsza z nich dotyczy kwestii związanych z identyfikacjami naukowymi. Dostrzegam konflikt między powszechnie praktykowaną interdyscyplinarnością, a dyscyplinizacją czyli koniecznością zadeklarowania przynależności do konkretnej dyscypliny, co jednak stoi w sprzeczności z koniecznością ich łączenia. To pewnego rodzaju obowiązek, ponieważ ważne zjawiska współczesnego świata związane z ekonomią, życiem społecznym, preferencjami kulturowymi mają charakter zmieszany. Coraz słabiej są w stanie sprostać im badacze, którzy deklarują spojrzenie z jednej tylko perspektywy. Podział ten zmierza do tego, żeby zniechęcić badaczy do współpracy z innymi ośrodkami, do publikowania w czasopismach o mieszanym charakterze. Nasuwa mi się prosty przykład z przeszłości. Kilkanaście lat temu zniechęcono do regularnego recenzowania prac naukowych, ponieważ za recenzję nie przewidywano żadnych punktów. Rezultat nie kazał na siebie długo czekać. Z czasopism naukowych recenzje albo zaczęły znikać albo przenosić się do innych działów, opatrywane kategorią „esej”, „szkic”.
Czytaj też: Idea uniwersytetu a Uniwersytet-Idea
Problem z interdyscyplinarnością prowadzi do sprzeczności pomiędzy innowacyjnością nauczania uniwersyteckiego, a konwencjonalnością nauczania na wcześniejszych etapach edukacyjnych. Młodzież kształcona w szkołach podstawowych i średnich wedle coraz bardziej normalizujących się reguł będzie bardzo słabo przygotowana merytorycznie i osobowościowo do tego, by myśleć niekonwencjonalnie. Profilowanie ucznia będzie pozostawało w spójności z dyscyplinizacją życia uniwersyteckiego, ale nie będzie sprzyjało innowacyjności i łączeniu się badaczy w grupy o zróżnicowanych kompetencjach.
Kolejna sprzeczność to deklarowana przez autorów reformy elitarność. Uniwersytet ma być kuźnią najlepszych badaczy. Mentalność ta wchodzi w konflikt z niejasnymi, a nawet blokowanymi ścieżkami awansu, które można dostrzec w regulacji mówiącej o zasadzie dziedziczenia prestiżu. Wydaje mi się, że jest to prosta droga do ekonomizacji uniwersytetu: ci, którzy zdążyli zapracować na wysoką renomę, mam tu na myśli wydawnictwa i czasopisma, będą mogli z akumulowanego kapitału coraz bardziej korzystać. Natomiast te o pozycji średniej albo niskiej, których jest większość, nie będą mogły awansować. Będziemy mieli do czynienia z zablokowaniem postępu, a to oznacza krystalizowanie się elit nie na zasadzie merytorycznego pojedynku, lecz na administracyjnej decyzji, która na dłuższy czas zamrozi życie uniwersyteckie.
Widzimy tu w szerszym ujęciu socjotechniczny proces budowania nowej hierarchii społecznej. Na jej szczycie ma się znaleźć elita wykształcona przez elitarnych nauczycieli akademickich. Powstanie ona w wyniku ułatwienia utrzymania stanu posiadania wyższej klasy średniej. Skutki reformy obrócą się przeciwko niższej warstwie średniej i ludowej. Będą one miały utrudniony dostęp do nauczania uniwersyteckiego. Nie będzie to reforma, która w sposób sprawiedliwy umożliwiałaby dostęp do uniwersytetów lepszym, tym którzy rokują.
Wreszcie ostatnia sprzeczność: autonomia uczelni, rzekomo w ramach reformy przywracana, pozostaje w jawnej sprzeczności z kryteriami oceny, które mają charakter neokolonialny. Z jednej strony mówi się nam, że sami stworzymy wspaniałą naukę, nie potrzebujemy elit zapatrzonych w europejskie wzorce, a zarazem, że dobre uniwersytety to takie, które znajdą się wysoko w rankingu szanghajskim. Istnieje zatem zewnętrzny inny, który zgodnie z rozmaitymi kryteriami oceni czy uniwersytety zasłużyły już, żeby uznać je za wartościowe.
Cztery sprzeczności, o których powiedziałem nie pozwalają mi odpowiedzieć na pytanie: kto tak naprawdę będzie suwerenem uczelni. Z całą pewnością nie społeczność uniwersytecka ani minister. Najbardziej prawdopodobne wydaje się funkcjonowanie w częściowej próżni, będącej swojego rodzaju alienacją. Alienacją społeczna, ponieważ uniwersytet z definicji elitarny będzie coraz bardziej oddalał się od życia społecznego, naukową, bo powiększy się różnica między celami uniwersytetu i nauczania na wcześniejszych etapach. Powiększać się także będzie przepaść pomiędzy pozamerytorycznymi zasługami a merytorycznymi osiągnięciami, wreszcie ta alienacja będzie też w sferze ekonomicznej. Dzielę się prywatną obawą o moją dyscyplinę - ten podział dotknie, jak sądzę, w ogromnym stopniu humanistykę, będzie powiększać przepaść między nią a naukami zyskownymi. A zatem w największym uproszczeniu: uniwersytet będzie pewnego rodzaju trwałym bałaganem, w którym zwyciężą silniejsi według kryteriów ekonomicznych.
Opr. Ewa Konarzewska-Michalak